Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 26 sierpnia 2017

Babcia

Chciałam na wstępie zaznaczyć, że jeżeli macie dzisiaj dobry nastrój i nie chcecie go sobie popsuć, to może lepiej przejść do następnej historii, bo tutaj wesoło dzisiaj nie będzie.
Niektórzy z Was pamiętają moją babcię (z postu o penisie wołowym). Jeśli nie, to jest to kobieta z wielkim poczuciem humoru i jeszcze większą miłością do zwierząt. Moja suka czuje do niej uwielbienie, z wzajemnością zresztą. Czasem obie spiskowały przeciw mnie i dzieliły się jedzeniem kiedy nie widziałam. To właśnie od babci Morfina dostawała najlepsze ciastka, gryzaki i zabawki. Kiedy przychodziłyśmy w odwiedziny, pieszczotom nie było końca a suka stanowczo odmawiała opuszczenia mieszkania.
Dwa lata temu babcia dowiedziała się że ma raka płuc. Wiadomość przyjęła zaskakująco spokojnie, poddała się operacji i leczeniu. Udało się trochę spowolnić to paskudztwo, jednak po jakimś czasie okazało się że znaleziono przerzuty w węzłach chłonnych i stawach. Babcia zaczęła mieć problemy z chodzeniem, jednak uwielbiała spacery z moją suką do tego stopnia, że brała psa, balkonik i niestrudzenie, zaliczając po drodze wszystkie możliwe ławki szła dalej. Kilka tygodni później, na dalsze dystanse jeździła już o wózku inwalidzkim. Potrzebowała pomocy tylko przy schodach, z całą resztą radziła sobie świetnie. Morfina dalej towarzyszyła babci w spacerach, idąc na smyczy przypiętej do wózka. Potrafiły nie wracać kilka godzin, bo jak tłumaczyła babcia „zagadały się”. Czasem widziałam przez okno jak siedziały pod cukiernią i jadły loda na spółę. Suka wafelek a babcia całą resztę. Niestety rak był nieubłagany i wkrótce potem zabrał babci głos. Mogła mówić tylko szeptem, co jednak nie przeszkadzało jej w kilkugodzinnej rozmowie z psem na balkonie, czy opowiadaniu świńskich dowcipów przy obiedzie. Kryzys nadszedł kiedy stawy zaczęły ją boleć do tego stopnia, że uniemożliwiały jej wykonywanie podstawowych czynności. Leki przeciwbólowe przestały działać. Każdy ruch kosztował ją naprawdę wiele. Pomagaliśmy jej jeść, podcierać się i kąpać. Od tej pory nie wychodziła na spacery z psem sama. Nie była już w stanie pchać wózka własnymi rękami i musiała mieć ciągłe towarzystwo. Psychicznie starała się dalej być wesołą osiemnastolatką. Jednak bywały i gorsze dni. Przygotowywałam właśnie obiad a babcia siedziała na wózku, na balkonie, łapiąc promienie słoneczne. Jak zwykle towarzyszyła jej moja suka, ciałem właściwie przyklejona do koła wózka. Mieszając makaron, usłyszałam chlipanie i pociąganie nosem dochodzące z balkonu, więc popędziłam sprawdzić co się stało. Spytałam babci czemu płacze? Czy ból się nasilił? Czy coś się stało? Nigdy nie zapomnę tego zaszklonego spojrzenia, którym mnie wtedy obdarzyła. To była bezsilność. Wyszeptała: „ Co to za życie, kiedy nawet nie mogę pogłaskać mojego psa mimo że siedzi obok”. Kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Położyłam jej dłoń na głowie suki. Kiedy Morfina zaczęła lizać drugą rękę babci i położyła swój łeb na jej kolanach, łzy przestały płynąć i babcia trochę poweselała. Wyszłam do kuchni pod pretekstem zamieszania zupy. Musiałam hamować własne łzy rękawem bluzki. Nie mogłam znieść jej smutku i gdybym mogła wzięłabym to cierpienie na siebie… ale nie mogłam. Musiałam wtedy tłumaczyć spuchniętą twarz nagłą alergią na pyłki. Babcia nie była naiwna ale udawała, że mi uwierzyła i 20 minut później wcinałyśmy lody z wiaderka, zaśmiewając się z pokazu mody męskiej w telewizji. Co z tego, że nie jadłyśmy jeszcze obiadu.
Pojechaliśmy z babcią na umówioną wizytę na onkologię. Czekaliśmy w kolejce 5 godzin, żeby dowiedzieć się że kolejnej wizyty nie będzie. Przerzut do mózgu. Nieoperacyjny, brak możliwości dalszego leczenia oprócz kontynuacji chemio- i radioterapii. Leki przeciwbólowe bez zmian plus morfina dożylnie w razie bardzo silnego bólu. Babcia całą drogę powrotną starała się nas pocieszyć. Chyba powinno być na odwrót. Powiedziała, ze jak na pogrzebie będziemy za nią płakać, to się wróci i jak przez kolano przełoży to tydzień nie usiądziemy. Chwilę potem zarządziła nałożenie niebieskiej sukienki (w czarnej jej nie do twarzy), jasne stroje dla rodziny (bo nie będziemy jak kominiarze szli przez całe miasto) i żadnej żałoby. Kilka minut później babcia zastanawiała się czy to prawda co mówią o mężczyznach z długim nosem, bo jeśli tak to chyba się zabierze za tego doktora.
Dni mijały a stan babci to polepszał się, to pogarszał. Spacery odeszły w zapomnienie ze względu na zbyt duży ból. Babcia traciła apetyt i jadła na siłę. Mówiła, że wszystko smakuje tak samo. Zauważyłam jak suka kładła jej na kolanach swoje smaczki i czekoladki. Role się odwróciły, teraz to ona chciała dokarmiać babcię.
Pewnego dnia, kiedy siedziałyśmy wszystkie trzy na balkonie, babcia powiedziała do mnie: „ Paulinka ale Ty nie bądź na mnie zła jak czasem będę się zachowywać jak nie ja albo zapomnę Twojego imienia dobrze? To rak będzie taki nie ja. Ja Cię zawsze będę pamiętać, wiesz? Tylko może nie będę umiała tego powiedzieć.” Wiem babciu. „ Jak już kiedyś umrę, to przyprowadź do mnie czasem Morfi, dobrze? Ja wiem, że psom nie wolno na cmentarz ale chociaż za siatką, żebym sobie na nią popatrzyła”. Przytuliłam babcię na ile pozwalał mi na to jej delikatny stan i modliłam się żeby się nie rozryczeć. W następnych tygodniach rak często przez nią przemawiał. Czasem nie poznawała nikogo i dopiero po dłuższej chwili przypominała sobie, że ma dzieci, wnuki i ukochanego psa. Bywały też dni kiedy była całkowicie sobą i żartowała, że kiedy mówi szeptem przez maszynę tlenową to brzmi jak Darth Vader. Gdyby miłość mogła zwalczać raka, to ustrojstwo nie miałoby szans.
Parę dni temu przyszłam do niej ze słodkościami. Obaliłyśmy pół tortu we dwie, a potem babcia zarządziła pizzę. Powiedziała, że ma taką ochotę że jak dostawca się nie pospieszy, to go na swoim pojeździe czterokołowym wyprzedzi. To był jeden z tych lepszych dni. Około 22 poszłam do domu, tej nocy dyżur przy babci pełnił mój wujek. Uściskałam ją, dałam buziaka, podniosłam sukę, żeby też mogła dać babci całusa i wyszłyśmy.
O 5 rano zadzwonił telefon. To był wujek. Powiedział, że jeżeli chcemy pożegnać się z babcią, to teraz jest chyba ostatni moment. Nie docierało to do mnie. Przecież kilka godzin temu rozmawiałyśmy o krzywych nogach prezenterki w telewizji.
Pół godziny później weszłyśmy do mieszkania. Ja, mama, moja siostra i nasz pies. Na miejscu był już ksiądz i lekarz a spuchnięte twarze przybyłej rodziny świadczyły o stanie w jakim znajdowała się babcia. Mimo podłączonej maszyny tlenowej miała potworne problemy z oddychaniem i co chwilę traciła przytomność. Lekarz oświadczył, że to już końcówka. Wszyscy siedzieli dookoła łóżka, a ja będąc dalej w szoku stałam na uboczu i trzymałam rozhisteryzowaną sukę, która chciała staranować księdza, lekarza i wszystkich którzy staną jej na drodze. Wtedy babcia zacharczała. Lekarz pochylił się nad nią i stwierdził, że chyba próbuje coś powiedzieć. Podałam smycz mamie i sama usiadłam przy łóżku. Nic nie zrozumiałam ale z pewnością był to jeden wyraz. Lekarz powiedział : „morfina tak? Boli Panią, dać zastrzyk?”. Babcia zaprzeczyła głową, chociaż widać było że kosztuje ją to niewyobrażalnie wiele wysiłku i podjęła kolejną próbę wypowiedzenia słowa. Usłyszałam „Mor–fi-nka”. Powiedziałam lekarzowi, że babci prawdopodobnie nie chodzi o leki tylko o mojego psa. Spytałam czy mogą się pożegnać. Babcia zaczęła potakiwać głową i usilnie chciała poruszyć ręką. Lekarz widząc reakcję zezwolił ale dodał „tylko ostrożnie”. Podprowadziłam sukę, która zaczęła popiskiwać i wpychać swój nos pod babciną dłoń. Babci udało się poruszyć palcem i poskrobać sukę po czole: „ Zaj-mij… się ni-mi… ja już… mu-sze iść”. Chciałabym Wam powiedzieć, co było dalej ale pamiętam tylko urywki. Uczucie jakbym dostała w głowę czymś ciężkim. Jakieś dziwne chrupniecie w sercu. Lekarz stwierdzający zgon. Wycie odciąganej suki, kiedy zasuwano plastikowy worek i wynoszono babcię do samochodu pogrzebowego. Jakieś pytania, które padały w moją stronę i moje odpowiedzi których nie byłam świadoma. Ponoć zdążyłam jeszcze babcię przytulić ale tego też nie pamiętam. Właściwie z tego stanu wyrwałam się dopiero na pogrzebie. Wszyscy płakali. Ja nie mogłam. Obiecałam babci. Późnym wieczorem przemyciłam psa na cmentarz, bocznym wejściem. Suka położyła się przy kopcu usypanej ziemi i zaczęła cicho skomleć i posapywać. Gdybym mogła, zostałabym tam na noc ale ludzie zaczęli na nas zwracać coraz większą uwagę i musiałam się zwinąć zanim zawiadomią służby. Było naprawdę ciężko odciągnąć stamtąd Morfinę. To była najdłuższa droga w moim życiu.
Pies dalej widząc kogoś na wózku inwalidzkim biegnie co sił w łapach, z wywalonym jęzorem i merdającym ogonem, żeby chwilę później wrócić rozczarowana i zrezygnowana że i tym razem to nie była babcia. To nie powstrzymuje jej jednak przed napastowaniem wszystkich wózków inwalidzkich jakie tylko znajdą się w zasięgu jej wzroku. Przechodząc pod mieszkaniem babci dalej wypatruje jej na balkonie. Szczerze mówiąc sama również się na tym złapałam. Udało mi się dzisiaj zmusić ją Morfi do jedzenia, którego odmawiała przez ostatnie 2 dni.
Pisałam ten wpis na raty przez półtorej dnia, ponieważ nie byłam w stanie widzieć klawiatury przez mgłę ( oj babcia spierze mi za to tyłek ). Chyba chciałam Wam uświadomić potęgę psiego przywiązania.
Właściwie mam do Was prośbę. Przytulcie dzisiaj kogoś bez powodu: matkę, siostrę, męża, dziecko, psa albo złotą rybkę – nieważne. Ważne żebyście to zrobili, bo przekonałam się że nigdy nie wiadomo czy nie robimy tego przypadkiem ostatni raz.

Dzięki, że przebrnęliście przez ten tekst.


5 komentarzy:

  1. Tak mi przykro ........ przytul Morfinkę....

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymajcie się z Morfinką :( ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Powiedz Morfince, że babcią opiekuje się mój pies (najlepszy przyjaciel), który też zmarł na raka. Będzie im raźniej razem.

      Usuń
  4. Jaki ze jestem osobą która ciężko jest zmusić do płaczu to rzadko kiedy sie rozklejam. Ten wpis wywołał u mnie łzy. Bardzo współczuję tak ogromnej straty.

    OdpowiedzUsuń