Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 26 października 2018

Wielkanocny koszyk

Moja babcia miała trójkę dzieci. Jedną córkę (moją mamę) i dwóch, młodszych synów.
Kiedy nadchodziła Wielkanoc i w domu było więcej pracy niż zwykle, zawsze najmłodsze potomstwo wysyłała z koszyczkiem do poświęcenia, podczas gdy starsze dostawało jakieś prace do wykonania w domu. Taki podział nie był przypadkowy. Lepiej było pozbyć się chociaż na chwilę najmłodszej latorośli, ponieważ miał on tendencję do utrudniania pracy i sprawiania, że trwała ona w nieskończoność. Słowem, przeszkadzał.
Chłopiec szedł więc wesoło z koszyczkiem, lecz kiedy wracał ze mszy w środku nie było już zbyt wiele pożywienia. Moja babcia zachodziła w głowę jak to się dzieje, że co roku w koszyku brakuje kiełbasy, chleba, jajek i cukrowego baranka. Podejrzewała, że synuś wracając z kościoła częstował się dobrociami i głupio było się mu przyznać, ale on zarzekał się że zjadał tylko baranka. Reszta jakoś sama się gubiła. Często brakujący prowiant odnajdował się następnego dnia. Kiełbasa wisiała na drzewie, chleb leżał pod schodami, a jajka zdobiły okoliczne trawniki. Powodem tego okazał się styl chodzenia dziecka, które podśpiewując sobie w drodze powrotnej, wywijało wikliną tak mocno, że poświęcone jedzenie nie było w stanie pozostać w wirującym koszyku.

Kiedy babcia odkryła już problem, zaczęła przypinać serwetkę, zakrywającą wieczko koszyka pinezkami tak, że zawartość była przemieszana, ale wciąż znajdowała się w środku po powrocie koszyka z tej drogi przez mękę.
Taki sposób sprawdzał się przez dwa lata, jednak trzeciego roku babcia szykując obiad w kuchni usłyszała histeryczny krzyk swojego dziecka, które wracało z kościoła. Wyjrzała przez otwarte okno i zobaczyła, jak jej najmłodszy syn biegnie ile sił w nogach w stronę domu, z koszyka zwisa pęto kiełbasy, a gonitwę zamyka stadko psów, którym koszyk pachniał tak ładnie, że postanowiły urządzić sobie polowanie. Rozhisteryzowany chłopiec zmieniał kierunki jak gazela podczas ucieczki, ale mimo wykonywanych manewrów i biegu po trójkącie psy i tak były szybsze i już doganiały dziecko. Chłopiec postanowił rzucić w nie koszykiem i uratować własne życie biegnąc w stronę domu. Latorośl wpadła zadyszana do domu, zamykając drzwi na zamek, podczas gdy psy gołociły koszyk z wszystkiego, co nadawało się do jedzenia. Po tej sytuacji dziecko reagowało histerią na samo wspomnienie o koszyku Wielkanocnym i odmawiało chodzenia z nim na mszę. Od tej pory musiało mu towarzyszyć któreś z rodzeństwa.
Kilka lat później okazało się, że chłopiec nie był bez winy. Widząc psa, błąkającego się w pobliżu kościoła rzucił mu kawałek kiełbasy z koszyka. Potem następny i jeszcze jeden. Psów zaczęło schodzić się więcej i kiedy dziecko chciało odejść, zwierzęta zaczęły za nim podążać. Wtedy mały człowieczek popełnił błąd, którego nigdy nie można popełnić przy psach. Zaczął biec. Psy zaczęły więc go gonić, a on wrzeszcząc i błagając o pomoc przebiegł odległość z kościoła do domu w rekordowym czasie, wymijając po drodze drzewa i zdziwionych ludzi.
No cóż, przynajmniej w kolejnych latach koszyki wracały już kompletne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz