Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 11 lutego 2019

Kiwi, kiwi, kiwi, kiwi

Okienko. Co zrobić z trzygodzinnym okienkiem w zajęciach? Do domu opłaca się wrócić tylko tym, którzy mieszkają na miejscu. Reszta najczęściej maszeruje do bufetu, albo włóczy się po mieście.
Tak jest i tym razem. W oczekiwaniu na kolejne zajęcia grupa się rozdziela. Część udaje się do akademików na popołudniową drzemkę, lub żeby zjeść obiad, a część zostaje w budynku uczelni. Na tę drugą część składam się ja oraz moja koleżanka. Siedzimy, rozmawiamy, popijamy herbatę, kiedy podchodzi do nas znajomy.
- Cześć dziewczyny, okienko? Sprawa jest -
- Jaka? -
- Bo kupiłem kiwi w promocji i trochę przesadziłem z ilością. A ono się okazało tak dojrzałe że nie wytrzyma do jutra. Lubicie kiwi? -
Zerkam na gościa w poszukiwaniu objawów zgazowania, ale źrenice ma w normie.
- Kiwi? Zapraszasz nas na jedzenie kiwi? -
- No. Sam nie dam rady tego zjeść -
- Po co kupiłeś tyle kiwi? -
- Tanie było! -
Spoglądam na koleżankę, ona przytakuje. Decyzja podjęta.
- No dobra, w sumie i tak nie mamy co robić -
Tym oto sposobem przyjmujemy nietypową propozycję i maszerujemy do akademika. Wchodzimy do pokoju. Kiwi jest wszędzie. Na stole, na podłodze, na krzesłach.
- Ileś Ty tego kupił?! - pytam.
- Sześć kilo, ale nie bój nic. Mamy jeszcze dwóch ziomków do pomocy -
Faktycznie. Przy kaloryferze siedzi dwóch studentów mechaniki i dłubie łyżeczkami w owockach.
- Czyś Ty zwariował? Kupiłeś sześć kilo kiwi? -
- Właściwie to siedem, ale kilogram już poszedł. Ok, wiem. To był błąd. Liczyłem, że część zabiorę do domu, ale one nie wytrzymają do weekendu. Pomóżcie -
Szybką matematyką wychodzi że każdy z nas musiałby zjeść ponad kilogram. 
Powodzenia.
Znajomy widzi naszą niepewność i rzuca szybkie:
- Tyle ile dacie radę. Zawsze coś ubędzie -
- No dobra, dawaj sprzęt - rzuca koleżanka i siadamy w kółeczku. Wygląda to komicznie. Jak jakiś rytuał ofiarowania kiwi owocowemu bóstwu. Brakuje tylko świec i mistrza ceremonii.
Dostajemy łyżeczki, nożykiem nie dałoby rady. Owoce są jak naprężone balony i ma się wrażenie że mogą wybuchnąć w każdej chwili. Są jak mus w skorupce, ale smakują całkiem nieźle.
Z każdą minutą przybywa skórek, a ubywa włochatych kuleczek. Na twarzach towarzystwa zaczyna malować się jednak coraz większa niepewność.
- Dobra, wiecie co? Tak samo to nie wejdzie. Idę po czystą -
Męska część towarzystwa jakby weseleje i wykazuje nagły przypływ determinacji.
- Będziecie pić? - pyta koleżanka.
- Tylko trochę -
- Ja odpadam - oświadczam, opróżniając kolejne kiwi - Mam jeszcze dzisiaj zajęcia -
Koleżanka dołącza i jako grupa abstynentów obserwujemy proces opróżniania butelki Żołądkowej Gorzkiej.
Gdzieś tak w połowie flaszki jeden z mężczyzn oświadcza, że:
- W sumie kiwi to takie małe arbuzy, tylko są zielone i mają włosianą skorupkę zamiast twardej -
Reszta przytakuje, jakby doszedł do jakiegoś niesamowitego odkrycia. To ma tyle sensu jak stwierdzenie, że jabłko to taka gruszka tylko bardziej kulista.
Zabawa zaczyna się przy drugiej butelce.
Jeden z towarzyszy z bladą twarzą wyciąga telefon i szperając w nim zaczyna z niepokojem przyglądać się owocom. Zapewne googluje, czy można przedawkować kiwi i jakie są objawy. Drugi z nich zaczyna zastanawiać się czy mają kota, głaszcząc zwierzę po głowie. Najwyraźniej jadł te bardziej sfermentowane okazy. Trzeci odkrywa zaskoczony, że może być uczulony, bo jego mama nie dawała mu jakiś owoców jak był mały i to mogło być kiwi. Spogląda na zjedzoną ilość i zaczyna obliczać koszty trumny i pogrzebu.
Grupa pijąca zastanawia się wspólnie, czy można mieszać kiwi z innymi owocami i czy efekt będzie taki sam jak po zmieszaniu alkoholu. Jeden z nich zaczyna mieć stan podgorączkowy (na pewno po kiwi, gdzie tam od wódki) i żegna się ze światem, oświadczając że bardzo wszystkich szanuje, a najbardziej Marylę Rodowicz. 
Chwilę później jeden ze studentów przytula kaloryfer, a dwójka śpiewa znane hity jak "Dziś prawdziwych kiwi już nie ma", "Kiwi na biegunach" czy "Jadą kiwi kolorowe".
Został kilogram kiwi. Ani ja, ani koleżanka nie jesteśmy w stanie już na nie patrzeć, postanawiamy się wycofać zanim zwrócimy to co udało nam się przełknąć.
Drzwi otwierają się nagle i wchodzi kolejny lokator. Wszędzie walają się łupinki kiwi. Gość ma minę jakby zastał nas siedzących na workach z kokainą.
- Co tu się dzieje? -
- Szymuuuś. Szymek chcesz kiwi? Już mało zostało, a my już nie dajemy rady -
Wymykamy się życząc reszcie miłego dnia i wracamy na zajęcia. W naszych żyłach płynie teraz czysty sok z kiwi i żołądki nie są z tego powodu zachwycone. Słuchając o wirnikach, staramy się nie patrzeć na animacje by utrzymać buzującą fontannę wewnątrz organizmu. Jest ciężko, ale jakoś się udaje.
Mam wrażenie, że już nigdy nie spojrzę na kiwi w ten sam sposób.
Znajomych widzimy na zajęciach dopiero dwa tygodnie później, więc pewnie odchorowywali zielone dobro.
Wnioski wysuwają się same.
Kiwi to słaba zagrycha, a promocje nie zawsze działają na korzyść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz