Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 25 czerwca 2019

Co zrobić gdy znajdziemy małego dzikuska

Kiedy wynosiłam śmieci i rozdzielałam je do kolorowych pojemników, usłyszałam przypadkiem kawałek rozmowy małych dzieci (góra dziewięć lat) bawiących się przy trzepaku.
Dialog brzmiał mniej więcej tak:
- No i znalazłem go kurna w trawie. Leżał tak sobie, to razem z tatą go złapaliśmy i do domu go zabraliśmy.
- I co, masz teraz tego królika?
- Nie, strasznie dziki był. Musieliśmy go wypuścić na dwór, ale z parę dni go miałem.
Zamarłam. Albo chłopczyk znalazł porzuconego królika hodowlanego, albo wziął do domu dzikiego królika / zająca i pozbył się go po kilku dniach.
Jako jednak, że dzieci często mają bogatą wyobraźnię, udałam się do rodziców chłopca. Znałam ich dobrze jako, że kilka lat temu pomagałam w angielskim ich starszemu synowi.
Podeszłam do drzwi, zapukałam, sąsiad otworzył i bez zbędnego zawracania głowy, zaczęłam od:
- Dzień dobry, słyszałam, że znaleźliście Państwo ostatnio króliczka. To prawda?
- Tak. Koło kościoła, siedział w takich chaszczach i w ogóle się nie ruszał.
- A to był taki domowy królik, czy dziki?
- Dziki. Domowego bym poznał. Ileśmy się namęczyli żeby go złapać, a darło się to. No ale uratować chciałem. Matki nigdzie nie było, porzuciła go pewnie.
Czułam jak zalewa mnie fala bezsilności i wraz z gęsią skórką wędruje po moim karku.
- Macie go jeszcze? - zapytałam z nadzieją, chociaż z zeznań chłopca wynikało, że został on wypuszczony. 
- Nie. Nie chciał nic jeść i dziki był strasznie, tośmy go wypuścili na zewnątrz.
- Jak dawno temu i gdzie?
- Z kilka dni temu? Koło placu zabaw.
- A dlaczego nie tam gdzie został znaleziony?
- Za daleko.
Tutaj nastąpiła długa pauza. Mężczyzna widział chyba po mojej minie, że zrobił coś nie tak. Wprosiłam się na herbatę. Wiedziałam, że to może nie być odpowiednia pora na odwiedziny, ale mało mnie to w tamtym momencie obchodziło. Najwyżej zostałabym wyproszona. Przeprowadziłam około półgodzinny wykład na temat "nie zabieramy młodych z ich naturalnego środowiska chyba, że są ranne, albo widzimy obok nich martwą matkę". Wytłumaczyłam sąsiadowi jak działają dzikie króliki i zające, oraz że młode prawdopodobnie nie było porzucone. Matka odwiedza je tylko dwa razy dziennie żeby je nakarmić i swoim zapachem nie zwabić drapieżników. Króliczek siedział cicho, bo tak zachowują się w razie zagrożenia - próbują nie zwracać na siebie uwagi, nawet jeśli drapieżnik stoi tuż przed nimi. Młode zazwyczaj są same, bo matka umieszcza je w różnych miejscach żeby zwiększyć ich szansę na przeżycie. Nawet jeśli drapieżnik znajdzie jedno, to reszcie może się upiec. Pokazałam mężczyźnie strony fundacji zajmujących się "uratowanymi" drobiazgami. Wytłumaczyłam, że odchowanie takiego malucha jest bardzo trudne nawet dla specjalistów i że zabierając go już w tamtej chwili skazał go na śmierć, natomiast wypuszczając go (do tego w innym miejscu niż został zabrany) tylko dopełnił dzieła. Ten króliczek był teraz martwy. Zjadł go drapieżnik których nie brakuje, bo mamy tutaj lisy i sowy, albo umarł z głodu.
Mężczyzna działał z dobrej woli. Nie kierowała nim arogancja, czy chęć posiadania nietypowego zwierzątka, ale zwykła niewiedza. Chciał pomóc, a tylko zaszkodził.
Był w szoku, że tak to się odbywa w naturze. Przyswoił te informacje i obiecał, że już nigdy takiego maleństwa nie zabiorą, obojętnie czy będzie to królik, sarenka, mała myszka, czy pisklak.
Zabrałam Morfinę i obeszłam plac zabaw dookoła uznając, że jeśli ktokolwiek mógłby znaleźć to maleństwo to tylko psi nos. Oczywiście było jak przypuszczałam i ślad po króliczku zaginął.

Tutaj prośba do wszystkich czytających, chociaż wielu z Was pewnie już o tym wie.


Nie zabieramy młodych dzikich zwierząt, nie dotykamy ich, nie zbliżamy się do nich.


Co więc zrobić jeśli przypadkiem znajdzie się takie małe "porzucone" zwierzątko?

Jeśli mamy pewność, że nie jest to zwierzę domowe, to akceptujemy fakt, że matka go nie porzuciła. Jeśli młode nie jest ranne i nie ma w pobliżu martwej matki oddalamy się powoli od miejsca, nie "ojojamy", nie dotykamy, nie podnosimy, nie przenosimy, nie rozczulamy się jakie słodkie, nie chuchamy na nie, nie krzyczymy. Odchodzimy, dając mu spokój i nie stresując bardziej niż to potrzebne. Matka nie podejdzie do młodego, widząc przy nim drapieżnika, a zostawiając na nim swój zapach zwiększamy tylko szansę, że młode zostanie odrzucone. 

Nie "pomagajmy" w ten sposób, bo tak naprawdę tylko szkodzimy.
Niestety fundacje i schroniska zgłaszają coraz więcej takich "znalezisk" i "odratowańców" kiedy tak naprawdę żadne z tych młodych nie wymagało odratowania. Teraz wymaga, bo profesjonaliści walczą o jego życie i starają się je wykarmić, dogrzać i nie stresować zbytnio, co nie jest łatwe.

Jest sezon wakacyjny. Niestety wiele zwierząt domowych traci teraz dach nad głową i zostaje porzuconych - w lesie, na śmietniku, przy drodze. To im można pomagać, bo one tej pomocy realnie potrzebują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz