Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 27 czerwca 2019

Blanca

Ta historia ma już swoje lata. Była mi wielokrotnie opowiadana przez jedną z sióstr mojej babci, a zdarzyła się kiedy każde (dziś niedopuszczalne) zachowanie uznawane było za normę. Moja babcia i jej rodzeństwo mieli wtedy po kilkanaście lat. Najstarsza siostra była już pełnoletnia.

W bardzo małej miejscowości (wtedy wręcz wiosce), w wielodzietnej rodzinie, gdzie panu domu wolno było wszystko, a jego żona i dzieci musiały się podporządkować, panowały rządy twardej ręki. 

Taka sytuacja była wtedy normą i nie zwracało to niczyjej uwagi.

Pradziadek (bo to o nim mowa) nie znosił zwierząt. Szanował tylko gołębie, które z zamiłowaniem hodował. Miał psy, które przeznaczone były do pilnowania ptaków, ale ich warunki wołały o pomstę do nieba. Zwierzęta były głodzone. Karmione tylko suchym chlebem i resztkami z obiadu, których przy tak licznej dziatwie nie było zbyt dużo. Całe życie na łańcuchu.

Jedną z historii tych biednych stworzeń przedstawiałam Wam już wcześniej:

--->   Trójnóg   <---

Niestety podobny los spotykał wtedy wiele zwierząt i było to normą.

Po okolicy biegały porzucone i zdziczałe psy, oraz zaniedbane koty, które z braku innego pokarmu polowały na kurze pisklęta i uprowadzały jajka z kurników.
Złodziei traktowano śrutem. Nieważne czy był to lis, pies, czy kot. Nieważne do kogo należał. Jeśli wchodził w szkodę, dostawał kulkę, a jego martwe ciałko wyrzucane było na śmietnik. 
Co jakiś czas organizowano tak zwane "łapanki". Kilkunastu mężczyzn posiadających broń chodziło po okolicy i strzelało do wszystkiego co nie posiadało właściciela. Czasem zdarzały się wypadki i zabijano czyjegoś pupila, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował.
"Było pilnować" stanowiło uniwersalną odpowiedź na przypadkowe ofiary "oczyszczania terenu". Większość zwierząt słysząc pierwsze strzały chowała się gdzie tylko mogła. Wiele z nich przeżywało. Wiele chowało się w okolicznym lesie, czy pod starym mostem. Nie wszystkie jednak miały tyle szczęścia.

Tłuszcz psów przerabiany był na maści, które według zeznań starszych kobiet miały właściwości lecznicze. Futro z ładniejszych kotów używane było do wyrobu kapci, czy poszewek na poduszki.

Tak, wiem. Okropność. Jednak jeszcze nie tak dawno temu światem rządziły inne zasady.

Moja babcia wraz z rodzeństwem często chodziła do lasu na grzyby, maliny, jeżyny i na to, co aktualnie oferowało to miejsce. Nauczeni doświadczeniem i tym, co mówił ojciec na temat bezpańskich psów, nie dawali natrętom szansy na podejście. Kiedy tylko widzieli zdziczałe zwierzę, rzucali w nie kamieniami tak długo, aż nie poddało się i nie odeszło.

W przeciwieństwie do pradziadka, moja prababcia i wszystkie jej dzieci kochały zwierzęta. Te obce jednak bywały niebezpieczne i często zagrażały życiu. Były głodne, ranne, chore i zdesperowane. Nie należało im ufać.

Pewnego dnia jedna z sióstr mojej babci, podczas zbierania malin w lesie oddaliła się nieco od rodzeństwa (czego robić im nie było wolno). Była tak pochłonięta owocami, że nie zauważyła kiedy zawędrowała kilka krzewów dalej. 
- Wilk! - usłyszała za plecami pokrzykiwania spanikowanego brata i rozglądając się nerwowo wyciągnęła z torby przygotowany wcześniej kamień. 
Spojrzała na rodzeństwo, zbite w ciasną grupę, trzymające w rękach kamienie i na biało-szare stworzenie stojące naprzeciwko nich. Stworzenie faktycznie przypominało wilka, ale miało na szyi brązową, skórzaną obrożę. Z boku było ją widać wyraźnie na tle jasnego futra. Z przodu jednak obroża była nie do zauważenia.
- To jest pies! - krzyczała siostra do wystraszonego rodzeństwa - To pies, nie wilk. Ma obrożę!
Nie robiło to jednak nikomu znaczącej różnicy. Psy były mniej niebezpieczne niż wilki, ale zwierzę tej wielkości stanowiło poważne zagrożenie. Posypał się deszcz kamieni i pies podkulając ogon uciekł w głębszą część lasu. Pobiegł tam, gdzie nie zapuszczano się bez broni.
Wszyscy odetchnęli z ulgą i tym razem nie oddalając się od siebie, wrócili do zbierania leśnych owoców.

Kiedy nadeszła jesień i zrobiło się chłodniej, w domu mojej babci zapanowała epidemia grypy. Zachorowała czwórka najmłodszego rodzeństwa, w tym moja babcia. Ówczesna medycyna opierała się głównie na środkach naturalnych: miodzie, syropie z cebuli, czosnku z mlekiem i masłem.
Prababcia wysłała więc te z dzieci które były zdrowe do lasu, po owoce dzikiej róży, tarniny i derenia, z którego miał powstać sok dla chorujących.

Ostatecznie na leśne poszukiwania wybrała się dwójka najstarszego rodzeństwa. Brat i siostra. 
Zadanie okazało się trudniejsze niż początkowo przypuszczano. Krzewy były ogołocone. Najwidoczniej chorowało w tym czasie więcej rodzin. 
Rodzeństwo zapuściło się głębiej niż powinno. Do tego wbrew panującej zasadzie o trzymaniu się razem, postanowiło się rozdzielić. 

Brat zabrał plecak, ponieważ mógł unieść więcej. Siostra postanowiła zbierać owoce do chusty. Poszukiwania trwały wiele godzin, ponieważ żadne z nich nie chciało wrócić do domu z pustymi rekami i rozczarować matki. Te owoce były potrzebne reszcie. W tej części lasu bywali tylko z rodzicami, ale wiedzieli, że ciężko się tutaj zgubić. Mimo iż stracili się oczu, krzyk jednego z nich na pewno zaalarmowałby drugiego.
Siostrze udało się zebrać zaledwie kilka owoców których szukali. Las był przebrany i dziewczyna miała nadzieję, że jej brat miał więcej szczęścia. 

Coś zaszeleściło w krzakach.
Jakiś cień przebijał się po ich drugiej stronie.

Licząc, że to starszy brat, dziewczyna podeszła bliżej i ze zdziwieniem odkryła, że stoi przed nią ten sam pies którego widziała już wcześniej. Biało-szary Owczarek w skórzanej obroży przyglądał jej się jasnymi oczami. Nie warczał, nie szczekał. Po prostu tam stał. Był cały brudny, miał na sobie ślady krwi (cudzej lub własnej) i kilka ran na grzbiecie i szyi.
Mimo braku agresji ze strony psa, dziewczyna sięgnęła po kamień dla bezpieczeństwa i odkryła, że cały ich zapas został w plecaku. W plecaku, z którym podróżował teraz jej brat. 
Siostra spanikowała.
Nie miała niczego do obrony. Rozejrzała się w pośpiechu dookoła i wzięła do ręki suchą gałąź, mając nadzieję, że w razie potrzeby to wystarczy.
Wycofując się powoli i drżąc, dziewczyna zastanawiała się czy wzywać na pomoc brata, czy bezpieczniej będzie pozostać w ciszy.
Pies powęszył w powietrzu i odszedł powoli, nie oglądając się na przerażonego człowieka z kijem. Tego dnia rodzeństwo nie zbierało już owoców. Siostra odnalazła brata, opowiedziała mu co się stało i razem wrócili do domu z tym co udało im się znaleźć.

Wrócili do lasu nazajutrz. Tym razem przygotowani. Oboje mieli plecaki z kamieniami. Przeszukiwali las liść po liściu i przesuwali się coraz dalej. Im głębiej wchodzili, tym więcej owoców znajdowali.
Pies pojawiał się czasem i patrzył na nich, jednak nigdy nie podchodził bliżej. Kamienie nie były potrzebne.

Przez następne dwa tygodnie rodzeństwo chodziło do lasu po owoce. To stało się już ich dzienną rutyną. Każdego dnia bali się coraz mniej i zapuszczali się coraz dalej.
Pies towarzyszył im coraz częściej. Uznali, że to najpewniej pies leśniczego i nie ma się czego obawiać. Skoro nie zaatakował ich do tej pory, to raczej już tego nie zrobi. Polubili go nawet. W jakiś sposób przyzwyczaili się do jego obecności.

Ciekawość popchnęła ich nawet do tego żeby zbliżyć się do Owczarka. Chcieli sprawdzić co ma na obroży i do kogo należy. Pies był jednak płochliwy i nie dawał się podejść. Uciekał za każdym razem kiedy ktoś się do niego zbliżył.

Kiedy wszystkie dzieci wyzdrowiały i nie było już potrzeby chodzenia do lasu po owoce, starsze rodzeństwo przestało to robić. Siostrę jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi ciągnęło do psa. Pomyślała, że jeśli pies komuś uciekł, to może mogłaby odprowadzić go do domu, albo przygarnąć i trzymać jako własnego. Oczywiście w tajemnicy przed ojcem.
Nie mówiąc nic nikomu wymykała się więc do lasu żeby spędzać czas w samotności i próbować schwytać psa. Często napotykała na inne bezpańskie zwierzęta i przed tymi nieprzyjaznymi broniła się kamieniami.

Zarówno rodzeństwo, jak i rodzice byli przekonani, że dziewczyna wymyka się do chłopaka. Ona jednak wędrowała po lesie z obcym psem u boku.
Postępowała nieodpowiedzialnie, ale liczyła, że nikt się o tym nie dowie. 

Kiedy pewnego popołudnia siedziała przy drzewie jedząc kanapki, udało jej się nawet zwabić psa na tyle blisko, że mogła przeczytać napis wybity na jego obroży.
"Blanca"
Pies pochłaniał kanapki, ale kiedy tylko zauważył ludzką rękę zbliżającą się do obroży, uskoczył i odbiegł na bok, zerkając podejrzliwie na dziewczynę.

Od tej pory Owczarek dostał imię, które pewnie nosił już wcześniej. Siostra próbowała nawoływać Blancę, ale pies zdawał się nie reagować na imię. Może błąkał się od tak dawna, że zapomniał, a może nigdy nie nauczył się na nie reagować.

Ta dziwna przyjaźń trwała miesiącami i kiedy zrobiło się cieplej dziewczyna zaczęła znosić do domu leśne kwiaty które zbierała po drodze. To tylko utwierdzało wszystkich w przekonaniu, że chodzi o sprawy miłosne i lada dzień rodzinie zostanie przedstawiony jakiś miły kawaler.

Dziewczyna podczas jednej z przechadzek zawędrowała do miejsca tak usianego kwiatami, że nie mogąc się oprzeć zaczęła tworzyć z nich wielkie bukiety. Musiała chodzić ostrożnie, ponieważ co jakiś czas potykała się o potężne kamienie wystające z ziemi. Zmęczona przysiadła na jednym z nich i ze zdziwieniem odkryła, że kamienie zostały zapisane. Coś było na nich wykute. Ściemniało się, więc siostra nie była w stanie odczytać zapisów, ale postanowiła wrócić w to miejsce następnego dnia.

Z samego rana dziewczyna wybiegła z domu, wymijając w korytarzu piękne bukiety w wazonach, które przyniosła poprzedniego dnia. Ciekawiło ją co to za dziwne kamienie i co ktoś na nich wyrył. Może to wyznanie miłości jakiegoś zakochanego chłopaka, a może tablica informacyjna która została tam wyrzucona? Może był to nawet zburzony pomnik?

Kiedy dziewczyna dotarła na miejsca przy jednym z kamieni leżała Blanca. Pies podniósł głowę i kiedy zobaczył znajomego człowieka, opuścił ją z powrotem i położył na łapach.
Siostra przysiadła na jednym z kamieni i zaczęła czytać.

Sławomir Karwowski
+ 1958 - 1962


Stanisława Nowakowska
+ 1960 - 1963

______ Berke
+ 1955 - ____

Niektóre z tych napisów były w języku którego nie znała, inne były niedokończone, albo uszkodzone na tyle, że nie dało się ich odczytać.

Dziewczyna wstała i rozejrzała się dookoła.
To były groby. To wszystko były wykute przez kamieniarza, zarośnięte trawą i kwiatami małe nagrobki. Daty wskazywały na to, że był to cmentarz dziecięcy.

Siostra uciekła. Pognała do domu najszybciej jak potrafiła. W jakiś sposób miejsce tak wcześniej cudowne wydało jej się teraz przerażające. Dlaczego cmentarz nie był oznaczony? Dlaczego nagrobki były potłuczone i niekompletne? Dlaczego nikt nie odwiedzał małych dzieci i nie dbał o to, żeby wyglądało to jak należy?

Tej nocy dziewczyna nie spała najlepiej. Walczyła z poczuciem winy. Skoro nikt nie chciał zajmować się tymi grobami, to ona musiała to zrobić. Nikt pewnie o nich nie wiedział, a miejsce święte należy szanować. Nie można było dopuścić żeby taki stan trwał dalej.

Następnego dnia wróciła na cmentarz i walcząc z chęcią ucieczki zaczęła rękami wyrywać trawę i dzikie kwiaty dookoła. Kawałki kamienia które dało się poskładać znosiła w jedno miejsce i układała je w kolejności. Dowiadywała się coraz więcej o dzieciach tam pochowanych. Najstarsze jakie do tej pory znalazła miało 16 lat. Dlaczego umierały tak młodo? Czy był to wynik choroby? Plagi? Nieszczęśliwych wypadków? Tego nie wiedziała.

Blanca towarzyszyła jej w porządkowaniu. Leżała zawsze na tym samym kamieniu i przyglądała się dziewczynie z odległości.

Prace trwały tygodniami, ale dziewczyna przyzwyczaiła się już do tego miejsca. Całe przerażenie ją opuściło. Czuła, że robi coś dobrego, że tak należy. Siostra odkrywała coraz to nowe imiona, nowe nazwiska i nowe daty. Groby w obcym języku pasjonowały ją najbardziej. Nie wiedziała jak je odczytać, ale nie mogła też nikomu o nich powiedzieć. Gdyby jej rodzice się o tym dowiedzieli, byłaby zgubiona.

Pewnego dnia dotarła do kamienia na którym zawsze leżała Blanca. Pies potrafił nie opuszczać miejsca cały dzień i wychodzić tylko kiedy szukał jedzenia.
Było to dość nietypowe. Może ktoś zostawił ją w tym miejscu, albo właściciel często przychodził na cmentarz?

Kiedy siostra podeszła do kamienia, pies odbiegł kawałek dalej i ułożył się na trawie. Dziewczyna wyrwała chwasty i wycierając kamień zamarła.
Ujrzała na nim szczątki napisu:

Blanca Ramisijow
____ - 19__

Spojrzała na psa i poczuła dreszcz idący jej wzdłuż kręgosłupa. Jasne oczy zwierzęcia przyglądały się dziewczynie jak zwykle, jednak teraz wydały jej się jeszcze jaśniejsze.

Blanca to nie było imię psa. Dlatego na nie nie reagował. Blanca była najwidoczniej właścicielką zwierzęcia, lub sądząc po tym, że było to dziecko, córką właściciela.
To nie mógł być zbieg okoliczności. Pies kładł się zawsze tylko przy tym kamieniu. Pilnował swojej małej towarzyszki. Z przywiązania nie opuszczał tego miejsca już przez tyle lat.

Dziewczyna rozpłakała się wtedy. Nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła tego zatrzymać. Potok łez wylewał się z jej oczu i płynął po policzkach, kiedy czyściła nagrobek.
Siostra zrezygnowała z pomysłu zabrania psa. Wiedziała, że zapewne i tak wróci na cmentarz i nie da się w pełni oswoić. Poza tym Owczarek miał właścicielkę, chociaż ta była już martwa. Postanowiła przynosić mu jedzenie i zostawić go tutaj, gdzie najwidoczniej było mu najlepiej.

Pies z czasem stawał się coraz bardziej ufny i mimo, że nie dawał się głaskać, podchodził i brał jedzenie z ręki. Dziewczynie udało się dojrzeć na obroży więcej informacji. Był tam numer, przetarte nazwisko właścicielki z którego zostało tylko "jow", oraz imię które tym razem mogło należeć do psa.
"Lilia", lub "Liliana".

Owczarek nie przychodził na zawołanie, ale przekrzywiał głowę słysząc ten wyraz, więc dziewczyna uznała, że tym razem to musi być jego imię.

Ta historia nie kończy się happy endem, chociaż bardzo bym chciała by tak było.
W wyniku przeszpiegów małego rodzeństwa, rodzice w końcu dowiedzieli się o wędrówkach starszej siostry po zakazanej części lasu. Byli źli, nawet wściekli. Zabronili dziewczynie tam chodzić. Zabronili jej wychodzić gdziekolwiek bez rodzeństwa. Nic nie dały płacz, ani tłumaczenia, że pies jest niegroźny, inne bezdomne zwierzęta się tam nie kręcą, albo wystarczy odstraszyć je kamieniem, a o cmentarzyk należy zadbać.
Przy następnym "oczyszczaniu miasta" ojciec dziewczyny - mój pradziadek razem z innymi mężczyznami poszedł do lasu, znalazł cmentarz i zastrzelił siedzącego na kamieniu biało-szarego psa w skórzanej obroży. Zwierzę zginęło na miejscu, trafione w głowę. Jego krew polała się po nagrobku, a ciało zostało zostawione w miejscu w którym zwierzę przesiadywało całymi dniami.


Dziewczyna wpadła w histerię i w nadziei, że ojciec zastrzelił nie tego psa, pobiegła na miejsce tylko po to, żeby odkryć tam martwą Lilię, leżącą bez życia na nagrobku swojej pani.
Starsza siostra nie wracała do domu przez kilka dni, a kiedy w końcu ją znaleziono i przyprowadzono z powrotem, nie odzywała się do nikogo. Z rodzeństwem nie rozmawiała przez kilka miesięcy, chociaż przepraszali ją i tłumaczyli, że nie wiedzieli jak to się skończy. Inaczej nigdy by nikomu nie powiedzieli. Po prostu się o nią martwili.

Dziewczyna więcej nie wróciła na cmentarz, który pewnie zarósł ponownie bez opieki człowieka. Tym razem jednak był całkowicie martwy, pozbawiony swojego psiego opiekuna.

Pewnie dalej tam jest, jeśli jeszcze żadne koparki nie zrównały lasu i nagrobków z ziemią. Z psa nie zostały już pewnie nawet kości, ale może zachowała się wytarta, skórzana obroża. Może nawet dalej leży w tym samym miejscu.

Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli istnieje coś po śmierci, to Blanca i Lilia połączyły się ponownie i tym razem nie rozdzieli ich już ani człowiek z bronią, ani żadna choroba, ani nawet sama śmierć.


I, że zostaną już razem na zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz