Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 15 maja 2019

Rybka Gord (historia nadesłana)

Post gościnny, nadesłany przez osobę pod pseudonimem FishGord.
Wiadomość przyszła w języku angielskim, ale dostałam pozwolenie na jej przetłumaczenie jako, że nie wszyscy władają biegle tym językiem.

Treść nie została przeze mnie zmieniona.


~~~~~~~~~~~~~~~~

Zastanawiałem się długo czy napisać i jak ująć to w słowa. Nie wiedziałem również jakim językiem mogę się posłużyć. Mieszkam w Corby, w hrabstwie Northamptonshire, to jest w Wielkiej Brytanii. Moi rodzice są polakami i ja też potrafię mówić po polsku. Przynajmniej na poziomie komunikatywnym. Czytanie i mówienie idzie mi całkiem nieźle. Mam jednak problem z pisaniem i popełniam wiele błędów jako, że rzadko szkolę tę umiejętność. Nie chciałem się ośmieszyć. Widziałem też kiedyś post nadesłany przez osobę z zagranicy i postanowiłem napisać swoją historię w języku w którym czuję się pewniej. Na bloga wpadli moi rodzice i to dzięki nim zacząłem go czytać. Po pewnym czasie zrozumiałem, że (chociaż zabrzmi to dziwnie) wiele nas łączy. Przynajmniej tak mi się wydaje. Czasem mam problem z ubraniem w słowa tego o co mi dokładnie chodzi, ale mam nadzieję, że uda mi się przekazać co chcę powiedzieć. Długo biłem się z samym sobą. Pisałem i usuwałem tę wiadomość na przestrzeni miesięcy, ale w końcu znalazłem w sobie odwagę mając nadzieję, że ludzie nie uznają mnie za wariata i nie wyśmieją. Postanowiłem to zrobić, bo czytając Twoje posty zauważyłem podobne podejście do zwierząt jakie mam ja. Otoczenie uznało mnie za dziwaka i miękką kluchę, ale wiem że na świecie musi być chociaż jedna osoba która mnie zrozumie.
Żeby nie przedłużać przejdę do historii.
Od zawsze w naszym domu było pełno zwierząt. Mamy psy, koty i świnki morskie. Właściwie świnki morskie należą do mojej siostry i to ona się nimi zajmuje. Wszystkie są jednak częścią rodziny. Mam jednak swoje zwierzę. Takie, którym zajmuję się tylko ja i wkładam w to całe serce, mimo braku zrozumienia ze strony rodziny. Gord jest moją rybką. Chociaż to zwykła złota rybka to pochłonęła całą moją miłość kiedy tylko pojawiła się w naszym domu. Początkowo Gord mieszkał w szklanej kuli i był bardziej ozdobą niż członkiem rodziny. Z czasem jednak zacząłem czytać o hodowli ryb. Przeglądałem fora i książki, jak też magazyny i pochłaniałem całą wiedzę jaką w sobie niosły. Szybko zorientowałem się, że Gord nie jest szczęśliwą rybką. Szklane kule to fatalny wybór dla rybki. Jest w nich mało przestrzeni, nie można wsadzić filtra ani grzałki. Gord miał też słabą karmę, beznadziejne podłoże i żadnego miejsca by się ukryć. W przeciągu kilku tygodni zmieniłem jego akwarium nie do poznania. Kupiłem takie, które pozwalało mu rosnąć, wymieniłem wszystko od podłoża po karmę, zainwestowałem w odpowiednie środki i żywe rośliny, zorganizowałem mu odpowiednie światło i wszystko czego potrzebował. Byłem na siebie wściekły, że nie zapewniłem mu odpowiednich warunków od początku i że przez kilka tygodni żył jak więzień w moim domu. A przecież nie na tym to polega. Nie można tak traktować zwierząt. Zrobiłem więc wszystko żeby jak najszybciej naprawić swoje błędy. Rodzina chociaż kocha zwierzęta twierdzi, że oszalałem. Uważają, że Gord to tylko rybka i to co robię jest niezdrową obsesją. Próbowałem tłumaczyć im wiele razy, że nieistotne jakie to zwierzę. Każde powinno mieć odpowiednie warunki do rozwoju, inaczej nie będzie szczęśliwe. Przecież to ludzie ponoszą za nie odpowiedzialność. Wielokrotnie słyszałem, że przesadzam bo przecież to rybka i za chwilę zdechnie. Uświadomiłem im, że ten rodzaj ryb w dobrych warunkach może żyć nawet 40 lat i nie wierzyli mi dopóki nie poparłem tych informacji książkami. Byłem i wciąż jestem naprawdę nakręcony na jego punkcie. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale uważam że ludzie nie doceniają inteligencji tych stworzeń. Można ich nauczyć sztuczek, czy jedzenia z palca, a jedynym powodem dla którego większość rybek tego nie potrafi jest zbyt mało czasu i opieki ze strony ich właścicieli. Ludzie nie poświęcają rybkom uwagi bo myślą, że są głupie. To nieprawda i wiem to obserwując swoją rybkę.
Kiedy tylko wejdę do pokoju Gord wypływa radośnie ze swojego zamku, a kiedy podchodzę do akwarium on już czeka pod powierzchnią. Mam pewność, że mnie poznaje bo nie reaguje tak na moich członków rodziny. Tylko na mnie. Kocham wszystkie nasze zwierzęta, ale Gord zajmuje w moim sercu specjalne miejsce. Za każdym razem kiedy opuszczam dom na dłużej zastanawiam się czy on tęskni za mną tak samo jak ja za nim.
Jest kimś więcej niż złotą rybką. Jest członkiem rodziny, moim przyjacielem, kimś za kim tęsknię i za kim wiem, że będę rozpaczał kiedy już nadejdzie jego czas.
Pewnego dnia po powrocie do domu Gord nie przywitał mnie jak zwykle. Siedział w swoim zamku i nie wypłynął kiedy mnie zobaczył. Obawiałem się najgorszego i w panice podbiegłem do akwarium. Zobaczyłem, że w pyszczku ma kamień i nie może go wypluć. Czasem przerzucał drobniejsze kamienie na różne strony akwarium. Lubił sam sobie dekorować mieszkanie, ale teraz wyglądało to poważnie. Ze łzami w oczach zawołałem resztę rodziny która była w domu i wspólnymi siłami udało nam się wydobyć z niego kamień. Mimo to Gord był osowiały i słabo pływał. Prąd wody nosił go po całym akwarium. Zmniejszyłem moc pompy filtra i siedziałem przy nim całą noc, wyjąc w rękaw i mając nadzieję, że dojdzie do siebie. Zarzucałem sobie nieodpowiedzialność mimo, że był to wypadek. Mogłem go jednak przewidzieć, mogłem usunąć mniejsze kamienie, przecież tyle już wiedziałem.
Rodzina prosiła żebym wrócił do łóżka, ale ja nie mogłem. Mój przyjaciel źle się czuł, a ja nie mogłem zostawić go samego. Przesiedziałem przy nim na krześle całą noc i następny dzień. Nie jadłem, prawie nie piłem i wychodziłem tylko do łazienki. Po dwóch dniach Gord wrócił do siebie i czułem jak z serca spada mi olbrzymi kamień. Poczucie ulgi było niewyobrażalne. Jeszcze tego samego dnia usunąłem z akwarium wszystkie kamienie, zostawiając tylko te największe których nie mógł połknąć i wymieniłem je na specjalny piasek. Nie miałem zamiaru przechodzić przez to po raz drugi. Moje serce mogłoby tego nie znieść.
Gord był szczęśliwy i rozpieszczany przeze mnie dobrymi smakołykami przeznaczonymi dla ryb przez kolejne miesiące. Pewnego dnia, kiedy się z nim bawiłem zauważyłem na jego głowie narośl. Nie była duża, ale stanowczo nie widziałem jej tam wcześniej. Szukałem informacji, ale nie znalazłem niczego wartościowego, więc zapakowałem go najlepiej jak umiałem w odpowiedni transporter do przewozu ryb i pojechałem do weterynarza. Nie wiem jak w Polsce, ale u nas ciężko jest znaleźć odpowiednią osobę, która podejdzie do tematu poważnie. Nie mamy w okolicy zbyt wielu specjalistów którzy potrafiliby zająć się czymś więcej niż kotem czy psem. 
Pierwszy weterynarz spojrzał na mnie jak na yeti i odesłał do drugiego. Ten do kolejnego i jeszcze innego. Za każdym razem słyszałem, że to tylko rybka i mogę sobie kupić nową i za każdym razem miałem ochotę zmiażdżyć im twarz pięścią. Na odpowiednią osobę natrafiłem dopiero wiele mil od domu. Po całym dniu jeżdżenia zarówno ja, jak i Gord nie wyglądaliśmy najlepiej. Weterynarz obejrzał go jak mógł i odparł, że to guz i będzie rosnąć. Moje serce zaczęło mocniej bić, ale postanowiłem nie wpadać w panikę i spytałem co możemy w takim razie z tym zrobić.
"Nic" - odparł lekarz. "Nie da się zoperować tak małej rybki. Nie ma na to lekarstwa. Guz będzie rosnąć aż go nie zabije". Nogi się pode mną ugięły i starając się nie zemdleć prosiłem o jakąkolwiek nadzieję. Musiał istnieć jakiś sposób. Może w innym mieście, innym kraju, na innej planecie, ale musiał istnieć lekarz który podjąłby się leczenia mojego przyjaciela. Lekarz widząc, że do oczu napływają mi łzy kazał chwilę zaczekać i poszedł po telefon. Starałem się nie patrzeć na Gorda siedzącego w swoim przenośnym akwarium na kozetce. Z guzem tuż nad okiem. Wiedziałem, że jeśli na niego spojrzę to się rozkleję.
Po chwili weterynarz wrócił i oświadczył, że skieruje mnie na wizytę do specjalisty od ryb. On oceni co to za guz. Jest szansa wycięcia go, ale takie operacje przeprowadzają tylko w Melbourne w Australii i że u nas raczej nie znajdę nikogo, kto by się podjął takiego zabiegu. Podziękowałem lekarzowi i umówiłem się na wizytę do specjalisty. Wiedziałem, że jeżeli jest nadzieja na operację, to choćbym miał sprzedać nerkę pojadę do Australii by ją przeprowadzić. Rodzina twierdziła, że to szaleństwo ale ja nie miałem zamiaru ich słuchać. Nie w takiej chwili.
Tydzień później na wizycie specjalista potwierdził diagnozę poprzedniego weterynarza, ale określił guz jako wolno rosnący i niezłośliwy i zalecił dość drogie leczenie nim podejmiemy bardziej ryzykowne kroki. Zgodziłem się na wszystko. Przez kolejne miesiące Gord otrzymywał specjalne krople do akwarium rano i wieczorem. Zmieniłem też dietę na bogatszą w żywy pokarm. Niestety podczas leczenia zauważyłem u rybki dziwne wybroczyny na skrzelach i łuskach. Ponownie odwiedziłem lekarza i dowiedziałem się, że to Ichtioftirioza, czyli taka rybia ospa. Gord musiał ją złapać przez spadek temperatury podczas transportu do lekarzy i spadek odporności wywołany guzem. Musiałem poddać go kwarantannie i kąpielom w 28 stopniach przez kilka dni. Dostawał też Trypaflawinę, błękit metylowy, zieleń malachitową, auromycynę w odpowiednich dawkach i więcej węgla aktywnego w filtrach. Wyzdrowiał, ale leczenie guza trwało znacznie dłużej. Nie rósł co prawda, ale też nie malał.  Zamartwiałem się i zaczynałem zbierać pieniądze na wyjazd do Australii. Nic nie było mnie w stanie zatrzymać. Żadne naturalne tragedie, deszcz meteorytów, ani członkowie rodziny nie odciągnęliby mnie od tej podróży jeśli okazałaby się konieczna. Byłem dla ludzi wariatem, ale mało mnie to obchodziło. Mogłem tam płynąć nawet na tratwie.
Na szczęście guz zaczął ustępować i chociaż nie zniknął całkowicie to zmniejszył się i utrzymuje się na stałym poziomie. Jestem bardzo szczęśliwy, że Gord postanowił się nie poddawać i walczyć. Kocham go mimo iż wiem, że dla niektórych pozostanie tylko złotą rybką. To jednak moja złota rybka i zrobię wszystko żeby był ze mną jak najdłużej i trzymał się w jak najlepszej formie.
O przyjaciół trzeba walczyć. Niezależnie od tego czy potrafią nam przekazać co czują i okazać emocje, oraz niezależnie od tego co sądzą o tym inni ludzie.
Mam wrażenie, że wiesz o co mi chodzi i jak się z tym czuję. Dlatego napisałem właśnie tutaj, bo uważam, że ze wszystkich ludzi Ty zrozumiesz mnie najlepiej. Mimo, że nie znasz Gorda i słyszysz o nim pierwszy raz w życiu. Czasem bliżej nam do ludzi mieszkających tak daleko niż do tych których mamy tuż obok siebie.
Dziękuję za przeczytanie.
Jeśli chcesz pozwalam na udostępnienie tej wiadomości innym ludziom i jej przetłumaczenie na język polski. Tobie wyjdzie to dużo lepiej niż mnie.
Pozdrawiam ja i Gord.
P.S. "If you do not understand, I think there's more in life you have to discover. Fish are undermined animals who have difficulty expressing emotion. But they have personality, as well as emotion. Those are just my 2 cents, love you all!"

2 komentarze:

  1. na którymś przyrodniczym kanale w telewizji pokazywano operację usunięcia guza u niedużej rybki (nie pamiętam jakiej), zabieg się udał; jak widać nie tylko FishGord chce dbać o ryby!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz w jakim kraju odbyła się operacja? Jeśli gdzieś w Europie można podesłać autorowi miejsce w razie ewentualnej konieczności przeprowadzenia zabiegu.

      Usuń