Nie pamiętam jak doszło do tego, że się zaprzyjaźniłyśmy, wiem jednak, że te różnice w niczym nam nie przeszkadzały. Byłyśmy w parze zarówno na zajęciach w-fu, jak i na sztuce (zajęcia muzyczno-plastyczne). Można powiedzieć, że osoba słabsza ciągnęła w dół osobę lepszą z danego przedmiotu, ale jednocześnie wybijałyśmy się wzajemnie w górę. Nie pamiętam żadnej naszej kłótni. Byłyśmy od siebie tak różne, że nie było powodu, by się o cokolwiek sprzeczać. Ona wolała koty, ja psy, ja wolałam czytać książki, ona oglądać telewizję. Było tylko kilka spraw, w których byłyśmy zgodne. Obie zbierałyśmy tazosy i uwielbiałyśmy pizzę. To nam całkowicie wystarczało.
Pewnego dnia do naszej klasy dołączyły dwie dziewczyny. Były ubrane jednakowo, miały podobny sposób uczesania, a ich typ urody sugerował nam, że mogły być siostrami albo chociaż kuzynkami. Tak naprawdę uczennice tylko się przyjaźniły, ale zawsze robiły i jadły to samo. Nowe były nierozłączne i zachowywały się jak syjamskie rodzeństwo. Wszędzie chodziły razem i nigdy nie mogły być rozdzielane. Urządzały nauczycielce w-fu awanturę stulecia, jeśli kazała im być w przeciwnych drużynach. Dziewczyny twierdziły bowiem, że nawet najmniejsza rywalizacja mogłaby rozbić ich przyjaźń. Tak też często bywało. Przyjaciółki sprzeczały się o wszystko i miały więcej cichych dni w roku niż tybetańscy mnisi. Potrafiły pokłócić się o każdą, nawet najmniejszą rzecz.
Ja i moje Yang spędzałyśmy sporo czasu osobno. Kiedy trwał trening, przychodziłam popatrzeć z trybuny i na to samo mogłam liczyć podczas zajęć ze szkicowania w plenerze. Jeśli obserwowanie drugiej osoby było dla nas nudne i męczące, zajmowałyśmy się swoimi sprawami, wspierając się samą obecnością. Nie miałyśmy problemów z rywalizacją, graniem w przeciwnych drużynach, czy brakiem wspólnych tematów. Moje pojęcie o sporcie było znikome, ale lubiłam o nim słuchać i dowiadywać się nowych rzeczy. Moja przyjaciółka również nie wiedziała o czym mówię przez większość czasu, ale chłonęła każde słowo i z czasem nauczyła się sporo w temacie, który nigdy jej nie interesował.
Nowe nas obserwowały, a my obserwowałyśmy nowe. Ich podejście znacząco różniło się od naszego, co z jakiegoś powodu bardzo je drażniło. Wiele razy próbowały nas skłócić lub przeciągnąć na swoją stronę, ale za każdym razem kończyło się to dla nich porażką. Wsadzały kij w mrowisko, które nie istniało, ponieważ kolonia prowadziła koczowniczy tryb życia i nigdy nie wiadomo było gdzie można ją spotkać.
Finalnie dziewczyny skończyły jako wrogowie, a nas rozdzieliła moja przeprowadzka, ale nieświadomie nauczyłyśmy się wtedy bardzo ważnych rzeczy:
- zarówno różnice, jak i podobieństwa nie mają znaczenia,
- takie same relacje mogą być tworzone u bliźniąt i u jednostek, które zupełnie się od siebie różnią,
- stałe przebywanie z kimś i upodabnianie się do niego nie gwarantują bliskości,
- dużo ciekawsze jest odkrywanie czegoś nowego, niż przyglądanie się swojej kopii,
- jeśli jeden mecz w przeciwnych drużynach jest w stanie rozbić przyjaźń, to to nigdy nie była przyjaźń.
Wtedy po raz pierwszy spotkałyśmy się też z dwulicowością i czystą, niezmąconą fałszem, dziecięcą wredotą.
Jeśli nie masz kontaktu, to szukaj, odzyskaj i hołub jak najsmaczniejsze danie :) Ja w ten sposób odzyskałem jedną znajomość z zerówki.
OdpowiedzUsuń