Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 11 czerwca 2019

Upał... żar... dajcie jeszcze!

Nie wiem jaki u Was jest obecnie klimat (mieszkacie w różnych częściach kraju, a nawet świata), ale u nas sam Szatan postanowił usiąść tyłkiem na miasto, zalewając żarem całą okolicę.
Topią się lody, mrożonki i ludzka skóra. Jest taki gorąc, że można robić sadzone na ulicy bez patelni.




44 Stopnie Celsjusza o godzinie 18:30. Mordor. Upał wykańcza mi zwierzęta. Morświn z zapałem pochłania lodziki i szuka najchłodniejszej paneli w mieszkaniu, a nosiciele dżumy...



... obierają taktykę na naleśnika i starają się nie ruszać bez potrzeby. Dla Masła żadna nowość...



Ludzie snują się po ulicach z parasolami, kremami z filtrem i rozpaczliwie szukają cienia. 
Tymczasem mnie taka temperatura ani trochę nie przeszkadza.
Jestem w stanie zrozumieć cierpienie innych związane z obecnym klimatem, jednak mnie nie wadzi on wcale. Nie potrafię się utożsamić, ponieważ osobiście energię życiową pobieram ze słońca i ciepła jakie ono daje.
Uwielbiam gorąc. Im cieplej tym lepiej. Często w sezonie letnim pracuję całe dnie będąc wystawiona na słońce w najgorsze upały, bez żadnej ochrony poza czapką. Woda jest dla mnie odpowiednia do kąpieli tylko jeśli jest powszechnie uważana za wrzątek. Nie ważne czy na zewnątrz jest trzy stopnie, dwadzieścia, czy sześćdziesiąt. Woda ma PAROWAĆ. Nie jestem fanką chłodnych kąpieli. Nawet w lato. 
Ludzie nurkujący miedzy krami lodu i w wodzie na minusie są dla mnie bardziej niezrozumiali niż Ci którzy najpierw wlewają do talerza mleko, a dopiero później wsypują do niego płatki.
Obecna pogoda jest więc dla mnie idealna. Gdyż jam jest córka słońca, zrodzona z płomieni, matka smoków... poniosło mnie, ale pozdrawiam fanów "Gry o Tron".
Myślę, że wiecie do czego zmierzam.
Niestety jako, że w życiu nie można mieć wszystkiego, za swoje umiejętności przetrwania na pustyni płacę wysoką cenę.
Nie znoszę zimna.
Poniżej piętnastu stopni to dla mnie mróz. Chodzę wtedy po domu zawinięta w burrito z koca. Jestem bardzo podatna na odmrożenia i nie potrafię się zagrzać. W zimę obserwować mnie można tylko jako owiniętą kulę z otworem na oczy i nos. Mam na sobie wtedy tyle warstw ubrań, że uniemożliwiają mi zginanie kończyn.
Ludzie latem narzekają, że jest im za gorąco, a zimą, że jest im za zimno. Dla mnie nie ma stanu "za gorąco". Może być tylko za zimno.
Może najlepiej przedstawić to graficznie:

Inni ludzie:

Ja:



Wydało mi się to dziwne, więc już kilka lat temu poszłam z tym problemem do lekarza. Doktor przyjrzał się tarczycy, ciśnieniu krwi, kilku innym parametrom i stwierdził, że wszystko jest w porządku i tak po prostu mam.
Moi bliscy dostają od upałów migreny, zaburzeń łaknienia i wstrętu do poruszania się. Jednak podczas kiedy oni siedzą przyklejeni do wentylatorów z miną zombie, ja mam ochotę porozstawiać wszędzie koszyczki i zebrać sobie trochę tego słonka na zimę, żebym nie musiała znowu połowę sezonu przesiedzieć wtulona w kaloryfer, z farelką przy twarzy.
Znam ludzi których najlepszym przyjacielem w lato jest otwarta lodówka, przy której można postać.
Moim jest suszarka, nastawiona na "max".
W czym jest więc problem?
Jak wspomniałam wcześniej moje zwierzęta nie podzielają entuzjazmu wynikającego z oświadczeń termometra. Ze szczurami nie ma większego problemu. Najwyżej przeleżą wybieg. Morfinę jednak muszę zmuszać do ruchu ponad potrzeby fizjologiczne. Jej stawy nie mogą się zastać ze względu na dysplazję, mięśnie muszą być w dobrej formie. Udaje mi się przekonać pączka do opuszczenia jamy tylko ciastkami i propozycją cienia, oraz namoczonym futrem.
Nikt się jednak nie lituje nade mną, kiedy w środek zimy muszę biegać za ptyśkiem w śniegu po pas, bo córa mrozu i epoki lodowcowej postanawia być najaktywniejsza kiedy termometry wskazują minus dziesięć i więcej. To są temperatury przy których powinnam się zawinąć w gruby koc i zasnąć zimowym snem, a nie wychodzić na wielogodzinne podróże w nieznane z lodołamaczem na smyczy, oblepiona kulkami śniegu i ledwo żywa.
Pod tym względem się nie dobrałyśmy. Nasze termostaty nadają na innych falach.
Ja kwitnę przy upałach, ona przy nich więdnie.
Ona ożywa przy mrozach, ja przy nich czuję się jakbym walczyła o każdą minutę mojego życia.
Właściwie nie ma złotego środka. Albo jest jej za gorąco, albo mnie jest za zimno.
Miłość jednak wymaga poświęceń. Dlatego utrzymuję najniższą temperaturę pokoju jaką tylko się da i dlatego chodzę ze Świniakiem godzinami w zamieć i gradobicia.
Wiem, że sprawia jej to taką samą radość jak mnie wystawienie się na słońce niczym jaszczurka.
To, że mnie to nie odpowiada jest mało istotne. 
Robię to, bo kiedyś w dalekiej przyszłości będę za tym tęsknić. Za śniegiem w butach, brakiem czucia w palcach i odmrożonymi uszami. Nikt tak jak ona nie wyciągnie mnie na wiele godzin poza dom, kiedy temperatura przekroczy moją strefę komfortu. Tylko ta puchata łapa i przyklejony do niej dzwonek są w stanie mnie do tego zmusić.
Póki co jednak mam szansę naładować akumulatory i przygotować się mentalnie na przyszłe mrozy i spacery w zaspach.
Tak, jest gorąco, a komary są wredne, o kleszczach nie wspominając. W zimę jednak będzie za zimno, a grypa też nie jest niczym fajnym, więc proszę przestać narzekać i dać latu trwać.
Dziękuję za uwagę.


2 komentarze:

  1. ja tez kocham lato, moze nie 40 st. ale 25 jest ok :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż to dla mnie optymalna temperatura do życia to +10 stopni, a zimą odżywam :D
    Obecnie razem z psami wykopuję smoczą jamę pod działkowym dębem, bo to jedyne miejsce gdzie termometr nie wskazuje 33 stopni...będę narzekać! Przynajmniej dopóki kalendarzowo mamy jeszcze wiosnę! :P

    OdpowiedzUsuń