Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 18 września 2019

Odyn, pies z misją

Znajomy, który obecnie jest dumnym posiadaczem trzech, przygarniętych z fundacji Owczarków, opowiedział nam o początku swojej przygody z psami.
Ku naszemu zaskoczeniu zdradził nam, że kiedy był dzieckiem wcale nie lubił zwierząt. Wszystko zaczęło się od Odyna...


~~~~~~~~~~

Kiedy byłem małym, introwertycznym i samolubnym gnojkiem, rodzice postanowili sprawić mi zwierzątko. Nie miałem znajomych i nie odnajdywałem się w kontaktach międzyludzkich, więc po kilku latach obserwacji mojej samotności stwierdzili, że potrzebny mi towarzysz.
Nie lubiłem zwierząt. To nie jest tak, że ich nienawidziłem, ale ciężko było mi je znieść. Były strasznie atencyjne, nieprzewidywalne i wymagały opieki. Na zajmowanie się nimi schodziło bardzo dużo czasu, do tego w zamian otrzymywało się tylko zaślinioną podłogę i kupy do sprzątania.
Coś potwornego.

Robiłem wszystko, żeby odciągnąć rodziców od tego pomysłu. Obiecywałem, że nawet kijem zwierzaka nie tknę i będą się musieli nim zajmować całkiem sami. Nie miałem zamiaru go karmić, czesać, wyprowadzać, głaskać, czy nawet wpuszczać do pokoju. To było ostatnie czego mi było trzeba.
Rodzice stwierdzili jednak, że będzie to zwierzę rodzinne i oni również będą się nim zajmować. Ja miałem tylko wybrać gatunek. Musiałem pogodzić się z ich decyzją, ale wolałem nie zostawiać im wyboru. Postanowiłem wybrać zwierzaka i więcej nie zwracać na niego uwagi.
Wybrałem psa. 
Nie cierpiałem psów, ale kotów, gryzoni i ptaków nie cierpiałem jeszcze bardziej. Pies był więc mniejszym złem. 

Następnego dnia rodzice pojechali do schroniska i rozradowani przeciskali się między klatkami, pełnymi zaślinionych i brudnych zwierząt. Większość z nich szczekała, albo warczała. Nie podobało mi się tam. Miałem ochotę wyjść, ale wiedziałem, ze dopóki starsi nie wybiorą jakiegoś kundla, nigdzie stąd nie ucieknę. Nie potrafiłem ich zrozumieć. Patrzyli na te brzydkie, zafajdane kluchy za kratami z taką fascynacją, jakby oglądali żywe dinozaury i co chwilę pytali:
- A ten? A ten jak Ci się podoba? A może tamten?
Jakby to miał być mój pies. Myślałem, że wyraziłem się jasno, nie chciałem mieć z tym małym potworkiem nic wspólnego. Nie obchodziło mnie którego wybiorą, wszystkie były paskudne.
W końcu wybrali jakiegoś przysadzistego wilczura. Krata została otwarta, a pracownica schroniska zaczęła im opowiadać historię życia psa, który miał z nami zamieszkać. Nie słuchałem. Miałem to gdzieś. Czułem się jak w jakiejś kiepskiej telenoweli. Ojciec wziął sierściucha na smycz, podpisał jakieś papiery i wcisnął go do samochodu. W końcu mogliśmy wrócić do domu.

Pies wabił się Odyn i byłem bardzo zadowolony z faktu, że rodzice nie kazali mi się nim zajmować. Mijałem go kiedy wychodziłem do szkoły i przeganiałem, kiedy próbował wślizgnąć się do mojego pokoju. Nie wchodziłem mu w drogę i liczyłem, że on zrobi to samo. Ceniłem sobie swoją osobistą przestrzeń i nie miałem zamiaru z nikim jej dzielić. Zwłaszcza z jakimś śmierdzącym futrzakiem.
Nie chciałem go dotykać, już wystarczy, że musiałem na niego patrzeć. Nie wiem czy pies wyczuwał wtedy moją wrogość, ale poza kilkoma próbami zbliżenia się do mnie, nie przekraczał wyznaczonej granicy. Chyba wiedział, że i tak nic nie wskóra. Nie lubiłem go. Nie zasłużył sobie na to, ale ja po prostu od początku go nie chciałem. Decyzja o adopcji należała do moich rodziców, nie do mnie.

Kilka miesięcy po adopcji Odyna, w środku nocy obudziło mnie jego szczekanie. Ten pies nigdy nie szczekał, nawet kiedy odwiedzali nas znajomi, więc był to pierwszy raz kiedy usłyszałem jego głos. Znienawidziłem go jeszcze bardziej. Po cholerę wydzierał się w środku nocy i budził wszystkich swoim ujadaniem.
Po chwili do szczekania dołączyły krzyki mojego ojca i przekonany, że psu właśnie się obrywa za jego absurdalne zachowanie, owinąłem się kocem i zasnąłem ponownie.
Rano mama uświadomiła mnie, że w nocy ktoś próbował włamać się do domu. Szczekanie Odyna i zapalające się światła odstraszyły intruzów, ale gdyby nie pies mogliśmy zostać wtedy obrabowani... albo gorzej.
Rodzice byli zachwyceni i bardzo dumni z psa. Uważali go za bohatera. Ja tego tak nie widziałem. Pies bronił swojego terenu i przede wszystkim siebie. To był instynkt samozachowawczy, a nie żadne bohaterstwo. Robił to, co do niego należało.

Kiedy nadeszła zima, zachorowałem. Miałem wysoką gorączkę i majaczyłem, podczas kiedy rodzice wciskali we mnie najróżniejsze leki, zioła i herbatki. Oglądałem telewizję i starałem się zasnąć, kiedy zobaczyłem psi łeb, wciskający się przez uchylone drzwi.
- Wynoś się Odyn! - zacharczałem, niezdolny do krzyku. Nie miałem ochoty na towarzystwo tego zaślinionego potwora. Chciałem odpocząć. Byłem chory i należało mi się trochę spokoju. Pies jednak nie posłuchał i wdarł się do mojego pokoju. Nie miałem siły wstać i go wyrzucić. Zawołałem więc mamę i poprosiłem ją o usunięcie psa. Zrobiła to, chociaż starała się mnie przekonać, że przydałoby mi się towarzystwo. Ja uważałem inaczej.
Odyn przez cały tydzień nie ruszył się spod drzwi. Pilnował ich tak długo, jak długo byłem chory. Mijałem go kiedy wychodziłem do łazienki i widziałem go przez szybę, kiedy mama przesuwała go żeby móc wejść do pokoju. Gdyby nikt nie podsuwał mu jedzenia i wody pod nos, prawdopodobnie nic by nie jadł. Nie chciał nawet wychodzić do ogrodu. Załatwiał szybko swoje potrzeby i zaraz wracał, żeby pilnować dalej drzwi.
Nie wzruszało mnie to. Zachowanie psa było dziwne, ale i tak nigdy ich nie rozumiałem. Zwierzęta były nieobliczalne. Nie wiadomo co chodziło im po głowie.

Pewnego dnia podczas śniadania, mama opowiadała mi jak Odyn obronił ją przed bezpańskimi psami, które kręciły się pod sklepem.
Spojrzałem wtedy na psa, leżącego na podłodze i wpatrującego się tęsknie w nasze talerze i zauważyłem, że zamiast lewego oka ma wielki, czerwony krater, który zakrywała powieka.
- Stracił wtedy oko w walce? - spytałem mimochodem, chociaż nie byłem tym specjalnie zainteresowany.
- Nie - odpowiedziała zaskoczona - Przecież on od początku nie miał oka, no co Ty?
W jej głosie wyczuwałem wyrzut. Jakby to była moja wina, że do tej pory nie przyglądałem się z bliska temu włochatemu pyskowi. Po prostu nie zauważyłem takiego detalu, nie rozumiałem dlaczego towarzyszyły temu oskarżycielskie spojrzenia. Matka chciała mi powtórzyć historię pracownicy schroniska, ale ja nie byłem nią zainteresowany. Skończyłem płatki i opuściłem kuchnię najszybciej jak się dało.

Byłem dość buntowniczym dzieckiem i czułem się bardzo nierozumiany. Zwłaszcza przez własnych rodziców. Kiedy ostro się pokłóciliśmy, albo dostawałem szlaban, zazwyczaj uciekałem z domu. Znajdowali mnie rodzice, albo policja, bo nie odchodziłem zbyt daleko. Raz postanowiłem jednak uciec nocą do lasu. Nie pamiętam już o co byłem tak wkurzony, ale stwierdziłem wtedy, że nigdy nie pozwolę się znaleźć i moi rodzice więcej mnie nie zobaczą. Mieli psa, więc żadna strata. Był grzeczniejszy i bardziej pożyteczny ode mnie. Nie wiedziałem nawet czy będą próbowali mnie szukać, ale niewiele mnie to wtedy obchodziło. Spakowałem plecak, wziąłem latarkę w dłoń i wymknąłem się oknem. Biegłem najszybciej jak tylko potrafiłem, słysząc za sobą ujadanie tego przygłupa z jednym okiem i mając świadomość, że zaraz obudzi nie tylko moich rodziców, ale całą okolicę.
Zatrzymałem się dopiero na ścieżce prowadzącej do lasu i właśnie wtedy usłyszałem za sobą sapanie. Byłem przerażony. Nagle opuściła mnie odwaga. Myślałem, że to jakiś potwór i zaraz pożre mnie w tej ciemności, a policjanci kilka dni później znajdą tu moje szczątki. To nie był jednak żaden potwór. To był Odyn, który zachodząc mi drogę i szczekając, usiłował zaciągnąć mnie z powrotem do domu.
Odpychałem go i kazałem się wynosić, ale przykleił się do mnie i nie miał zamiaru odpuścić. Wszedłem więc do lasu i miałem nadzieję, że tam zgubię natręta. Pies nie opuszczał mnie jednak na krok, cały czas popychając mnie w przeciwną stronę i ujadając najbardziej piskliwym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałem. Już po chwili w lesie zrobiło się przeraźliwie zimno, a niepokojące odgłosy dookoła usadziły mnie pod konarem wielkiego drzewa. Nie chciałem tu być, ale honor nie pozwalał mi wracać. Odyn wcisnął się na mnie swoim wielkim cielskiem i dogrzewał przez kilka godzin, dopóki zwabieni szczekaniem psa nie pojawili się rodzice z latarkami.
Byłem na niego wściekły, chociaż gdyby nie on, wyprawa najpewniej skończyłaby się dla mnie zapaleniem płuc.

Kiedy przesiadywałem na podwórku i rozkładałem na części samochodziki, pies próbował zachęcać mnie do zabawy, przynosząc mi patyki i piłki. Rzucałem mu je tylko kiedy nikt nie widział. Nudziłem się i nie miałem nic ciekawszego do roboty, więc równie dobrze mogłem poćwiczyć trochę rzuty. Nie chciałem jednak żeby ktoś pomyślał, że spoufalam się z psem. To by było niedorzeczne.

Pewnego dnia Odyn zachorował. Okazało się, że ktoś przerzucał przez ogrodzenie zatrute jedzenie. Nie wiedziałem dlaczego ktokolwiek mógł to robić, ale byłem wściekły. Nie miałem pojęcia co mną kierowało. Nie lubiłem Odyna. Nie zależało mi na nim, a jednak byłem bliski furii i wyrwałbym ręce temu, kto ośmielił się go skrzywdzić. Porównywałem to do całuśnych ciotek, które przyjeżdżały na święta i tarmosiły mnie za policzki, powtarzając "Ale Ty wyrosłeś". Nie cierpiałem ich, ale były rodziną i nie życzyłem im źle.
Pies tylko leżał i piszczał, podpięty pod kroplówki. Nie chciał jeść, pić, ani się bawić. Widać było, że cierpiał, a weterynarz nie dawał nam zbyt wielkich nadziei.
Pamiętam, że pierwszy raz popłakałem się wtedy ze względu na psa. Siedziałem przy nim i mówiłem mu, że jeśli teraz odejdzie, to go znienawidzę i już nigdy nikt się do niego nie odezwie.
- Jeśli Ci chociaż trochę zależy, to zostaniesz - mówiłem - Dla rodziców. Jak nie, to znaczy, że nigdy Ci nie zależało i byłeś tu tylko dla żarcia.
Oczywiście pies nie miał żadnego wpływu na swoje zdrowie, ale udało mu się wrócić do żywych. Od tej pory mógł jeść tylko bardzo delikatne jedzenie. Podanie czegokolwiek spoza ściśle dobranego menu, kończyło się wymiotami i potwornym bólem brzucha.
Od tej pory pilnie obserwowałem trawnik w poszukiwaniu śmieci i zamykałem psa na noc w domu. Nie miałem zamiaru znowu tego przeżywać.
Czasem Odyn włamywał się do mojego pokoju i wczołgiwał się pod łóżko. Pozwalałem mu na to tylko dlatego, że nie miałem siły go stamtąd wyciągać.

Zajęło to trochę czasu, ale przekonałem się do niego. Nie śmierdział aż tak bardzo jak mi się wydawało i nie był aż tak uporczywy. Czasem potrafił mnie nawet rozbawić.

W końcu spytałem mamy jak to się stało, że stracił jedno oko. Nie żebym był zainteresowany, po prostu, tak żebym wiedział.
- Odyn został oddany do schroniska po tym jak ugryzł nastolatka, który wsadził mu do oka śrubokręt. Jego rodzina stwierdziła, że jest agresywny.
Sam bym ugryzł kogoś kto wsadziłby mi do oka śrubokręt. Było dla mnie oczywistym, że wina leżała wyłącznie po stronie nastolatka. To nie była rodzina Odyna. Nie oddaje się członków rodziny dlatego, że próbują się bronić przed torturami. W ogóle się ich nie oddaje, ani nie torturuje.
Byłem bardzo zły na tego nastolatka. Obiecałem sobie, że jeśli się kiedyś spotkamy, sam mu wydłubię oko. Tylko, że ja pozwolę mu się ugryźć w odwecie.
Nigdy nie spotkałem tego małego psychopaty. Gdybym go spotkał, pewnie oglądałbym część życia zza krat.

Odyn był mi przyjacielem przez wiele lat. Przez długi czas właściwie jedynym przyjacielem. Sam nie wiem dlaczego się do niego przekonałem. Równie dobrze wcale nie musiało tak być. Mogłem unikać go do końca życia i nigdy bym się nie dowiedział co straciłem.
Pewnie sam nie zdecydowałbym się na krok który zrobili moi rodzice. Postawili wszystko na jedną kartę i ta karta okazała się wygrana.

Pamiętam jak pewnego dnia siedziałem na ganku i obierałem ziemniaki. Spojrzałem wtedy w jedno oko wilczura i dotarło do mnie, że to nie on tu jest potworem. W tej bajce złym charakterem był człowiek. Pogłaskałem go wtedy i chyba sam pies był tym faktem zaskoczony.

Byłem na niego zły tylko dwa razy. Kiedy zachorował po zjedzeniu trutki i wiele lat później, kiedy znalazłem go martwego pod moim łóżkiem. Odszedł przez sen, nie budząc nikogo i nie zwracając na siebie uwagi. Wymknął się jak cień bez pożegnania. Nie zdążyłem mu nawet powiedzieć ile dla mnie znaczył, jak wiele mu zawdzięczałem. Wiedziałem, że brałem więcej niż byłem mu w stanie kiedykolwiek dać i on wcale nie był o to zły. Nie zwracał uwagi na moje humory, ani brak zaangażowania. Był cierpliwy i postanowił na mnie poczekać.
Byłem zły, że się nie pożegnał, dopóki nie zrozumiałem, że odszedł bez bólu i cierpienia. Nie chciałem żeby cierpiał. Miałem mu jednak do powiedzenia tyle rzeczy, których nie chciałem mu powiedzieć wcześniej.
Może wiedział, że nie potrafię rozmawiać otwarcie i dlatego to zrobił.
Może nie chciał wprawiać mnie w zakłopotanie, albo widzieć wodospadu moich łez. 
Może wtedy byłoby mu trudniej.

Teraz wiem, że jeśli chce się coś komuś powiedzieć, należy to zrobić od razu. "Później" może zmienić się w "nigdy" i żal będziemy mogli mieć tylko do siebie.

Mam nadzieję, że Odyn wybaczył mi brak czułości i zrozumienia w tamtych latach, tak jak ja wybaczyłem mu, że zostawił mnie całkiem samego.
Był najlepszym psem na świecie i to on nauczył mnie, że miłość, czy przyjaźń potrafią być trudne i bolesne, ale są tego warte.

Może kiedyś się spotkamy i będę miał okazję wytarmosić tego śmierdzącego kluska.

                                   

1 komentarz: