Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 13 lutego 2019

Wdech i ostrożnie rozbrajamy

Jeśli macie w domu psa i wychodzicie z nim na spacer, oraz zbieracie jego produkty przemiany materii, ta sytuacja prawdopodobnie przydarzyła Wam się chociaż raz.
Wychodzicie z domu. W jednej ręce smycz, w drugiej woreczki. Nosiciel kleszczy na drugim końcu linki kołuje, szukając odpowiedniego miejsca na spuszczenie bomby. Kołujecie razem z nim, bo smycz krótka, a przecież procesu nie będziecie przerywać. W kuckach zwierzę obeszło już pół podwórka. Wygląda jak włochaty Smeagol. W końcu udaje się znaleźć to jedne, jedyne, idealne miejsce. Przyglądacie się procesowi defekacji, kiedy dociera do Was zapach z siłą uderzeniową małej car-bomby. Woń jest ciężka i odbiera Wam dostęp tlenu. Zastanawiacie się kiedy Wasz pies zdążył wrąbać kilogram kiszonych jaj i skąd je wziął. Zakładacie worek na rękę, nabieracie powietrza i schylacie się po skarby. Oczy Wam łzawią, ale po omacku docieracie do aktywowanej broni biologicznej. Czujecie się jak saper. Każdy ruch wyrzuca w powietrze nową porcję skażenia. Macie wrażenie, że dziura ozonowa powiększa się trzykrotnie. Niechcący wciągacie powietrze. To był błąd. Macie wrażenie, że właśnie odkryliście położenie zaginionej Atlantydy i że spokojnie ogarnęlibyście Esperanto. 
Pies postanawia pozbyć się dowodów i zakopać miejsce zbrodni. Cała ziemia i trawa wyrwana z korzeniami leci Wam prosto w twarz. To przynajmniej częściowo pomaga oprzytomnieć i wrócić na zadaną wysokość. Kryzys zażegnany. Narzędzie masowej zagłady obezwładnione. 
Rozglądacie się dookoła. Najbliższy kosz na gówienka znajduje się na drugim końcu miasta, ponieważ futrzak wybrał dla swoich wydzielin taką, a nie inną lokalizację. Postanawiacie nie zwracać uwagi na marudzących ludzi i z braku pomarańczowego pojemnika szukacie jakiegokolwiek. Jest. Daleko na horyzoncie, dwie ulice dalej. Macie nadzieję, że uda Wam się dotrzeć bez utraty przytomności. Psu w tym czasie zbiera się na czułości. Zaczepia przypadkowych przechodniów, którzy postanawiają podrapać zwierzaka i zagrać w 20 pytań. Przy szóstym nie są już w stanie utrzymać się na wdechu, więc odchodzą. Sytuacja powtarza się kilkukrotnie. Za każdym razem uśmiechacie się przepraszająco i staracie się odejść do miejsca docelowego podróży. Mijacie wycieczkę z przedszkola, narąbanych uczniaków, babcię z bloku obok, dziesięciu znajomych i sznur migrujących dinozaurów. Każdy musi dotknąć pieska i spojrzeć na Was jakbyście w worku nieśli wyłącznie swoje wydzieliny, bo te psie zostały na pewno zabrane przez motylki w plecaczkach z tęczy i brokatu.
Ilość mijanych ludzi jest zazwyczaj wprost proporcjonalna do intensywności zapachu wydobywającego się z worka.
Przedzieracie się przez tłum, jest coraz duszniej. Na ostatniej prostej zastanawiacie się czy nie wykonać pchnięcia kulą, ale obawiacie się detonacji materiałów niebezpiecznych w torebce.
Odkładacie delikatnie bombę do śmietnika i oddalacie się w pośpiechu. Powietrze. Tlen. Meldujecie wykonanie zadania, kiedy Wasz pies znowu wygina grzbiet w pałąk. Produkcja zwiększyła obroty i postanawia przerzucić się na bursztyn w płynie o zapachu kiszonej kapuchy i śledzia w skarpecie.
Wykonujecie szybkie obliczenia mające na celu ustalenie jak zebrać do worka płynną maziaję i ponownie nabieracie powietrza.
Karierę płetwonurka macie po takim treningu zapewnioną. 
Tylko czemu nikt do tej pory nie wpisał spacerów z psem na listę sportów ekstremalnych?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz