Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 20 czerwca 2019

Paraliże nie takie złe

Środek nocy. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo kiedy otwieram oczy w pokoju jest ciemno. Nie wiem dlaczego się obudziłam, ale mam zamiar wrócić do spania. Wszystko wygląda znajomo. Moje łóżko. Moje biurko. Moja półka na książki. Klatka.
Wszystko oprócz dziwnego, czarnego gluta siedzącego na krześle przy oknie. Początkowo wydaje mi się, że to rzucone w nieładzie ubrania, które zaspane oczy interpretują jako coś innego. Ciemna postać porusza się jednak. To nie złudzenie. Cokolwiek siedzi na moim krześle, z pewnością oddycha.
Jest całkowicie czarne. Nie odbija się od niego światło księżyca i ulicznych latarni. Wygląda jakby w pełni pochłaniało wszelkie promienie jakie do niego docierają. 
Z całą pewnością nie jest to jednak człowiek.
Chcę wstać i spytać kim jest, oraz czego chce. Odkrywam jednak, że nie mogę się ruszyć. Próbuję coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie opuszcza moich ust.
Czarna postać odwraca głowę w moją stronę. Nie ma oczu, ale czuję jakby mi się przyglądała. Widziałam to już wiele razy. Zaraz głowa tego czegoś otworzy się wpół, pokazując szereg ostrych jak brzytwy, pokrytych krwią zębów. Tak też się dzieje, chociaż nie do końca. Postać rozsuwa niewidzialny zamek błyskawiczny idący przez środek twarzy i ukazuje zawartość swojej czaszki. Niczego tam jednak nie ma. Żadnych kości, zębów, ani krwi. Wnętrze stwora jest puste i wygląda jak wnętrze łupiny orzecha. Ze środka tego krateru coś się wylewa, spływa po krześle i kapie na podłogę. Jakaś gęsta, ciemna maź, wyglądająca jak smoła. Maź wędruje po podłodze i ścianach. Wdrapuje się na sufit. W tym czasie stworzenie na krześle sięga po nożyczki leżące na parapecie i wbija je sobie w miejsce gdzie u człowieka znajdowałaby się klatka piersiowa. Cały czas mając otwartą połowę głowy, przekręca narzędzie wbite w "ciało" jakby używało śrubokręta. Po chwili z powstałego otworu zaczynają wypełzać pluskwy.
Wiem już co to jest. Widziałam to już wcześniej, chociaż spektakl za każdym razem jest trochę inny, a dziwny, czarny glut bywa zdeformowany i falujący. Czasem ma zęby jak brzytwy, czasem wije się po pokoju, zagląda do szczurzej klatki i na psie legowisko, po czym siada na skraju łóżka i uśmiecha się najokropniejszym uśmiechem jaki tylko można sobie wyobrazić.

Paraliż senny.

Muszę się wybudzić zanim to wszystko dotrze do mojego łóżka. Jestem w pełni świadoma co należy robić, jednak ciało nie chce odpuścić i pozostaje w bezruchu dobrych kilkanaście sekund. Po pewnym czasie odzyskuję władzę w palcach. Pluskwy znikają, smoła ze ścian wraca na podłogę, a stworzenie zanika powoli i wtapia się w krzesło. Walczę o powietrze, bo z jakiegoś powodu za każdym razem kiedy to wszystko znika okazuje się, że zapomniałam oddychać.
Obok mojej twarzy znajduje się psi pysk, chuchający na mnie gorącym powietrzem. Morfina merda ogonem i buczy, zastanawiając się pewnie o co to zamieszanie.
Zapalam światło. Pokój wygląda normalnie. Wszystko leży na swoim miejscu. W klatce trwa tryb demolki, zegarek wskazuje czwartą rano, nożyczki leżą na parapecie. Tam, gdzie je zostawiłam.
Jestem zmęczona i najchętniej jeszcze bym się położyła, ale byłby to powrót prosto do koszmaru z którego dopiero wyszłam. Podziękuję.
Zwlekam się z łóżka, wrzucam na siebie przypadkowe ubrania i maszeruję do kuchni. Kwestię spania mamy już z głowy.

Jeśli ktoś się zastanawia co się właśnie wydarzyło, to albo nigdy nie miał sennego paraliżu i nie wie co to jest, albo zjawisko było u niego na tyle słabe, że o nim zapomniał.

Ze strony medonet dowiedzieć się można, że:
"W trakcie trwania fazy REM snu następuje fizjologiczna katapleksja ciała, czyli porażenie mięśni całego ciała (z wyłączeniem mięśni oddechowych i gałek ocznych). Dzieje się tak żeby człowieka uchronić przed niekontrolowanymi ruchami, którymi mógłby zrobić sobie lub komuś krzywdę. O paraliżu sennym mówi się, gdy bezwład następuje w nieodpowiednim momencie: gwałtowne wybudzanie się z fazy REM, lub przy zasypianiu. Osoba w paraliżu jest w pełni świadoma, ale nie może się poruszyć ani nic powiedzieć. Zjawisku może towarzyszyć przyspieszone oddychanie i rytm serca, oraz omamy wzrokowe, słuchowe, lub czuciowe. Mija samoistnie w ciągu kilku sekund do kilkunastu minut."[1]
Jednym słowem - kicha.
Kiedy byłam mała, miewałam paraliże dość regularnie. Nie wiedziałam wtedy o nich nic i byłam nimi prawdziwie przerażona, ponieważ za każdym razem wydawało mi się, że umieram. Kiedy podrosłam i zdobyłam o nich wiedzę, przestały mnie nękać.
Wróciły jakiś czas temu jako objaw nacisku na naczynka i zaburzenia ciśnienia krwi. Przeszłam drobny zabieg i objawy (włącznie z paraliżami) zniknęły. 

Ostatnio widuję się z czarnym glutem dość regularnie. Po konsultacji z lekarzem (w końcu kiedy ostatni raz doświadczałam tego zjawiska konieczna była interwencja chirurgiczna) doszliśmy do wniosku, że to wina niedoboru snu, moich nieregularnych pór kładzenia się, stresu i napięcia emocjonalnego. Polecone zostało mi kładzenie się wcześnie, ośmiogodzinny tryb snu, nie korzystanie z urządzeń elektrycznych na godzinę przed położeniem się, czasowa zmiana miejsca snu, regularne posiłki, ograniczenie stresu, spacery przed snem i spożywanie ostatniego posiłku dnia najpóźniej o osiemnastej.
Brzmi jak schemat kogoś kto ma bardzo ułożone i zdrowe życie - czyli moje zupełne przeciwieństwo. Wiedząc, że rady są świetne, ale dla mnie raczej nieosiągalne, postanowiłam wypróbować kilka z nich. 
Spałam już chyba w każdym możliwym pomieszczeniu mojego mieszkania i Czarek (tak nazwałam tego czarnego gluta, bo skoro już gości u mnie w domu, to powinien mieć jakieś imię) pojawia się wszędzie. Nie można od niego uciec.
Sprawdzałam, czy pomieszczenie w którym śpię ma dostatecznie dobry przepływ powietrza i czy nie miewam bezdechów. Jadłam o osiemnastej i odkładałam wszelkie urządzenia elektroniczne na bok. Kładłam się o 23:30 (jak dla mnie środek dnia) z książką w dłoni, albo po prostu patrzyłam jak rośnie rzeżucha dopóki nie zmorzył mnie sen.
Rzeżuchę posadziłam bo zaczyna się sesja, a jak wiadomo wszystko jest lepsze od wzięcia się do nauki.
No spójcie tylko na nią...


... so cute.
Niezależnie od sposobu, nic nie mogło powstrzymać pojawiających się co jakiś czas paraliżów. Stwierdziłam, że jeśli same się pojawiły, to zapewne same znikną i postanowiłam się tym nie przejmować.
Tak, budziłam się po paru godzinach snu z wizją rozprutego Czarka, niezdolna do ruchu, ale przecież widywałam już gorsze rzeczy.

Po paraliżu nie powinno się zasypiać ponownie, ponieważ istnieje szansa, że się do niego powróci. Podobnie jest z koszmarami.
Popijając wodę zerkam na zegarek, pakuję butelkę do plecaka i zabieram psa na spacer. W końcu jakoś z chęcią snu walczyć muszę, więc równie dobrze mogę zaliczyć spacer o 4:15 rano.

Idę przed siebie i pozwalam zwierzowi wybierać trasę. Świniak zaciąga mnie w mniej uczęszczaną część miasta. O tej godzinie całe miasto jest tak naprawdę mniej uczęszczane, zwłaszcza w święto.
Kokosanka grzebie chwilę przy krzakach i wyciąga z nich pluszowego misia.


Byłabym może tym faktem zdziwiona, gdyby Morfini nos nie był radarem na smoczki i pluszaki wszelakie. Wygląda na to, że jej kolekcja powiększy się jeśli nikt nie zgłosi się po różowego niedźwiedzia.
Z pluszanką w jednej dłoni i smyczą w drugiej, maszeruję więc dalej. Nasza trasa zmierza w innym kierunku niż się spodziewałam, więc korzystając z faktu, że większość ludzi śpi jeszcze smacznie w swoich łóżkach, idziemy w odwiedziny do babci.


Na miejscu odkrywam, że wiatr zdmuchnął płomienie zniczy i poprzewracał parę rzeczy, więc ogarniam grób i opuszczam cmentarz zanim ktoś zacznie mieć pretensje za wejście na teren z psem.
Wychodząc za bramę i przechodząc obok śmietnika należącego zarówno do cmentarza, jak i mieszkańców okolicznych bloków, znajduję na ziemi kawałek zapisanego, prostokątnego plastiku. Podnoszę go. To dowód osobisty niejakiego G.L. - mężczyzny w wieku mojej mamy. Musiał wypaść mu przy wyrzucaniu śmieci, albo kiedy wracał z cmentarza. To dowód nowego typu, bez adresu zamieszkania. Spoglądam na zegarek, dochodzi siódma. Postanawiam przejść się po klatkach schodowych najbliższych bloków i odnaleźć na domofonie nazwisko z dowodu. Jeśli nie znajdę właściciela, odniosę dokument na komisariat.

Chodzimy z Morfiną od klatki do klatki, cały czas trzymając różowego misia i spoglądając na nazwiska na domofonach. Ku mojemu zaskoczeniu odnajduję właściwe nazwisko przy trzecim budynku. Dzwonię. Słuchawkę podnosi kobieta. Tłumaczę jej, że chyba znalazłam dowód osobisty kogoś z rodziny. Drzwi zostają otwarte i wchodzę do środka.
Mieszkanie otwiera starsza pani w fartuszku, która na pewno zaskoczona jest widokiem obcej kobiety z cieszącym się psem i misiem pod pachą o siódmej rano w święto. Pytam, czy mieszka tu pan G.L.
- Tak, to mój syn - odpowiada kobieta, wystraszona jakby do drzwi zapukała sama policja - On wyszedł poćwiczyć, przed chwilką dosłownie.
- Mogę prosić imiona rodziców syna? - pytam i chociaż pytanie wydaje się dziwne, muszę mieć pewność, że oddaję dowód właściwej osobie. Peselu może nie znać na pamięć, a osoba o tym samym nazwisku, z tymi samymi imionami rodziców, do tego mieszkająca w okolicy znalezienia dowodu jest praktycznie w 100% jego posiadaczem.
Kobieta podaje właściwe imiona bez zająknięcia. Oddaję jej dowód i proszę żeby skontaktowała się z synem i uświadomiła mu, że zgubił dokument i nie wpadał niepotrzebnie w panikę. Mówię, że znalazłam go koło śmietnika, więc pewnie go tam przypadkowo zgubił.
Kobieta odbiera dokument, dziękuje mi i lekko oszołomiona mówi, że musi zadzwonić do syna. Takiej wizyty się pewnie nie spodziewała.

Wracamy powoli do domu, wlekąc się noga za nogą.
Koło dziewiątej otwieram drzwi. Reszta domowników jeszcze śpi. Karmię Świniaka, produkty spożywcze w klatce i przechodzę do przyrządzenia śniadania sobie.

Można powiedzieć, że dzięki Czarkowi udało mi się zrobić dziś coś dobrego. Jedna osoba na świecie będzie miała jedno zmartwienie mniej.

Może te paraliże nie są takie złe.


[1] O paraliżu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz