Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 25 września 2019

Ekstremalne żywienie zwierząt domowych

Jakiś czas temu do naszego bloku wprowadziło się młode małżeństwo z siedmioma kotami. Nie był to pierwszy taki przypadek, ponieważ posiadaliśmy już kilka kocich wielbicieli. Większość sąsiadów nie ma nic przeciwko, o ile puchatki nie zakłócają ciszy nocnej i nie utrudniają życia innym. Nie było więc w tym niczego aż tak niezwykłego.

Do czasu.

Kiedy sąsiadka zaczęła znosić do domu bardzo dużo małych zwierząt, wspólnota zainteresowała się faktem trzymania w mieszkaniu piskląt kurzych i kaczych, myszy, złotych rybek, a nawet szczurów i chomików w zastraszających ilościach, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecność na metrażu siedmiu kotów.

Okazało się, że para była zwolennikami karmienia BARFem. Dla niewtajemniczonych, jest to dieta oparta na surowym mięsie i innych surowych produktach. Zdrowa i naturalna dla zwierząt mięsożernych, zwłaszcza kotów.
Niestety młodzi okazali się być w swoich założeniach ekstremalni do granic możliwości. Fundowali swoim kotom "atrakcje" w postaci polowania na żywe zwierzęta i pozwalali na ich zabijanie, a następnie konsumpcję. Kilkanaście piskląt i gryzoni traciło swoje życie (tygodniowo) w paszczy kota, który w większości przypadków nie był nawet zainteresowany zamordowanym jedzeniem. Małe zwierzątka służyły więc za żywe zabawki i tylko sporadycznie finalnie stawały się pokarmem.
Jak nietrudno się domyślić, część lokatorów była wstrząśnięta takim zachowaniem. W wyniku przeprowadzanych z nowymi sąsiadami rozmów, wywiązało się wiele kłótni i po ostrej wymianie zdań, młodzi odcięli się od społeczności, czując się napiętnowani. Rozmowy sprowadzały się do "dzień dobry" i "do widzenia", a wszelki dialog urywał się w momencie wspomnienia o zwierzętach. 

Zdarzyło się nawet, że zrozpaczona kobieta chodziła po sąsiadach, o których wiedziała, że mają gryzonie i ptaki, żeby odkupić od nich "karmę dla kotów", ponieważ jej zaopatrzenie nie dojechało na czas, a zwierzęta były tak przyzwyczajone do regularnych, krwawych igrzysk, że nie dawały jej spokoju.
Mieszkańcy byli tak zaskoczeni prośbą dziewczyny, że większość z nich bez słowa po prostu zamykała jej drzwi przed nosem. Z tymi, którzy wdawali się z nią w dyskusję, wywiązywała się agresywna kłótnia na klatce schodowej. W kobietę trafiło kilka wiązanek słownych i wyzwisk, więc niepocieszona wróciła do domu.
Argument o trzymaniu gryzoni i ptaków jako pupili domowych, a nie żywej karmy, w ogóle do niej nie trafiał. Uważała, że przecież po to małe zwierzęta istnieją by być pożywieniem dla tych większych. Kto normalny trzymałby te obrzydliwe szczury, czy śmierdzące papugi w domu dla przyjemności? Niepoważne.

Nie wiem jak rozwiązała swoją sytuację, ale bardzo się cieszę, że nie zdążyła dojść do moich drzwi. Nie jestem pewna jak mogłabym zareagować.

W łaski młodych wkupiła się tylko jedna sąsiadka, która sama posiadała koty. Została nawet zaproszona do ich mieszkania na kawę, jednak to co tam ujrzała sprawiło, że kobieta przestała być zainteresowana dalszą znajomością.
Pisklęta i gryzonie były wypuszczane na podłogę i prowokowały swoim uciekaniem stadko ospałych kotów, które rzucały się na ofiarę, zatapiały w niej pazury i rozrywały małe ciałka na kawałki, walcząc o zdobycz między sobą. Czasem zwierzątko bardzo poranione i ledwo żywe, czekało na swój koniec. Czasem, poddane dekapitacji, próbowało się jeszcze ratować i chować pod meblami. Na panelach i kafelkach było pełno krwi, która razem z niedojedzonymi truchełkami była usuwana, gdy koty traciły zainteresowanie nieruchliwym już obiektem.
Obraz był makabryczny i pokój po takiej zabawie wyglądał jak sala zabaw rzeźnika psychopaty.

Sąsiadka, która była u pary w odwiedzinach zgłosiła całą sprawę administracji budynku, a zrobione dyskretnie zdjęcia zostały wysłane do organizacji prozwierzęcych, z pytaniem co można w takiej sytuacji zrobić i jak przeciwdziałać tym torturom.

Sytuacja finalnie nie została do końca rozwiązana, ponieważ sąsiedzi, czując się szykanowani i wytykani palcami, zdecydowali się zmienić swoje miejsce zamieszkania. Jak to określili "nie wiedzieli, że ludzie potrafią być tacy ograniczeni, zaściankowi i zamknięci na nowości". Uważali uwagi administracji za mowę nienawiści i nie mieli zamiaru spojrzeć na własną sytuację z innej perspektywy. Zwinęli więc swoje futrzaki i przenieśli się do innego miasta.

Może jestem ograniczona i mało elastyczna, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie co może mieć w głowie człowiek, dla którego codzienne, krwawe męki żywych istot w jego własnym mieszkaniu są czymś normalnym i naturalnym.
W jaki sposób może go to bawić i wywoływać uśmiech na twarzy.
Po prostu nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz