Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 30 października 2018

Mikrozawał, pies i trzy makaronki

Pięć lat temu moje serce skradły trzy glizdowe ogonki, więc do domy przywędrowały szczury. Na obiekcie stałym rezydentem była już Morfina, ale jako że to pies Hipis i pacyfista stwierdziłam, że na pewno gryzonie zaakceptuje. Przerośnięte myszy były nastawione pokojowo, ale zdecydowałam że zapoznam je z psem dopiero kiedy dobrze zaaklimatyzują się w nowym domu. Nie chciałam ryzykować nieszczęściem, gdybym się pomyliła co do zamiarów któregokolwiek zwierzaka.
Pewnego ranka obudziłam się już spóźniona, gdyż grawitacja w poniedziałki działa zbyt silnie, więc po najważniejszych obowiązkach, które sprowadzały się do wyjścia z psem i wypuszczenia szczurów na zaimprowizowany wybieg zrobiony z biurka, poszłam się szykować. Jedzenie w biegu, pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, szybki przegląd kuchni, czy kurki na pewno są zakręcone, torba w rękę, klucze w zamek i w drogę. O dziwo udało mi się nawet aż tak bardzo nie spóźnić i wszystko przebiegało zgodnie z planem aż do momentu, w którym moje serce stanęło i odmówiło dalszej pracy.
Dotarło do mnie że nie zamknęłam szczurów w klatce. Gryzonie w dalszym ciągu były na wybiegu, który w żaden sposób nie zabezpieczał ich przed eksploracją dalszej części mieszkania. Pies, kable, elektryczność, zakamarki, czekało na nie tyle niebezpieczeństw, że czułam jak z twarzy odpływa mi cała krew tylko po to, żeby zaraz wrócić tam falą o sile uderzeniowej średniego Tsunami. Próbowałam się uspokoić i wmówić sobie, że na pewno zostały na wybiegu i może nawet tam zasnęły, ale nie wierzyłam w to ani przez sekundę. Do przerwy, na której mogłam przybiec do domu i sprawdzić które ze zwierząt jeszcze żyje było 40 minut. To było najdłuższe 40 minut mojego życia, podczas których zmieniałam kolorki na twarzy jak kameleon. Z momentem uruchomienia się dzwonka wybiegłam z klasy i przebiegłam cały odcinek, którego pokonanie normalnie zajmowało mi pół godziny w niespełna dziesięć minut. Kiedy dotarłam do drzwi ziajałam jak pociąg i miałam nadzieję, że nie zostawię płuc na klatce schodowej. Wsadziłam klucz do zamka drżącą ręką, mając w głowie scenariusze z najciekawszych horrorów. Moje wizje sprowadzały się do pogryzionego psa, zamordowanych szczurów, kabli z otwartą elektrycznością i z jakiegoś powodu płonącą kuchnią. Kiedy wparowałam do środka wszystko wyglądało jednak normalnie. Zaczęłam biegać po pomieszczeniach w poszukiwaniu zwierząt, które najwidoczniej pozjadały się nawzajem tak że nie zostały nawet kości. To musiał być powód, skoro nigdzie ich nie było.
Wtedy ostatkiem nadziei zajrzałam do sypialni i ujrzałam Morfinę pogrążoną w głębokim śnie, z jednym szczurem unoszącym się na jej brzuchu w rytm jej oddechów, drugim wciśniętym pod pysk i nakrytym faflem, oraz trzecim który znalazł swoje miejsce pod kołdrą z ogona. Cała czwórka spała i zaczynała się ruszać, wybudzona hałasem jakiego narobiłam przetrząsaniem domu. Ciśnienie spadło mi tak nagle, że musiałam usiąść, żeby za trzy sekundy nie całować podłogi. 
To był dzień, w którym zdałam sobie sprawę, że gryzonie i pies będą najlepszymi kumplami, a Morfina jest w stanie zaakceptować wszystko co oddycha i się porusza, i nie pomyliłam się. Żadne z nich nigdy nie ugryzło drugiego i ani jeden kabel nie został przez nie tknięty.
Żyli tak sobie w zgodzie i harmonii do późnej starości i żadne z nich chyba nie zdawało sobie sprawy, że tamtego dnia byłam o krok od zawału.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz