Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 10 maja 2019

Chupacabra?

Wśród miejscowych dzieci panuje pewnego rodzaju legenda, o której nie miałabym pojęcia gdyby nie to, że dorywczo pilnuję małych gnomów za drobne na bilety, albo dojazdy do różnych instytucji. 
Co dziwniejsze imię potwora różniło się w zależności od tego którego małego człowieka spytałam. Miejscowa Chupacabra była więc "Gremem", "Duchem drzewa", albo "Czarną ręką". Potwór ponoć mieszkał w drzewie i porywał dzieci żeby wyssać im duszę. Biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory żadne dziecko nie zaginęło bestia musiała być bardzo głodna. O potworze słyszały jednak tylko dzieci z okolicy, te po drugiej stronie miasta nie miały o nim pojęcia. Widocznie duch drzewa polował tylko w pobliżu i nie zapuszczał się na dalsze tereny.
Pięćset plusy straszyły się nawzajem, skupiając się głównie na mniejszych osobnikach, czego skutkiem było wiele ciężkich dla maluchów nocy. 
Pewnego dnia któryś z pilnowanych przeze mnie złośliwców wrzucił bransoletkę siostry do jamy którą ponoć zjawa zamieszkiwała. Przestraszona dziewczynka nie miała zamiaru zbliżać się do dziury w drzewie, więc z oczami pełnymi łez przybiegła do mnie żebym pomogła jej odzyskać biżuterię. 
Jestem dorosła i logika zakazuje mi wierzenia w potwory które powstały z nadmiaru dziecięcej wyobraźni. Wyszłam więc na zewnątrz, odesłałam małego zbrodniarza do domu (zakaz obserwacji widowiska był dla niego najgorszą karą) i stanęłam przed wrotami piekieł o których wspominały dzieci.




Dziura nie wyglądała zachęcająco i nie wiedziałam jakim cudem to drzewo jeszcze żyje i jak powstała w nim wyrwa wielkości małego człowieka, ale był środek dnia i przyglądało mi się stado małych klonów. Musiałam wydobyć bransoletkę. Podeszłam do dziury i odważnie wsadziłam rękę do środka. Kiedy natrafiłam na coś miękkiego i lepkiego dotarło do mnie, że lepszym pomysłem byłoby najpierw poświecić latarką w środku. Wyciągnęłam więc dziwnie oklejoną rękę i poświeciłam telefonem po wewnętrznej stronie kory. Wszędzie były pajęczyny, kokony z małymi owadzimi ofiarami, a na dnie leżała martwa mysz. Wysuszone zwierzątko znalazło się niefortunnie tuż obok biżuterii, ale nie miałam wyboru. Skoro i tak okleiłam sobie całą dłoń pajęczyną, to równie dobrze mogłam pomacać zwłoki gryzonia. Sięgnęłam po bransoletkę, podniosłam głowę i tuż przed moją twarzą ujrzałam największego pająka jakiego kiedykolwiek widziałam w naturze. Kreatura musiała mieć z osiem centymetrów najmniej i dyndała mi przed oczami. Pająków się nie boję, ale tak bliski kontakt nie był mi specjalnie na rękę, więc z gracją wycofałam się i wręczyłam zgubę dziewczynce.
Dzieci oniemiały i chyba zostałam lokalną bohaterką. Słyszałam później wersję obserwatorów w której to wydarłam potworowi bransoletkę i stoczyłam z nim nierówną walkę. Wycie potwora było ponoć przeraźliwe (tak naprawdę wiał silny wiatr).
Pamiętam to trochę inaczej, ale niech im będzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz