Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 7 października 2018

Wanda, co nie chciała Niemca

Pewien staruszek szesnaście lat temu znalazł na wycieraczce pakunek. Było to jeszcze zanim przeprowadził się do naszego miasta. Przy zawiniątku znajdowała się karteczka, zapisana dziecięcym pismem:
" Ma na imię Wanda, rodzice chcieli ją utopić, niech jej pan pomoże".
Mężczyzna bojąc się, że w środku może znajdować się dziecko rozwinął paczuszkę, z której coś usilnie próbowało się wydostać. Kiedy pospiesznie zdarł papier i rozerwał karton odkrył, że ze środka przygląda mu się mała, czarna kuleczka, wesoło merdając ogonkiem. Mężczyzna nic nie wiedział o psach i nie planował posiadania żadnego, zwłaszcza że czasy były ciężkie, a zwierzę nie żyje powietrzem. Postanowił, że odda szczeniaka znajomemu, który hodował Owczarki. Spodziewał się, że tam piesek będzie miał lepszą opiekę. Tak jednak nie było. Wanda nie miała szans w walce o jedzenie czy wodę z kilkukrotnie większymi od niej psami. Była zastraszona, zaniedbana i przeraźliwie chuda. Kiedy jej wybawiciel pojawił się u znajomego po kilku tygodniach i zobaczył stan szczeniaka, zamarł. To nie była już merdająca, czarna kuleczka, z wesołymi oczkami, którą znalazł na progu swojego domu. W zagrodzie spoglądał na niego wrak psa, który stracił już nadzieję że jeszcze będzie lepiej.
Mężczyzna walczył sam ze sobą i nie wiedział co począć.
- Nie, nie mogę - powtarzał sobie - pies to obowiązek, nie mam ani czasu, ani środków -
- Głupi! - karcił go głos z tyłu głowy - Jeśli ją tu teraz zostawisz, będziesz współwinny jej śmierci. Zawiedziesz nie tylko tego psa, lecz też dziecko, które zostawiło go pod Twoimi drzwiami. -
Mężczyzna stał przed zagrodą i pozwalał walczyć rozsądkowi z uczuciami. Rozsądek niestety wygrywał i kiedy mężczyzna już odwracał się żeby odejść, piesek zaszczekał. Oczy Wandy spotkały się z oczami mężczyzny i wtedy oboje już wiedzieli jaka będzie decyzja.
"To mój człowiek" pomyślał pies, który poznając wybawcę zaczął merdać i ochoczo dreptać w stronę ogrodzenia.
"To jest mój pies" pomyślał mężczyzna, podnosząc ubrudzoną suczkę z ziemi i wkładając ją pod płaszcz. Mężczyzna ganił się za swoją lekkomyślność, lecz głos rozsądku stawał się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu zniknął całkowicie. Przez kilka kolejnych miesięcy poznawali siebie nawzajem i uczyli się swoich zachowań.
"Pan rano wychodzi do pracy, muszę być grzeczna" myślała Wanda.
"Nie będzie mnie cały dzień, lepiej żeby nie narozrabiała" odpowiadał jej właściciel. Tak powoli toczyło się ich życie. Miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Mały szczeniaczek wyrósł na średniej wielkości psa, który był najlepszym przyjacielem mężczyzny, lecz miał jeden problem. Nienawidził Owczarków. Agresja była prawdopodobnie spowodowana traumą z przeszłości, kiedy Wanda musiała dzielić z rywalami kojec oraz jedzenie. To wydarzenie tak silnie wtarło się w pamięci suczki, że na widok Owczarka niemieckiego chowała się za nogami właściciela, a niepokojona przez psa używała zębów by się obronić. Właściciel Wandy próbował wielokrotnie przekonać sukę, że nie wszystkie psy tej rasy są zagrożeniem i że można się z nimi świetnie bawić, jednak Wanda wiedziała swoje. Wieloletnie boje toczone z Owczarkami przyczyniły się do powstania hasła, które towarzyszyło właścicielowi suczki co kroku.
"To ta Wanda, co nie chciała Niemca" mówili wielokrotnie właściciele Owczarków, jako że suka była uprzedzona tylko do tej jednej rasy. Mężczyzna szybko podchwycił określenie i używał go sam, kiedy chciał żartobliwie określić problem swojego psa.
Wanda towarzyszyła mężczyźnie przy licznych przeprowadzkach, pilnowała łóżka, kiedy właściciel ciężko zachorował i pomogła mu przejść przez żałobę po stracie żony. W zamian mężczyzna dawał suczce całą miłość jaka w nim jeszcze została. Przez szesnaście lat jedno wspierało drugiego, ponieważ w końcu nie mieli już nikogo poza sobą. Czysty przypadek zdecydował o tym, żeby ich połączyć i pozwolić im iść razem przez życie. Czas jest jednak nieubłagany i teraz mężczyznę czekała najtrudniejsza decyzja w życiu każdego właściciela psa. Eutanazja. Wanda była ciężko chora, nie kontaktowała i walcząc o powietrze wypluwała z siebie nowe porcje krwi. Weterynarz określił jej szanse na wyzdrowienie. Były zerowe. Właściciel mógł czekać aż pies wyzionie ducha w bólu i męce w ciągu najbliższych dni, lub skrócić jego cierpienia i podziękować mu ten ostatni raz za przebytą razem drogę. Mężczyzna siedział w poczekalni weterynaryjnej i trzymając swoją chorą przyjaciółkę na kolanach, słabą, owiniętą w koc i dogorywającą, znów toczył walkę w swojej głowie. Tym razem jednak żadna opcja nie wydawała się słuszna. Człowiek głaskał swojego psa i walcząc z własnymi łzami opowiadał swoją historię ludziom zgromadzonym w poczekalni, jakby chciał kupić tym jeszcze trochę czasu. Wśród tych ludzi byłam też ja. Po chwili płakał już nie tylko właściciel Wandy. Cała poczekalnia przyglądała się czarnej bohaterce, której droga kończyła się właśnie tutaj.
- I co ja mam zrobić Wandzia? - łkał mężczyzna, nie przestając głaskać psa - I co ja mam teraz zrobić? -
Pies nie był w stanie już podnieść pyska i spojrzeć na właściciela, ale zamerdał ogonem. Słabo, bez energii, lecz to chyba dało siłę mężczyźnie, który wstał, przytulił suczkę i powolnym krokiem przeszedł przez drzwi gabinetu szepcąc:
- Pa Wandzia. Kiedyś się jeszcze spotkamy. Zobaczysz znów swoją panią Wandzia... spotkamy się jeszcze -
Drzwi zamknęły się za nimi, a w poczekalni zapanowała taka cisza, że słychać było tylko siorbanie oczekujących na swoją kolej ludzi. Po pewnym czasie mężczyzna wyszedł z gabinetu sam, bez Wandzi, dzierżąc w rękach tylko jej zakrwawiony koc i obrożę. Usiadł na krześle, które wcześniej zajmował i zalał się łzami. Ludzie próbowali go pocieszyć, podawali mu wodę i zapewniali, że podjął słuszną decyzję. Staruszek kiwał głową, mimo że chyba nikogo nie słyszał. Po chwili otarł łzy, wstał z krzesła, pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł dzierżąc w rekach zawiniątko, które tym razem było jednak puste.
Przyszłam do gabinetu tylko po tabletki, a usłyszałam najbardziej wzruszającą historie w moim życiu.
Moje serce zostało roztrzaskane na kawałki w weterynaryjnej poczekalni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz