Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 26 lutego 2019

Rant o piorunochronach

Jest taka jedna rzecz, na którą przed posiadaniem psa nigdy nie zwracałam uwagi, a obecnie przyprawia mnie o ataki paniki.
Piorunochrony.




Widzicie, w blokach starszego typu mistrzów architektury i projektu, piorunochron kończy się na wysokości kolana, czyli mniej więcej tam gdzie zaczyna się głowa Morfiny. Za każdym razem, kiedy pies pełznie po ścianie jak wąż, bo z jakiś powodów otwarte przestrzenie są fajne tylko jeśli można liczyć je w hektarach - przeżywam mikro zawał. Moje wizje nadzianej na śmiercionośne szpikulce suki mogłyby posłużyć jako całkiem niezły materiał na krwawy horror średniej klasy. Opcji jest tak wiele... wydłubanie oka, przebicie czaszki, rozdarcie skóry wzdłuż kręgosłupa.
Możecie powiedzieć, że jestem przewrażliwiona, ale Morfina nie ma w sobie za grosz poczucia zagrożenia. Niejednokrotnie podczas zabawy zdarzało jej się wpadać na inne psy, ludzi, ogrodzenia, ławki, słupy ogłoszeniowe i śmietniki. Patrzyła wtedy zaskoczona na obiekt kolizji i kontynuowała koszenie żywopłotów językiem. 
Wyobraźcie sobie teraz trzydziestokilową, rozpędzoną kulę wpadającą na taki pręt. Wątpię, że dałabym radę ułożyć te puzzle na nowo. Dlatego robię wszystko, żeby futro nie zbliżało się do tych wykałaczek szatana. Świniak pod tym względem robi mi jednak na złość i kiedy bawi się z psem pod blokiem, specjalnie obiera kurs na piorunochrony, żeby mijając je z prędkością Formuły 1 przyprawiać mnie o palpitacje.
Właściciele innych psów mnie nie rozumieją, ponieważ ich pociechy są albo za małe żeby w ogóle do drutu dosięgnąć, albo za duże żeby pod nim przejść. Rozmiar Morfiny jest jednak idealny, żeby mogła z siebie zrobić sitko jednym nieostrożnym ruchem.
Żeby nie było, że histeryzuję, jestem świadoma faktu że psu może przytrafić się wiele wypadków. Wbiegnięcie na szkło, przekoziołkowanie podczas biegu, niebezpieczne badyle, porozrzucane jedzenie na które trzeba uważać itp. Jednak taki drut przy tym psie to prośba o problemy, nie wypadek losowy.
Dopiero niedawno poznałam człowieka, podzielającego moje obawy. Właściciel czarnej labradorki, równie nierozgarniętej jak Morfina. Suki poznały się, taranując się nawzajem podczas biegu wokół ławek. Psy bawiły się tak intensywnie, że trzaski łamanych gałęzi nietrudno pomylić było z odgłosem łamanych kości.
Mężczyzna za każdym razem, kiedy jego czarna słodycz podbiegała do piorunochronu, chwytał się za serce i wrzeszczał, że ma zawrócić. Moja reakcja była podobna. Skończyło się na tym, że ja i drugi właściciel staliśmy na dwóch krańcach bloku, żeby własnym ciałem zakrywać pręty podczas trwających psich zapasów.
Wyglądaliśmy, jakbyśmy mieli bardzo prywatną rozmowę z tynkiem na ścianie, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że za pięć sekund któryś z psów nie zrobi z siebie szaszłyka. Przechodnie rzucali okiem na kopytkujące psy, ale wzrok zawieszali dłużej na dwojgu ludzi, przyklejonych do ściany w konspiracyjnej pozie, mówiącej "Jestem tu incognito, szukam przejścia do Narnii".
Psy się pobawiły i każde z nas udało się w swoją stronę.
Jestem zadowolona z faktu, że przynajmniej nie tkwię w tym szaleństwie sama...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz