Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 7 maja 2019

Klatkowy absurd i rant o burakach

We wczorajszym poście pisałam o absurdzie sąsiedzkim. Dzisiaj będzie absurd klatkowy o którym również wczoraj w jednym zdaniu wspomniałam.
Mianowicie - pani sprzątająca klatki.
Jeszcze kilka lat temu kiedy się tu wprowadziliśmy klatki schodowe uważane za przestrzeń wspólną myło się samemu. Na każde piętro przypadają dwa mieszkania, więc co tydzień brało się mopa, wiadro i zasuwało się z nim po korytarzu i schodach. Osoby mieszkające na parterze miały dodatkowo do umycia schody wiodące do piwnicy i schody zewnętrzne, ale w końcu był jeszcze sąsiad obok więc sprzątało się co dwa tygodnie, na zmianę.
Dla mnie żaden problem. Nawet kiedy starsza kobieta z sąsiedniego mieszkania zachorowała i musiałam tę czynność wykonywać co tydzień to zajmowała ona maksymalnie pół godziny. Bez dramatu. Dla starszych osób stanowiło to pewną niedogodność, ale zazwyczaj pomagała im rodzina, albo młodsi sąsiedzi. To nie im przeszkadzała taka rutyna. Najbardziej niezadowolona była "strefa wyższa" - ludzie pracujący za pieniądze nieco większe niż średnia krajowa, ale też bez przesady i uważający, że bieganie z mopem po klatce uwłacza ich godności. Ludzie Ci w porozumieniu ze spółdzielnią ustalili, że najlepszym wyjściem będzie zatrudnienie kogoś do sprzątania co tydzień całej klatki. Mieszkańcy się zgodzili, ponieważ cena była naprawdę niska, a człowiek z natury jest stworzeniem leniwym.
Zaczęła więc przychodzić pewna miła pani która czyściła za nas naszą wspólną przestrzeń. Nie tylko zresztą naszą. Kobieta musiała oblecieć tak trzy sąsiadujące ze sobą bloki, każdą jedną klatkę. Tu zaczyna się absurd, ponieważ oprócz konieczności przyniesienia własnego wiadra, mopa i środków czyszczących pani musiała po skończonej pracy zebrać podpis jednego z mieszkańców klatki do zeszytu. Miało to stanowić dowód dobrze wykonanej pracy. 
Nic strasznego - powiecie?
Cóż. Zapomnieliście, że ludzie są wredni. Ktoś za kilka groszy wyręcza ich z przykrego obowiązku, a oni zachowują się jakby nagle zaczęli należeć do rodziny królewskiej, ponieważ "płacą to wymagają". Kobieta naprawdę się starała, ale znaleźli się życzliwi którzy odmawiali podpisu ponieważ według nich praca nie była wykonana dobrze. Takim ludziom nie pasowałoby nawet gdyby wysprzątała klatkę na kolanach ze ścierką i pumeksem. To jest klatka schodowa na miłość boską, nikt tam nie będzie jadł z ziemi, albo puszczał raczkujących dzieci. Jednak odmawiali. A to szyba miała smugi, a to środek do podłogi nie pachniał jak należy. Kobieta miała wyznaczony czas jaki mogła przeznaczyć na każdą klatkę, więc wszelkie poprawki znacznie ten czas wydłużały. Jeśli się spóźniła narzekały osoby z sąsiedniej klatki, bo przecież to czy będzie posprzątane w sobotę o 15, czy o 16 ma olbrzymie znaczenie. Koniec końców kobieta została zwolniona, mimo wstawienia się za nią niektórych mieszkańców. Wyleciała przez kilku aroganckich gnojków którym się zachciało być panami na włościach, chociaż na co dzień wykonywali podobną pracę.
Przyszła kolejna kobieta, równie sympatyczna. Uprzedziliśmy ją, że niektórzy tutaj są roszczeniowi i że ma się tym specjalnie nie przejmować, a po podpis przychodzić do nas. Nie wiedzieliśmy, że problem leży głębiej. Kobiecie uwłaczano, krzyczano na nią i kazano jej wykonywać pracę spoza jej zakresu obowiązków, bo przecież "dostaje za coś pieniądze". Sami nigdy by się za taką cenę nie użerali z ludźmi, ale oni mieli prawo wymagać. Kobiecie nie chciano dać nawet wody do wiadra, ponieważ "woda kosztuje". Rozumiecie to? Nie wiem czy według tych ludzi ta pani miała myć klatkę śliną, czy taszczyć z domu własną wodę, ale to zakrawało na mobbing. Znalazło się na szczęście kilku normalnych którzy udostępnili swoją wodę, ale do głowy by mi nie przyszło, że można być tak bezczelnym. Znaleźli się nawet tacy, co mieszkając w bloku obok składali skargę, że nasza klatka nie jest dokładnie umyta. Czy ktoś obserwował przez lornetkę, albo przychodził na inspekcję wszystkich klatek tego nie wiem, ale guzik powinna obchodzić ich cudza strefa. Ja byłam zadowolona, a to ja byłam między innymi mieszkańcem mytej klatki więc całej reszcie dookoła należał się tylko i wyłącznie środkowy palec.
Pewnego dnia kobieta zapukała do nas i oprócz podpisu najcichszym głosem jaki kiedykolwiek słyszałam spytała, czy mogłaby prosić szklankę wody. Co to w ogóle jest za pytanie, oczywiście że tak. Spytałam czy nie chciałaby może herbaty, albo kawy, ale odmówiła. Z jeszcze większą skruchą poprosiła o dolewkę po opróżnieniu szklanki i zaczęła przepraszać, ale nie wzięła dzisiaj własnej. Wyjątkowo, bo zawsze nosi i jak trzeba to ona zapłaci. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedzieć. Odparłam, że przecież to woda i zawsze może zapukać jeśli będzie spragniona. To wydawało się tak normalne, że nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś w środku lata może odmówić pracującej ciężko na klatce kobiecie szklanki zakichanej wody. Ona nie prosiła o koniak, prosiła o wodę. Żaden człowiek, do tego w cywilizowanym kraju nie powinien się kajać żeby dostać szklankę wody do jasnej anielki. Nie wierzyłam, że ktoś mógł jej odmówić, ale tak się stało. Dlatego nie chciała pytać, ale miała do umycia jeszcze inne klatki, a strasznie chciało jej się pić. Jakiś sąsiad powiedział jej, że przyszła tu pracować a nie pić wodę, rozumiecie?
Jak to usłyszałam miałam ochotę napełnić dzbanek lodem, przejść się do tego człowieka i wręczyć mu go wylewając zawartość na głowę, ale kobieta nie chciała przyznać kto jej odmówił. Nie chciała mieć problemów.
Pracuje u nas do tej pory. Zawsze uśmiechnięta. Mimo buraków którzy specjalnie otrzepują swoje zabłocone buciska na świeżo umytą podłogę, do tego robiąc to na jej oczach i mimo roszczeniowych buców którzy odmawiają spragnionemu wody. Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że to im każdy pożałuje szklanki wody i będą schnąć aż nie wyschną na wiór.
Tutaj mały apel. To, że ktoś pracuje na niższym stanowisku od nas i wykonuje pracę inną niż tą którą wykonujemy my sami nie upoważnia nas do traktowania tego człowieka w innych kategoriach. Zwłaszcza jeśli jest sympatyczny. Nie utrudniajmy innym i tak już ciężkiej dla nich pracy. To nie jest niewolnik, ani popychadło, to człowiek i to często dużo bardziej wartościowy od nas. Nie wiadomo jaki w przyszłości spotka nas los i czy nie będziemy zmuszeni również zacząć wykonywać pracy, o której wcześniej myśleliśmy w innych kategoriach. Wtedy na pewno nie chcielibyśmy być traktowani w sposób w jaki sami poprzednio taką osobę traktowaliśmy.
Szanujmy się nawzajem i miejmy chociaż odrobinę empatii. Karma wraca i nawet jeśli dzisiaj czujemy się jak szlachcice, to jutro możemy zostać zdegradowani do "zwykłego pospólstwa" którym wcześniej tak gardziliśmy.
Życzę wszystkim na wysokich stanowiskach (mówię tu oczywiście o osobach z zaburzeniami ego, wiem że stanowisko nie zawsze definiuje człowieka) żeby choć na jeden dzień musieli zmienić swoją prace i poziom życia na niższy i ujrzeli samych siebie z boku. Bo tylko wtedy dotarłoby do nich jakimi ludźmi są na co dzień i jak bardzo nie potrafiliby znieść siebie samych. Pamiętajmy, że nawet jeśli jesteśmy na szczycie piramidy finansowej, to zawsze znajdzie się ktoś wyżej od nas. Zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz