Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 8 września 2019

Klaun i autostopowicz







Wpadłem na ekstrawagancki pomysł przemieszczenia się z punktu A do punktu B w niedzielę wieczorem. Mogłem przekimać u znajomych do poniedziałku, ale stwierdziłem, że przecież przez noc uda mi się pokonać spory odcinek drogi, a często nocami jeżdżą ludzie z dostawą na dalekie odległości.
W swoim geniuszu nie wziąłem pod uwagę faktu, że w niedzielę to raczej mało kto jeździ, nie mówiąc o tym, że niehandlowa.

Stałem więc sobie w środku ulewy na uboczu drogi, trzymając karton z nazwą miejsca do którego chciałem się dostać. Mokłem tylko dlatego, że nie chciałem wracać do znajomych i zawracać im znowu gitary.

To nie była moja pierwsza podróż stopem, więc doskonale wiedziałem czego wypatrywać. Pojazdy rodzinne, najlepiej z małymi dziećmi na pokładzie były bezpieczniejsze. Miałem ze sobą gaz, ale w zamkniętym samochodzie prędzej obezwładniłbym samego siebie, niż napastnika. Szczerze mówiąc o tej porze i w tym dniu tygodnia, o wozy z młodymi w środku było raczej ciężko, ale liczyłem na cud. Po kilkunastu samochodach, które mnie wyminęły, moje wymagania drastycznie spadły. Modliłem się o jakikolwiek pojazd.
Chciałem tylko uciec z tego deszczu, który już zdążył zmoczyć mnie do suchej nitki. Mój biedny karton o konsystencji budyniu, rozpływał mi się w rękach. Wątpię, że ktokolwiek był w stanie z niego cokolwiek jeszcze wyczytać, ale trzymałem go dzielnie.

W końcu ktoś się zlitował i zobaczyłem mrygające kierunkowskazy.
Na poboczu stanął żółty Renault Trafic - taki mniejszy dostawczak.
- Podrzucić pana? - spytał starszy mężczyzna za kierownicą.
- Tak, proszę - odpowiedziałem błagalnym tonem i od razu po otwarciu drzwi rzuciłem się na siedzenie pasażera.
Byłem wybawiony i ogarniając nieco cieknące włosy, dopiero teraz przyjrzałem się dokładnie twarzy kierowcy. Była cała usmarowana. Facjatę staruszka pokrywały resztki białej, czerwonej i niebieskiej farby. Wyglądało to jakby nie zdążył się domyć po występie Drag Queen. Jak dla mnie luz, każdy ma prawo do bycia sobą. Nie przyglądałem się facetowi długo, ale widocznie (patrząc w lusterko) sam zauważył, że farba jest widoczna, więc żeby rozjaśnić sytuację powiedział coś w stylu:
- Nie dziw mi się młody człowieku, nie miałem kiedy się domyć, a deszcz mi spłukał wszystko z twarzy.
- Luz - odparłem, bo w sumie nie moja sprawa - Pan się maluje w co chce. Ja nie oceniam po makijażu.
- To nie tak. Występuję na imprezach dla dzieci jako klaun.
- Aha - powiedziałem, mając w głowie "To" Stephena Kinga. Gość chyba wyczytał moje myśli, bo pokręcił głową i stwierdził:
- Teraz coraz mniej ludzi zamawia Klauny na imprezę. Dzieci się ponoć boją. Jakby klauny były straszne.
- Wie Pan, teraz dzieciaki są z trochę innej ery. Wolą jakieś nowoczesne hologramy i animatroniki, a nie balony i kolorowe pacynki.
Facet obdarował mnie takim spojrzeniem, że mi się pierwszy dzień w żłobku przypomniał. Nie chciałem go urazić, ale sam musiał doskonale wiedzieć, że starszy gość z czerwonym nosem i balonikami nie zrobi już furory na imprezie. 
- Taka piękna tradycja - podjął ponownie mężczyzna - A teraz to niemal jak obelga.
- Żadna praca nie hańbi - odpowiedziałem, żeby trochę rozładować napięcie.
- Tak można mówić o prostytutkach, a nie o klaunach! - rzucił gość i odruchowo złapałem za kieszeń, w której miałem telefon. 
- Kiedyś dzieci nas uwielbiały, a teraz? Co się porobiło z tymi dzieciakami?
Odczuwałem lekkie creep vibe, więc dyskretnie wysunąłem komórkę i zasłaniając ją udem, wystukałem na klawiaturze "112". W razie potrzeby wystarczyło wcisnąć zieloną słuchawkę.
- Wie Pan... czasy się zmieniają. To nie wina dzieci, jest postęp w branży rozrywkowej - napomknąłem.
- Żaden postęp, tylko zwykła demonizacja i chęć wypchnięcia nas z obiegu - uaktywnił się dziadzio - Młodym się wydaje, że wszystko wiedzą najlepiej, a guzik wiedzą. Tylko te straszydła by oglądali w telewizji.
I to mówił gość z aparycją Jokera z "The Dark Knight".
- No bo popatrz tylko - rzucił nagle mężczyzna i sięgnął prawą ręką do tyłu. Byłem przekonany, że zaraz wyciągnie maczetę, albo inne narzędzie zagłady i w sumie odliczałem ostatnie sekundy mojego życia. Facet zamaszystym ruchem wyjął jednak jakąś długą, kolorową tubę w paski.
- Czy to jest straszne?
- Matko, przestraszył mnie Pan - odparłem zgodnie z prawdą.
- Czym? Przecież każdy lubi confetti.
- Tak, no... confetti jest spoko - mamrotałem, rozglądając się dookoła. Byliśmy na autostradzie. Nie miałem dokąd uciec, a przy takiej prędkości nie było nawet jak wyskoczyć z samochodu. Postanowiłem zmienić temat, żeby mocniej nie wkurzać gościa.
- Jakieś plany na jutro? - spytałem. Kulą w płot.
- Miałem zlecenie, ale odwołane. Jak większość ostatnio. Nie wiem co ludzie do nas mają, naprawdę.
- A może by coś unowocześnić - zaproponowałem - Jakieś lasery dodać, albo piniaty? Dzieciaki lubią okładać jednorożce pałkami, a jeszcze bardziej lubią jak się z nich sypią cukierki.
- Jestem w tej branży już kilkanaście lat, ale nigdy nie widziałem klauna z laserami.
- To byłby Pan pierwszy.
Właśnie wtedy facet zaczął się śmiać. Nie wiem czy tak go rozbawiła wizja laserowych klaunów, czy odreagowywał w ten sposób trudny dzień, ale odczuwałem silny dyskomfort. Zapragnąłem opuścić pojazd. Chichoczący Pennywise to ostatnie na co chciałem trafić tej nocy.
Nagle przypomniał mi się jakiś film o seryjnych mordercach i przed oczami stanął mi John Wayne Gacy - gość, który w stroju klauna Pogo zabijał młodych mężczyzn. Nie chciałem skończyć jako zimny trup pod podłogą.
- Zaraz za autostradą mnie Pan wysadzi - powiedziałem niepewnie. Wolałem nie narażać na utratę cierpliwości gościa, który w bagażniku mógł mieć piłę łańcuchową.
- Mogę Cię podrzucić dalej.
- Wiem, ale dziękuję. Znajomi mnie odbiorą.
- To nie mogli po Ciebie podjechać tam gdzie stałeś?
- Teraz dopiero dostałem wiadomość - ściemniłem, pokazując telefon i chowając go szybko, uświadamiając sobie, że wciąż widnieje na nim numer "112".
- Jak chcesz, chociaż mi się dzisiaj nie śpieszy. Nie mam nic jutro do roboty.
- No, o mnie się będą martwić jak do rana nie wrócę - powiedziałem dla pozorów, chociaż nikt nawet nie wiedział gdzie obecnie się znajdowałem.

Przez resztę drogi dziadek coś wspominał, że kiedyś to były czasy i można było dzieciaka nawet połaskotać, czy na kolanach posadzić, a teraz to od razu o molestowanie oskarżą. Skarżył się, że dzieci nie szanują i nie traktują z poważaniem, że numer z kwiatkiem i wodą już nikogo nie bawi.
Zmyłem się jak tylko zjechaliśmy na rozwidlenie, zapewniłem, że moi znajomi już jadą i zaraz tu będą. Kiedy gość odjechał swoim żółtym wehikułem, pognałem w krzaki i zaszyłem się tam z plecakiem na dobre pół godzin, żeby nie znalazł mnie na drodze gdyby zachciało mu się wracać. Kij, że padało i mokro miałem nawet w gaciach. Jeszcze trochę, a miałbym tam mokro z innego powodu.
Kiedy w końcu wyszedłem na pobocze, nawet nie próbowałem już złapać stopa. Na widok dowolnego, żółtego samochodu ściskało mnie w żołądku. Szedłem tak aż nie dotarłem do stacji benzynowej, gdzie spytałem o najbliższy przystanek autobusowy, pociągi, tramwaje, trolejbusy, bryczkę konną, cokolwiek.
Gość spytał czy uciekłem z więzienia i kiedy mu powiedziałem co się stało, zaczął mi opowiadać historie o zboczeńcach w tirach, co wcale nie poprawiło mi samopoczucia. Do tej pory uważałem tirowców za bezpiecznych kolesi. Byli trochę nieokrzesani i ich żarty śmieszyły tylko ich własne grono, ale poza tym byli w porządku. Gostek ze stacji pozwolił mi się wysuszyć w łazience, więc zużywając połowę ręczników papierowych i stojąc z głową pod suszarką do rąk, zastanawiałem się co powinienem zrobić. Mogłem iść poboczem całą noc, albo przekimać się gdzieś w rogu budynku. Obsłudze stacji nudziło się na zmianie, więc pół nocy gadaliśmy o creepach, a drugie pół nocy nabijaliśmy się z mojej paranoi. Obawiałem się zobaczyć w drzwiach rozmytego klauna, chociaż miałem świadomość, że pewnie był już dalekie kilometry od stacji.
Nad ranem, ledwo żywy zadzwoniłem do najbliżej mieszkających znajomych (czyli dokładnie tych, od których poprzedniego dnia wyjechałem) i objaśniając im w skrócie moją sytuację, poprosiłem o podwózkę.

Chyba jednak przestanę być taki oszczędny i przerzucę się na komunikację miejską.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz