Kiedy miałam siedem lat, wracałam ze szkoły do domu przez opuszczone pola. Trasa była dość długa i zazwyczaj przemierzałam ją samotnie.
Pamiętam jak pewnego dnia omal nie nadepnęłam na malutką, czarną jaszczurkę. Płaz zdołał uciec od pewnej śmierci, jaką niosły moje halówki, a ja zapragnęłam małe żyjątko odnaleźć i zabrać do domu. Każdego dnia po szkole spędzałam długie godziny na polach, przeszukując wysokie trawy i zaglądając pod kamienie. Byłam bardzo zdeterminowana w swoich działaniach.
Któregoś dnia podszedł do mnie obcy mężczyzna w wieku mojego dziadka i zapytał czego szukam. Rodzice zabronili mi rozmawiać z obcymi, więc zrobiłam to, czego zostałam nauczona i uciekłam do domu. Mężczyzna wracał co jakiś czas i dopytywał co zgubiłam, ale za każdym razem stosowałam tę samą taktykę. Człowiek ten zdołał jednak przekonać do siebie kilka moich koleżanek, które czasami pomagały mi szukać jaszczurki i zaoferował tazosy (takie małe krążki z plastiku do kolekcjonowania z postaciami z Anime - Pokemony, Yu-Gi-Oh) w zamian za wyłapywanie dla niego motyli. Ostatecznie namówić dali się wszyscy, ponieważ zapłata była zbyt kusząca, by odmówić. Chodziło przecież o tazosy. Rodzice zabraniali przyjmować od obcych jedzenie, ale nie wspominali o przedmiotach kolekcjonerskich. Wyłapywaliśmy więc motyle dla mężczyzny, który płacił nam za nie krążkami i odbierał owady w słoikach. Praca nie należała do łatwych, zwłaszcza że nie mogły to być jakiekolwiek motyle. Dostawaliśmy opisy konkretnych okazów i to na nich musieliśmy się skupić. Nie wiedzieliśmy co działo się z motylkami potem, ale nie wnikaliśmy. Mężczyzna powiedział, że jest ich kolekcjonerem. Dbaliśmy o swoje kolekcje kółeczek, więc byliśmy przekonani, że taki kolekcjoner motyli pewnie ma dla nich jakąś wielką wolierę i trzyma je wszystkie za siatką, tak jak niektórzy trzymali rybki w akwarium. Było to dla nas tak oczywiste, że nie zadawaliśmy więcej pytań.
Kiedy mężczyzna dowiedział się o jaszczurce, zaoferował nam za nią podwójną stawkę. Szukanie motyli zeszło na drugi plan i połowa mojej klasy zaangażowała się w poszukiwania płaza. Znajdywaliśmy jaszczurkę wielokrotnie, ale za każdym razem nam się wymykała. Rozpierała nas duma, kiedy udało nam się ją schwytać. Ta była nieco większa i jaśniejsza od tej, którą ja widziałam, ale jaszczurka to jaszczurka. Byliśmy przekonani, że trafi do dobrego domu, gdzie nie będzie się już musiała chować i uciekać.
Po pewnym czasie sprawie zaczęli przyglądać się nasi rodzice i zaniepokojeni sytuacją, interweniowali. To wtedy dowiedzieliśmy się na czym polegało kolekcjonowanie owadów i płazów. Mężczyzna preparował zwierzęta, a cały proces został nam dokładnie opisany, żebyśmy dostali nauczkę.
Do tej pory mam na sumieniu te wszystkie motylki i niewinną jaszczurkę, która wcale nie skończyła w cieplutkim terrarium.
To było bardzo mocne zderzenie z rzeczywistością dla siedmiolatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz