Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 1 października 2018

Operacja to nic. Tortury przychodzą później.

Władczyni podszerstka miała dzisiaj ściągane szwy.
Dziesięć dni tortur i samokontroli, spowodowanej zaleceniami o ograniczeniu ruchu przyprawiało ją już o szaleństwo. Logicznym jest więc, że była w siódmym niebie, kiedy lekarz wyciągał z niej kolejne nitki, ponieważ w jej głowie wyciąganie szwów jest równoznaczne z odzyskaniem przez nią wolności. Tak było za każdym razem, więc czemu teraz miałoby być inaczej, racja? Lekarz miział, dawał ciastka, wyciągnął te dziwne frędzle, co ich nawet polizać nie można było, no najszczęśliwszy dzień w życiu psa.
Do czasu aż okazało się, że do zaleceń trzeba się jeszcze stosować przez tydzień. Teraz jak wytłumaczyć to psu. Ona już w zakamarkach swojego umysłu kopytkowała po łące, z wiatrem we włosach.
Pierwszą rzeczą, jaką Morfina zrobiła po opuszczeniu gabinetu była poza prosząca. Jawna informacja "Mame, a teraz mnie odepnij. Czekałam wieki, byłam grzeczna, żarłam tabletki i walczyłam z chęcią podrapania się choć swędziało bardzo, więc naginaj kark i rusz te swoje przeciwstawne kciuki".
- Sorry mysz, nie tym razem. Musisz się przemęczyć jeszcze tydzień - odrzekłam do błagających oczu i ruszyłam do przodu. Pies jednak siedział. Pies się nigdzie nie wybierał i patrzył na mnie jakby chciał powiedzieć "Czekaj, bo Ty chyba nie zrozumiałaś przekazu. Spuść mnie ze smyczy". Już wtedy wiedziałam, że to będzie długa droga. Coś jej się ewidentnie nie zgadzało. Patrzyła to na mnie, to na blizny, to na gabinet, jakby próbowała mi wytłumaczyć ciąg przyczynowo skutkowy, do którego ja z niewiadomych powodów nie chciałam się dostosować. Po długim przekonywaniu pies ruszył, ale w jej głowie działy się obliczenia matematyczne godne Einsteina. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. "Dlaczego mi to robi? Czyż nie byłam grzeczną dziewczynką? Podrapałam się przecież tylko raz. Może nie wyciągnął wszystkiego? Czekaj matka, wracamy!"
- Morfina co Ty wyrabiasz? -
Pies mnie jednak nie słuchał. Pies już parł w przeciwną stronę, w drogę powrotną do gabinetu. Miała chyba zamiar wyjaśnić to całe nieporozumienie osobiście. Sytuację uratował jamnik, który wyszedł wraz z właścicielem zza zakrętu i zmierzał w naszą stronę. Morfi spojrzała na mnie z wyrzutem mówiącym "Mogę się przywitać z kolegą, czy to też mi bezczelnie odbierzesz?", więc podeszliśmy. Atmosfera nieco zelżała i jakoś namówiłam blond buntowniczkę, że droga do domu to jednak w tę stronę.
Po powrocie, żeby zająć czymś rekonwalescentkę i odwrócić jej uwagę od ruchu, którego jej bardzo brakowało, postanowiłam wyciągnąć zabawki umysłowe, którymi zajmowałam ją do tej pory i powkładać tam smakołyki. Morfina podeszła, spojrzała na mnie z pogardą jakby chciała powiedzieć "Ile można myśleć, głowa mi spuchnie i nie przejdzie przez obrożę, a wtedy już nigdy nie wyjdę na dwór. Taki jest Twój plan Ty sadystko?", po czym poszła do drzwi i patrząc tęsknie na klamkę postanowiła siedzieć tam aż nie zmienię zdania. Było dla mnie jasne, ze ona nie chce już siedzieć na tyłku i rozkminiać jak wydobyć chrupka z gumowej pułapki. Na pewno oddałaby teraz wszystko za patyk. Jednak zalecenia to zalecenia i jeśli lekarz powiedział brak ruchu, to brak ruchu musiał być. Nawet jeśli miało to oznaczać smutną księżniczkę czekającą pod drzwiami na swojego wybawiciela z bukietem badyli.
Morfina bywa uparta i byłam przygotowana na to, że spędzi przy tych drzwiach nawet kilka godzin. To Golden (tak mi się wydaje) i jest kochana, ale czasem się zastanawiam czy jej babcia nie zapatrzyła się na jakiegoś osła. Jednak księżniczka bywa też głodna. Tak mniej więcej cały czas, bez przerwy. Nie wytrzymała więc kuszącego zapachu, wydobywającego się ze smakołyków i udając, że robi to bardzo niechętnie podeszła do pudełka, żeby kolejną godzinę wyciągać z niego kawałki kurczaka, które tam powciskałam.
Foch zelżał przy obiedzie i podczas kolacji był już całkowicie wyeliminowany.
Wciąż jednak przy każdym spacerze, zaraz po wyjściu z klatki świnka siada i smyra łapą moje kolano, żeby się przekonać czy to może już ten moment w którym rozpędzi się tak, że nie dogonią jej własne smutki.
Jej oczy są jak oczy hipnotyzera. Gdyby mogła weszłaby mi do głowy i powtarzała "Zrób to. Na co czekasz, odepnij karabińczyk".
Coś czuję, że kiedy już do tego w końcu dojdzie, z radości uprowadzi jakieś biedne drzewko i nie wypuści go już nigdy. Będzie z nim jeść, spać i karmić je kurczakiem.
Chyba się tego trochę obawiam. Powinnam się bać? Z fizyki pamiętam, że jeśli ogromne pokłady nagromadzonej energii w końcu znajdą ujście, dzieją się rzeczy straszne. Trzeba będzie zadzwonić do telewizji, niech uprzedzą ludzi o zbliżającym się huraganie, w końcu tydzień to niewiele czasu żeby się przygotować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz