Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 30 maja 2019

Żywa kula u nogi

Opowiem Wam dziś o człowieku którego ciężko polubić. Ciężko go nawet zdefiniować. Zanim powiecie, że przy bliższym poznaniu każdego można zaakceptować poczekajcie do końca historii.

Jak większość z Was pewnie wie jestem na szóstym semestrze studiów inżynierskich. Oznacza to, że za pół roku będę się bronić. Zamiast jednak skupić się na pracy inżynierskiej i projekcie eksperymentalnym, praktykach, czy innych bardzo istotnych sprawach zarówno ja jak i pozostała część grupy zmuszone jesteśmy walczyć z jednym człowiekiem który powinien być po tej samej stronie ogrodzenia co my.
Od początku grupa była nieliczna ponieważ niewiele osób wybierało ten kierunek. Zaczęliśmy pierwszy semestr w 11 osób. Nikt nikogo nie znał ale jako, że człowiek to stworzenie społeczne szybko zorganizowaliśmy wyjście integracyjne na pizzę na którym większość przełamała lody, więc do odkrycia zostały tylko osoby których na spotkaniu nie było. Mimo, że znaliśmy się słabo należało wybrać starostę grupy.
Pamiętam to jak dziś. Na lekcji matematyki profesor wstał i zapytał grupy, czy starostą może być cichy, wątły pan siedzący na samym przedzie i nierozmawiający z nikim. Nie znaliśmy go dobrze, ale nikt nie wyrywał się do pełnienia tej funkcji więc przytaknęliśmy. Zdziwiło nas, że propozycja wyszła od prowadzącego, a nie od samego chętnego, ale z drugiej strony mógł być po prostu nieśmiały. 
Nie wiedzieliśmy wtedy, że popełniliśmy największy błąd jaki mogliśmy popełnić.
Starosta nie był nieśmiały. Był po prostu wycofany. Na przerwach nieuchwytny, zawsze spóźniony na zajęcia pomimo mieszkania najbliżej uczelni, nigdy się do nikogo nie odzywał i unikał jakiegokolwiek kontaktu międzyludzkiego jak ognia. Nie odpowiadał na telefony, sms-y, maile, ani nie uczestniczył w żaden sposób w życiu grupy. Do tego wszystkiego podejmował decyzje o terminach egzaminów i kolokwiów w imieniu grupy nie informując o tym nikogo. Bardzo słaby materiał na starostę. Dochodziły również jego problemy z higieną które skutecznie odpychały odważnych chcących nawiązać bliższy kontakt. Nie oceniam, naprawdę. Każdy może mieć gorszy dzień, mniej środków, albo po prostu nie mieć czasu. Każdy ma też inne normy społeczne, ale zajadanie się wędzoną rybą, jajkami, czy czosnkiem na zajęciach nie jest najlepszym pomysłem. Nie wiem jak wytrzymywał to jego żołądek, ale gość wgryzał się w główkę czosnku jak w jabłko i potrafił zjeść go naprawdę dużo. Mieliśmy jednak w grupie osoby wrażliwe zapachowo i nie pomagały nawet otwarte okna. Te osoby chodziły z bólem głowy i mdłościami, ponieważ nie chciały być niemiłe i skarżyć się na otoczenie. Podjęliśmy próby podjęcia tematu. Najpierw bardzo subtelne i delikatne, później dużo bardziej bezpośrednie, ale jedyne co udało nam się osiągnąć to spożywanie posiłków poza salą. Nie pomagało to ani trochę. Zapach wchodził razem z człowiekiem. Odpuściliśmy i przestaliśmy zwracać na to uwagę na tyle na ile było to możliwe. Odpuszczaliśmy w wielu sprawach. Nie chcieliśmy budować konfliktów w tak nielicznej grupie. Najwidoczniej człowiek bał się wampirów i chciał w ten sposób się przed nimi uchronić, albo bardzo nie chciał złapać przeziębienia.
Jak to zwykle bywa, przy pierwszej sesji (System Eliminacji Studentów Jest Aktywny) odpadła nas połowa. Grupa przestała być liczbą, a zaczęła być cyfrą. Można by pomyśleć, że im mniej osób tym lepsze relacje. Cóż, nie zawsze. Po wielu nieudanych próbach porozumienia się ze starostą postanowiliśmy zwolnić go z tej funkcji i zatrudnić na miejsce kogoś z kim mieliśmy dobry kontakt i kto byłby naszym pośrednikiem między grupą, a wykładowcami. Pomysł nie przypadł chłopakowi do gustu, ale przemówiła demokracja. Nowa starościna była bezbłędna (do tej pory pełni tę funkcję) i co najważniejsze miała dobry kontakt z resztą. Była punktualna, można było z nią porozmawiać, nie było żadnych problemów z łącznością i przed ustaleniem terminu zawsze najpierw konsultowała się z grupą.
Problem rozwiązany?
Nie bardzo.
Profesorowie wciąż mieli numer telefon ex starosty i to pod ten numer dzwonili. Zanim do każdego prowadzącego doszła informacja o zmianie musieliśmy wielokrotnie odkręcać ustalenia w których nie braliśmy udziału. Chłopak walczył przeciw grupie na każdym kroku. Zawsze miał inne zdanie, a jego głos nigdy nie pokrywał się z naszym. Próby przekonania i logicznej argumentacji były odrzucane szybkim "Mnie nie pasuje rano, bo ja się chcę wyspać", albo "Dlaczego nie możemy tego pisać wieczorem? Jakie macie argumenty?" 
Może na przykład takie, że większość z nas dojeżdżała i niektóre połączenia o tej godzinie były bardzo rzadkie. Do tego o tej porze wszyscy byli już zmęczeni i nie myśleli tak płynnie jak rano. Niestety jego racje były zawsze stawiane wyżej niż racje sześciu innych osób. Ciągła walka była bardzo męcząca i frustrująca. Czasem ustępowaliśmy twierdząc, że skoro my zrobiliśmy mu przysługę, to następnym razem on się odwdzięczy i zgodzi się na nasze godziny. Nic bardziej mylnego, porozumienie było nie do osiągnięcia. Człowiek-kotwica uprzykrzał nam życie semestr za semestrem i kiedy opuszczały nas kolejne osoby on stawał się coraz bardziej uciążliwy i defensywny. Mniejsza ilość osób oznaczała mniej walczących i jego rosnącą przewagę.
Na szósty semestr dotarła nas tylko czwórka. Niestety sesja miała bogate żniwa i wielu poległo na polu bitwy z indeksem w dłoni. Termodynamika nie była dla nas łaskawa. Zostałam ja, dwie dobre koleżanki i pan "Ma być jak ja chcę, albo wcale". Można pomyśleć, że najstarszy człowiek (prawie 30 lat) w tak małej grupie odłoży w końcu kij i zacznie współpracować. Jak się okazało mądrość nie zawsze przychodzi z wiekiem. Za każdym razem kiedy z ust profesora padało pytanie "Kiedy chcecie pisać?" nasza trójka potrafiła ustalić pasujący każdemu termin i godzinę w 45 sekund. Ustalanie terminu właściwego trwało jednak dniami, ponieważ chłopak odrzucał wszelkie możliwe propozycje. Jego spóźnienia zaczęły sięgać godziny, co stanowiło ponad połowę czasu trwania zajęć i przez to zaczął mieć problem z systematyką swoich notatek.
Na początku udostępniałyśmy mu je mimo jego problematyczności i faktu, że nigdy nie dostawałyśmy nic w zamian. Nie mogłyśmy liczyć nawet na "dziękuję". Nie było też mowy o "proszę", albo "czy mogłabyś?" O nie, nie. To było żądanie. Jakby miał wszelkie prawo do tych notatek, a naszym obowiązkiem było mu je dać. Kiedy jednak zaczął pisać maile do prowadzących za naszymi plecami i ustalać z nimi przesunięcia terminów ustalonych przez grupę uświadomiłyśmy mu, że "przegła się pałka" i koniec z dostawą notatek. Kłótnie zaczynały być coraz częstsze i coraz bardziej żywiołowe. Potrafił wyprowadzić z równowagi zarówno nas jak i prowadzących swoim podejściem do tematu i brakiem zorganizowania. Gość miał samych wrogów i to na całej uczelni. Jego nazwisko stało się sławne i przypisane do "tego co się wiecznie spóźnia i robi problemy". Nie było jednak rady, musiałyśmy wytrzymać z nim jeszcze pół roku.
Odcięty od notatek zaczął nas szantażować wiadomościami o treści "Dużo bardziej opłaci Wam się dać mi te notatki niż odkręcać to co napiszę do prowadzących. Nie chcecie tego". Całe wieczory zamiast na naukę lub wypoczynek spędzałyśmy na próbie przemówienia mu do rozsądku i uświadomienia mu jego pozycji. Trzymałyśmy się razem, miał więc problem znaleźć poparcie którego szukał podważając szyk z każdej strony. Liczył na brak lojalności, lecz się go nie doczekał. Nie miał zamiaru się jednak poddać, więc kiedy po kolejnym szantażu nie otrzymał niczego, postanowił narobić problemów na skalę większą niż do tej pory. Konflikt trwał kilka dni i zaskutkował zablokowaniem naszej wspólnej poczty elektronicznej. Mail grupowy był nam potrzebny do kontaktu z wykładowcami, otrzymywania informacji i instrukcji do zajęć. Teraz nikt nie miał do niego dostępu, a chłopak upierał się, że to my zablokowałyśmy pocztę. Twierdził, że go okłamujemy i zmieniłyśmy hasło. Zaczął nam grozić kontaktem z dziekanatem (jakby dziekanat obchodziły nasze wewnętrzne problemy) i pisać do każdej z osobna, że żąda dostępu do skrzynki.
Żałuję, że udostępnianie prywatnych rozmów osób trzecich jest nielegalne i nie mogę Wam pokazać screenów, bo bylibyście w szoku widząc szał w jaki wpadł ten człowiek i spiralę nienawiści jaką sam się nakręcał.
Niestety mogę Wam tylko pokazać wiadomości wysłane przeze mnie.





Udowadnianie mu, że się myli i nikt z nas nie ma dostępu do poczty było jak próba złapania wiatru. Niewykonalne.
Co ciekawsze jako, że sam był właścicielem poczty i założył ją kiedy był jeszcze starostą tylko on miał szansę odpowiedzieć na pytanie weryfikujące (miejsce i data studiów jego matki) i tym samym odblokować do niej dostęp.
Okazało się jednak, że przez obsesję na punkcie inwigilacji podawał fałszywe dane gdzie tylko mógł i zapomniał co wpisywał trzy lata temu jako odpowiedź na te pytanie. Dalej upierał się, że któraś z nas zmieniła te pytania, ponieważ przyznanie się do błędu kosztowało go zbyt wiele.
Zostaliśmy więc bez kontaktu z profesorami. Całkowicie odcięci od wykładowców.
Nad ranem dowiedziałyśmy się, że chłopak wysłał na nas maila do dziekanatu ze skargą. Poszłyśmy tam i zdziwionym paniom wyjaśniłyśmy sprawę od początku do końca. Odpowiedziały, że one nie wnikają w sprawy grupy i doskonale nas rozumieją, ponieważ same miały już z owym panem do czynienia. Podałyśmy paniom nowego maila którego założyła starościna i poprosiłyśmy o nie odpowiadanie na poprzednią skrzynkę gdyby stała się znów aktywna. Rozesłałyśmy również maile do wszystkich prowadzących (ponad 30 osób) o zmianie adresu skrzynki. W tym czasie chłopak był już w dziekanacie trzy razy, w tym raz zaraz po nas i żądał interwencji. Poinformował nas, że to się otrze o wyższe stanowiska jeszcze zanim zdążyłyśmy mu powiedzieć o nowej poczcie. Pewnie gdyby mógł wysłałby petycję do papieża.
Usłyszałam też, że starosta zachowuje się jak rozkapryszona księżniczka, a mnie brak ogłady i rozumu.
To zachowanie przypomina mi małe dziecko którym mentalnie wciąż jest i skargi w stylu "Ona mi nie chce oddać zabawki i uderzyła mnie w szczepionkę". Wiemy, że jeśli damy mu hasło do nowej skrzynki problemom nie będzie końca, więc dla naszego spokoju mentalnego rozważamy informowanie go o wszystkim sms-ami i ograniczenie mu dostępu do poczty grupowej. Nie chcemy tego robić ponieważ mimo wszystko jest częścią grupy, ale przy jego obecnym zachowaniu takie wyjście wydaje się najrozsądniejsze.
Jeszcze pół roku...
Muszę wytrzymać jeszcze tylko pół roku.

1 komentarz:

  1. Okropnie wkurzający człowiek, a wy macie anielskką cierpliwość. Podziwiam. GR

    OdpowiedzUsuń