Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 17 maja 2020

Długopis

W podstawówce to nauczyciele wyznaczali uczniom miejsca w ławkach. Przynajmniej tak działało to w mojej szkole. Administracja placówki wychodziła z założenia, że możemy się bawić z kim chcemy na przerwach, ale na lekcji powinien panować spokój, który bliskie relacje potrafiły burzyć. W walce o koncentrację i skupienie podopiecznych, nauczyciele wypracowali system dobierania w pary uczniów stabilnych, pilnych i spokojnych z klasowymi maniakami, uczniami z ADHD i jednostkami sprawiającymi problemy wychowawcze.

W dzieciństwie często zmieniałam szkoły, więc sadzanie mnie obok ucznia, którego nie znałam zbyt dobrze (tak jak i całej reszty) nie było dla mnie problemem. Problemem było natomiast, że należałam do tej spokojniejszej części klasy, która była zobowiązana do pilnowania bardziej anarchicznych kolegów. Jeśli źle zachowywała się jedna osoba z ławki, konsekwencje ponosiły obie. Odpowiedzialność zbiorowa została w nas tak silnie wpojona, że "pilnujący" czuli się zobowiązani do pomagania "rebeliantom" w pracy domowej, co sprowadzało się głównie do spisywania zadań i nanoszenia drobnych zmian, żeby nauczyciele się nie zorientowali (choć i tak zawsze się orientowali).

Zostałam przydzielona do ucznia, który nie tylko wykazywał się brakiem zrozumienia samej idei szkoły, ale też dodatkowo był dzieckiem problematycznym, które zaczynało już sięgać po papierosy i alkohol. Używki do mnie nie przemawiały, więc poza murami szkoły trzymałam się od niego z daleka. Na lekcjach i przerwach musiałam jednak chłopaka pilnować, żeby niszcząc swoją reputację i pakując się w problemy, nie deptał też po mojej.
Do moich obowiązków należało pomaganie uczniowi w zadaniach, pożyczanie mu przyborów i kartek (własne nosił rzadko, kiedy akurat mu się o nich przypomniało) i uciszanie go, kiedy przeszkadzał w lekcji. Obecnie jestem wysoką osobą, ale w podstawówce byłam karzełkiem, który sięgał każdemu pod pachę. Można więc się domyślić jak skutecznie działały na chłopaka moje upomnienia.

Mój ławkowy sąsiad miał pewną przypadłość, która doprowadzała mnie do granicy wytrzymałości. Chłopak obgryzał co się dało. Nie ważne czy były to jego własne paznokcie, ołówek, długopis, pióro, zachowywał się jak bóbr na sterydach i przeżuwał wszystko, co wpadło w jego ręce. W 90% były to rzeczy pożyczone od innych uczniów, głównie ode mnie. Nigdy nie wnikałam czy robił to celowo, czy mimowolnie. Dla mnie był to cios w twarz i oznaka braku szacunku zarówno do przedmiotów, jak i do osoby pożyczającej. Nigdy nie usłyszałam z jego ust przeprosin, chociaż sytuacja powtarzała się notorycznie.

Pewnego dnia coś we mnie pękło i pożyczyłam od kuzynów śmieszków długopis kopiący prądem. Wystarczyło wcisnąć guzik wysunięcia części piszącej, żeby doznać elektrowstrząsu o niewielkim natężeniu. Kiedy następnym razem zostałam poproszona o pożyczenie chłopakowi z ławki długopisu, bez wahania podałam mu gadżet i czekałam na reakcję. Lekcja mijała, a mistrz koncentracji kręcił długopisem ósemki między palcami, wpatrując się w okno. Kiedy nauczycielka zwróciła mu uwagę, ten bez zastanowienia wsadził końcówkę długopisu do ust i zaczął ją ogryzać. Mechanizm zadziałał błyskawicznie i przez czaszkę chłopaka przeszedł impuls elektryczny, który wyrwał z jego gardła orli pisk, a mój długopis poszybował w powietrzu i odbijając się od szkolnej tablicy, wylądował na ziemi, tuż pod nogami nauczycielki. Uczeń machał rękami i pojękiwał, starając się wyjaśnić o co mu chodzi, a ja siedziałam obok niego zszokowana, zastanawiając się czy przypadkiem nie przepaliłam mu jakiegoś zwoju. Nauczycielka odkryła dodatkową funkcję długopisu zanim mój sąsiad z ławki zdążył się wysłowić i przy akompaniamencie pisku na dwa głosy, mój długopis ponownie przeleciał przez klasę, lądując na czyjejś ławce. Uczniowie odsuwali się od niego jak od gorącego metalu, podczas kiedy ja analizowałam w głowie ewentualne konsekwencje niecelowego ataku na wychowawczynię.

Nauczycielka zadała mi wtedy trzy pytania:
"Czy to Twój długopis?"
"Czy wiedziałaś co to za długopis?"
"Czy pożyczyłaś ten długopis koledze celowo" 
Kiedy na każde z tych pytań odpowiedziałam "tak", do szkoły została wezwana moja mama na wyjaśnienie sytuacji. Rodzicielka wstawiła się za mną, ponieważ problem był wielokrotnie przedstawiany nauczycielom, którzy nic sobie z tego nie robili, a ja czułam się bezsilna wobec większego kolegi. Udało nam się udowodnić, że napaść na ucznia i nauczyciela była tylko próbą obrony własnego mienia, dzięki czemu uniknęłam większych konsekwencji.

Zostałam przesadzona na tył sali, gdzie do końca mojej nauki w tej klasie siedziałam samotnie. Nikt nie pożyczał już ode mnie rzeczy, ani zadań domowych. Możliwe, że w oczach pozostałych uczniów byłam socjopatką, ale przynajmniej moje ołówki i długopisy były mi za to wdzięczne. Mogłam też w końcu skupić się na zajęciach i nie zawracać sobie głowy dodatkowym obowiązkiem pilnowania kogokolwiek. Został ze mnie zdjęty spory ciężar odpowiedzialności za jednostkę, nad którą nie miałam żadnej kontroli. Byłam bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw.

Z uczniem, którego potraktowałam prądem z długopisu, spotkałam się jeszcze kilka lat później. Nasze drogi zeszły się ponownie w gimnazjum i odpłacił mi się za ten żart z nawiązką, dręcząc mnie przez całe trzy lata, jako członek elitarnej jednostki do spraw psychicznego i fizycznego znęcania się nad słabszymi.

Czy mi się opłacało?

Moim zdaniem jak najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz