Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 19 maja 2019

Dzieci są jak gąbka

Moja rodzicielka wyjechała na weekend na konferencję do Wrocławia. W związku z czym cały dom z zawartością spadł na moją głowę. Pomijając zwierzęta i moją siostrę, która ze względu na swoją przypadłość wymaga całodobowej opieki (epilepsja) w dniu wczorajszym gościły u nas pędraki w liczbie pięć. Dzieci były w różnym wieku i zajmowałam się nimi wcześniej, toteż wiedziałam, że nie będą sprawiać zbyt dużych problemów.
Epilepsja normalnie nie jest chorobą która wymaga specjalnej obserwacji, ale przez zmianę leków na słabsze (obciążenie wątroby) napady zdarzają się co najmniej raz na kilka dni. Ryzyko pozostawienia jej samej nawet na chwilę jest dość duże: rozbita głowa, połamane kości, niebezpieczne przedmioty wbite w ciało, właściwie wymieniać można długo. Ostatnio nie czuje się też najlepiej, a samopoczucie ma w jej przypadku spore znaczenie.
Morfinie co prawda zdarza się przeczuwać wcześniej ataki, ale nie ma w tym 100% skuteczności. Siostra nie przeczuwa natomiast niczego dopóki nie znajdzie się już na ziemi.
Dzieci o padaczce wiedziały, ale nie wszystkie jeszcze taki napad widziały na własne oczy. Miałam nadzieję, że gdyby się przydarzył nie wywoła paniki, którą przy pięciu trollach ciężko byłoby opanować, jednocześnie zajmując się poszkodowaną. Nie miałam jednak specjalnie innego wyjścia.
Przedział wiekowy gnomów sięgał od 3 do 8 lat. Podczas kiedy młodsze pędraki zajmowały się kontrolowanym ugniataniem psa, starsze wymyśliły piaskowe rysunki. Nie miałam nic przeciwko i cieszyłam się, że mikrusy zajmą się chwilę sobą, bo do przygotowania miałam jeszcze obiad który miał smakować wszystkim (stanęło na pomidorówce i kluskach śląskich). Przygotowałam dzieciom piasek, kartki i posadziłam między nimi siostrę, żeby nadzorowała prace i nie pozwalała młodszym ludzikom na jedzenie, wciąganie, ani obrzucanie się kolorkami.



Podczas intensywnego mieszania łyżką w garnku usłyszałam z pokoju charakterystyczny dźwięk oznaczający kłopoty, oraz popiskiwanie Morfiny. Porzuciłam zupę i pobiegłam do pokoju, by ujrzeć tam festiwal kolorów, piasek fruwający w powietrzu, siostrę tańczącą breakdance na kanapie i młodsze dziecki niepewnie rozglądające się dookoła. Impreza na całego. Co jednak dziwne żadne z dzieci nie krzyczało, nie płakało i miotało się w histerii po pokoju. Wszystkie stały w bezpiecznej odległości. Starsze trzymały w ręku wlewkę, która zawsze leży w pobliżu, a młodsze usiłowały uspokoić psa. 
Poza przewróceniem epileptyka na bok (o ile to możliwe), dostarczeniem mu dopływu powietrza, podaniem leków (jeśli je przyjmuje) i odsunięciem niebezpiecznych i ostrych przedmiotów niewiele można zrobić. Trzeba czekać. Wykorzystując spokój dzieci poprosiłam najstarsze o podanie leku, który i tak jakimś cudem trzymała już w dłoni, otwarcie okna, podanie mi koca i poduszki, i przesunięcie stołu nieco dalej. W pełnym spokoju i opanowaniu dzieci wykonały wyznaczone zadania. Każde z nich czymś się zajęło i po chwili wszystko wróciło do normy, a siostra zapadła w drzemkę jaką sobie zawsze po napadzie ucina.
Dzieci dopytywały czy coś jeszcze mają zrobić, ale odpowiedziałam, że to już wszystko i świetnie się spisały. Byłam w pełnym podziwie dla szkrabów. Zwłaszcza biorąc po uwagę fakt, że niektóre z nich widziały taki freestyle pierwszy raz w życiu. Kiedy sytuacja się uspokoiła wyjaśniłam młodym co miało miejsce i pochwaliłam za opanowanie i pomoc.
Jedno z nich przyznało, że ich pies czasem tak ma i też dostaje leki. Dlatego złapało za fiolkę jak tylko zobaczyło co się dzieje. Starsze widziało kiedyś taki napad, ale u kogoś innego, a nieco młodsze miało zajęcia z udzielania pierwszej pomocy i mówiono tam o epilepsji. Najmłodsze pędraki nie miały pojęcia co się dzieje, ale widząc spokój rodzeństwa one również zachowały spokój. Zaczęły pytać dopiero później, a starsze siostry tłumaczyły im, że to taka choroba i czasem się zdarza, że nic się takiego nie stało, i że jak komuś się kiedyś coś takiego przytrafi to trzeba mu pomóc i nie krzyczeć. Wątpię żeby zrozumiały połowę tych informacji, ale bardzo rytmicznie kiwały głowami, więc jakaś część w nich pozostała. Spytałam, czy nikt nie oberwał niechcący z rozmachu (z doświadczenia wiem, że to potrafi boleć), ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że zdążyli uciec na boki. 
Zostawiliśmy w spokoju poszkodowaną i zajęliśmy się sprzątaniem piasku po festiwalu kolorów. Ten pomieszany trudno było oddzielić, ale część ocalała w stanie nienaruszonym. Po ogarnięciu zamieszania z podłogi, mebli i parapetu dzieci wróciły do rysunków, a ja do zupy która uciekała żwawo z niepilnowanego garnka.
Byłam wzruszona kiedy po przebudzeniu siostry karzełki pytały czy nie chce wody, koca, albo otwarcia szerzej okna, czy jest jej duszno, czy dobrze się czuje i czy wszystko jest już w porządku. Młodsze obległy ją jak małe koale stwierdzając najwyraźniej, że dobry przytulas leczy wszystko i właściwie było po sprawie. Dzieci skończyły rysunki, zjadły obiad, a potem wyszliśmy na zewnątrz. Co więcej wręczyły swoje prace mojej siostrze i mnie, co również było urocze.







Czy wszystkie dzieci zachowałyby się w ten sposób? Nie. Większość nie miałaby pojęcia co robić, wystraszyłaby się i spanikowała, albo próbowała odizolować od chorej. Brak zrozumienia wywołuje panikę. Człowiek boi się tego, czego nie zna.
Dla mnie jest to chleb powszedni i napady nie robią na mnie najmniejszego wrażenia, ale mam świadomość, że nie każdy musi podchodzić w ten sam sposób. Nie ma obowiązku przygotowywania swoich pociech na każdą możliwą sytuację i nie jest to nawet możliwe, ponieważ pula chorób i objawów jest bardzo duża.
Co jednak istotne i co zauważalne to to, że dzieci chłoną co widzą. Pobierają wzorce z otoczenia, najczęściej od starszych. Jeśli widzą panikę, zareagują tak samo, jednak jeśli mimo nieznanej im sytuacji widzą, że otoczenie jest spokojne to istnieje duże prawdopodobieństwo, że uznają to za coś normalnego niezależnie od tego czy rozumieją to co widzą, czy nie. Wielokrotnie widziałam rodziców, którzy w panice zabierali pociechy na ręce, czy zakrywali im oczy. W tych dzieciach wzbudza to tylko większe emocje i powoduje, że w ich główkach powstaje schemat coś innego i dziwnego = straszna rzecz, unikać za wszelką cenę. Młodym trzeba wyjaśniać i tłumaczyć, nie izolować ich od wszystkiego co inne, ponieważ w życiu i tak się na to natkną, tylko wtedy nie będą mieli przy sobie mamy i nie będą wiedzieli jak mają się zachować ponieważ nikt im tego nigdy nie wyjaśnił i nie wbudował w nich schematów.
Te dzieci moim zdaniem nie są przygotowane do życia w społeczeństwie, w którym jest wiele różnic i nie wszystko jest nam znane. To one będą tu poszkodowane. Będą zagubione i chęć izolacji od każdego kto nie jest taki jak one będą przekazywać następnym pokoleniom.
Nikt nie rodzi się rasistą, szowinistą, homofobem, czy małym Hitlerem. To kim się stajemy to lustro doświadczeń które widzieliśmy w naszym życiu również we wczesnym etapie rozwoju. Jeśli widzimy jak nasz rodzic kopie psa, to wyda nam się to normalne, tak samo jak wyzywanie osoby o innym kolorze skóry, przekonaniach, czy religii. Dzieciom w przedszkolu nie przeszkadza fakt, że Zosia ma tylko mamę, Jacek dwóch tatusiów, a Iza skośne oczy i żółtawy odcień skóry, natomiast Grześ wszędzie chodzi z insuliną. Jeśli zwracają na to uwagę to tylko dlatego, że nie miały z tym styczności wcześniej jednak po jakimś czasie staje się to dla nich tak naturalne jak wychodzenie za potrzebą do toalety.
To, że dziecko przejmuje się odmiennością jest tylko i wyłącznie zasługą jego otoczenia, które nauczyło go, że należy się tym przejmować.
Wszyscy rodzimy się równi chociaż różni.
To jednak, czy będziemy to w stanie zaakceptować zależy od tego czym karmi nas otoczenie. Możemy zmienić nastawienie, kiedy zaczniemy myśleć samodzielnie, analizować pewne fakty i przestaniemy brać nasze wzorce za nieomylne. Jest to jednak trudniejsze z wiekiem. Wymaga przestawienia wartości i walki z samym sobą o wyuczone schematy.
Może bardziej zwierzęcy przykład:
Prościej jest nauczyć psa dobrych zachowań od początku, niż oduczyć go złych dużo później.
Dzieciom jest dużo prościej zaakceptować pewne rzeczy.
Ignorancja nie zaprowadzi ich daleko, a chyba lepiej przejść z nimi przez pewne przeszkody wspólnie na wczesnym etapie, niż kazać im przez nie przechodzić później kiedy okaże się, że nie mają pojęcia jak do przeszkody podejść.
Te przeszkody same nie znikną, co więcej będą stawać się coraz większe, ponieważ czasy kiedy odmienność, czy niepełnosprawność ukrywało się w domach i nie pokazywało światu mamy już za sobą.
Dziecko zobaczy kiedyś człowieka bez nogi, czarnoskórego, dwóch panów którzy się całują, osobę na wózku, z zespołem Downa, czy mówiącą innym językiem. To jest nieuniknione.
To jak wtedy zareaguje zależy tylko od nas.
I od tego jak nauczone zostało reagować.
Kończąc wywód jestem dumna z małych ludzików i z tego jak dzielnie się zachowały. Uniknęliśmy w ten sposób niepotrzebnego zamieszania i zbędnej paniki, która nikomu nie wyszłaby na zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz