Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Wariat, czy złote serce?

Tak się złożyło, że w mojej rodzinie to kobiety są miłośniczkami zwierząt. Mężczyźni mają do nich albo obojętny, albo wrogi stosunek, ale rzadkością jest ktoś płci męskiej, kto uwielbiałby psy, koty, czy chomiczki.
Oczywiście bardziej zauważalne jest to przy korzeniach drzewa genealogicznego, niż przy liściach. Młodsze pokolenia lubują się w futrzakach tak samo, niezależnie od płci. 
Dziadkowie i pradziadkowie szanowali tylko gołębie. Reszta zwierząt była dobra tylko, jeśli nadawała się na talerz, lub do pilnowania zagrody.
Żartowaliśmy, że mamy wadliwą genetykę i coś jest mocno nie tak z chromosomami Y. Co dziwniejsze, strona przeciwna myślała tak samo o nas.
Moja babcia pamiętała jeden przypadek rodzaju męskiego, który wyłamał się ze schematu. Nie chciał jeść mięsa, ubijać kur, czy brać udziału w szczuciu psów. Kuzyn mojej babci wolał być wyśmiewany i przezywany od maminsynków, niż skrzywdzić jakieś zwierzę. Nie pompował żab, nie przecinał gąsienic, nie wrzucał małych kotków do rzeki. Według jego ojca, nie był normalnym dzieckiem.
Pewnego dnia, kiedy na podwórko przyniesiono siedem małych kociąt i kazano mu wybrać jedno, ponieważ reszta miała zostać uśmiercona, poprosił żeby ojciec poczekał jedną noc na jego decyzję. Chłopiec wykradł o zmierzchu wszystkie kotki z szopy i uciekł z nimi do kościoła. Znaleziono go rano między ławkami. Odmawiał wyjścia, dopóki nie obiecano mu, że będzie mógł znaleźć dom całej siódemce.
Obietnica wypowiedziana w kościele była w tamtych czasach święta, więc musiała zostać wypełniona.
Chłopca spisano na straty i przyjmując, że nic z niego nie wyrośnie pozwolono mu być "miękkim". Kiedy podrósł i wyuczył się zawodu, uciekł z domu, żeby zamieszkać na swoim. Jego podwórko było czystym schroniskiem dla zwierząt. Przygarniał wszystko co się ruszało i potrzebowało opieki, niezależnie czy miało łapy, skrzydła, czy kopyta. Był okolicznym "Wariatem".
Ten "wariat" jako pierwszy z synów ożenił się i wychował piątkę dzieci. Każde z nich było uczone, że krzywdzenie zwierząt to nie wyraz siły, a słabości. Jeśli ktoś wyżywa się na słabszym, znaczy bowiem że nie jest wiele wart.
Twierdził, że "Dobrego człowieka można poznać po tym, że kiedy podnosi przy psie patyk, to zwierzę się cieszy, a nie kuli ze strachu. Ponieważ wie, że czeka je zabawa, a nie bicie." To hasło zostało przekazane jego dzieciom, a potem dzieciom jego dzieci.
Słyszałam tę historię z dwóch stron. Opowiadała mi ją babcia, jak i dziadek i zadziwiło mnie wtedy jak bardzo różnił się ton ich wypowiedzi. Historia była ta sama, ale ta dziadkowa zaczynała się od "mieliśmy kiedyś w rodzinie jednego czubka", a ta babcina od "mieliśmy kiedyś w rodzinie jednego złotego człowieka".
Nie zdążyłam go poznać, ponieważ zmarł przedwcześnie kiedy byłam jeszcze małym bobasem, ale bardzo go podziwiałam. Żałuję, że nie zdążyłam z nim nigdy porozmawiać, mam wrażenie że mielibyśmy sobie wiele do powiedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz