Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 26 października 2019

Wieś, pies i kaszanka

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu życie zwierząt domowych nie było usłane różami.

Nie było internetu i zbyt wielu książek naukowych, mówiących o potrzebach i opiece nad danym gatunkiem. Te, które znajdowały się na rynku były definicją błędu rozumowania i wróżbiarstwa. Zaufajcie mi, mam kilka książek o opiece nad psem z 1972 roku i kiedy je czytam, dostaję gęsiej skórki. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić przez co przechodziły zwierzęta, których szkolenie opierało się na bacie, procy i kablu. Ludzie czerpali swoją wiedzę z domniemań i przypuszczeń. Nikt nie posiadał wystarczających informacji, a jeśli już je posiadał, zazwyczaj były one dalekie od prawdy.

Postęp i zwiększone zainteresowanie tematem przyczyniły się do poszerzenia wiedzy odnośnie wielu gatunków udomowionych.
Internet zalewa nas informacjami na każdy temat, księgarnie pękają od książek o hodowli psów, kotów, czy zwierząt egzotycznych. Możemy wymieniać się informacjami i czerpać wiedzę właściwie za darmo, jeśli odliczyć opłatę za media. Ta wiedza ciągle ewoluuje, trwają rozmaite badania nad wieloma gatunkami i jesteśmy w stanie coraz lepiej zrozumieć zwierzęta, a tym samym dostosować się do ich potrzeb.
Nie możemy narzekać na brak informacji w świecie, gdzie wystarczy wpisać hasło w wyszukiwarkę, poświęcić pół godziny na zdobycie podstawowych informacji, które właściwie są wyłożone na tacy i w bardzo prosty sposób dowiedzieć się wielu rzeczy.
Nie ma więc usprawiedliwienia na panującą do tej pory ignorancję względem własnych podopiecznych. Jedynym wytłumaczeniem jest ludzkie lenistwo i fakt, że nie wszystkim zależy na dobru swojego pupila, ponieważ mentalnie opiekun żyje jeszcze w czasach, kiedy komputery były tylko wybujałą fantazją.
Nikt nie wie wszystkiego, ale posiadając jakieś zwierzę, należałoby przyswoić chociaż podstawy, skonfrontować swoją wiedzę z literaturą naukową dzisiejszych czasów, porozmawiać z innymi posiadaczami danego gatunku i wyzbyć się w końcu zaściankowych poglądów, które dawno już powinny wymrzeć śmiercią naturalną dla dobra naszego i naszych pupili.
Nasi przodkowie nie zawsze mieli racje.
Czas nie stoi w miejscu i nasza wiedza również nie powinna.
Za kilka lat może okazać się, że popełniliśmy wiele błędów, ale im bardziej zaktualizowane będą nasze informacje, tym łatwiej będzie nam nadążyć za nowymi faktami.

Kilka lat temu zostałam namówiona na "wakacje" w domu mojego dziadka, z którym obecnie nie utrzymuję już kontaktu. Człowiek ten, w przeciwieństwie do swojej żony, był bardzo staroświecki. Poza płaskim telewizorem i telefonem komórkowym nie akceptował on postępu cywilizacji. Nie tolerował też zwierząt, jeśli nie znajdowały się na jego talerzu, albo nie pracowały ciężko na kromkę chleba. 
Przede wszystkim jednak bał się psów, ponieważ został kiedyś przez jednego ugryziony. Nie pojmował mojego zamiłowania do tych potworów z zębami jak brzytwy (jak i do zwierząt wszelakich) i nie miał zamiaru tego zrozumieć. W jego opinii miejsce psa było w budzie, na łańcuchu, a nie w mieszkaniu.
"Kiedyś Cię zeżre przez sen" - usłyszałam, kiedy dowiedział się o przygarnięciu Morfiny. "Zobaczysz, tylko podrośnie". 
Dziadek unikał jakiegokolwiek kontaktu ze Świniakiem. Uważał, że pies świdruje go spojrzeniem i ma zamiar oddzielić jego głowę od kręgosłupa. Twierdził, że sami wprowadziliśmy sobie do domu mordercę. Fakt, że zwierz nie zjadał resztek, nie pochłaniał kości, był pod opieką weterynarza i wydawałam grube pieniądze na utrzymanie młodej przy życiu był dla niego wynaturzeniem.
Trzymanie w domu szczurów (wówczas moje poprzednie stado, składające się z trzech osobników - Brendy, Whisky, Cookie) było dla niego jeszcze bardziej absurdalne.

- Chodź no Paula, coś Ci pokażę - zawołał pewnego dnia dziadek, kiedy zakrapiałam Morfinę środkiem na kleszcze. W gęstej trawie na zaniedbanym przez niego podwórku aż się od nich roiło, a nie miałam zamiaru walczyć jeszcze z babeszjozą, czy boreliozą. 
Poszłam, chociaż wiedziałam, że będę tego żałować.
W dłoni dziadka dojrzałam paczkę kaszanki, która sądząc bo bliskim wybuchu opakowaniu, była już mocno po terminie. Nie pytałam.
Doszliśmy do domu okolicznego mechanika. Dziadek wręczył mężczyźnie paczkę, która groziła eksplozją od samego patrzenia na nią i zostałam poprowadzona do najbiedniej wyglądającego psa jakiego kiedykolwiek widziałam. Zwierzę zjadał świerzbowiec, na pewno nigdy nie widziało człowieka w białym fartuchu, było bardzo wychudzone, a na szyi miało poskręcany, stary łańcuch, którym przypięte było do starej, metalowej beczki.
Mężczyzna rzucił ujadającemu psu napęczniały pakunek i patrzył jak opakowanie rozrywane jest pazurami.
- Nie odpakowujesz mu z folii? - spytał dziadek.
- Nie, sam sobie odpakuje - odparł mężczyzna.
- Widzisz - usłyszałam - To jest prawdziwy pies. Je to co mu dadzą, a nie kawiory.
- A on to wszystko wrąbie - chwalił się właściciel - To co zostanie mu dajemy, ale głównie chleb. Dużo chleba zostaje.
- I widzisz. Nie choruje. Wszystko zjada. Pies to pies, a nie takie delikatne.
- Potomek wilka w końcu. Wilki sobie nie obierają jedzenia, tylko z futrem i ze wszystkim jedzą.
- Człowiek jako potomek małpy powinien mieć chwytne palce u stóp, a jakoś nie widzę, żeby Pan łaził po drzewach - odparłam i będąc dalej w szoku opuściłam podwórko. Według dziadka powinnam czuć się poniżona faktem, że posiadam "podróbkę psa", ale ja byłam tylko rozgoryczona tym, że ktoś może w ten sposób traktować zwierzęta. To, że była to wieś i "tak już jest na wsi" nie było żadnym usprawiedliwieniem. Właściciel był młodym człowiekiem, miał dostęp do internetu i zdawał sobie sprawę ze swoich błędów, ponieważ uwagę zwracało mu już wielu ludzi, podchodzących pod "tych nienormalnych co to psom pozwalają do domu wchodzić".
Służby niestety nie reagowały, ponieważ takie sytuacje były w okolicy notoryczne i konfiskata zwierząt musiałaby nastąpić u 80 % mieszkańców tego miejsca. Koty żywiły się same tym co złapały i często kończyły swój żywot pod kołami samochodów.

Bardzo smutny jest fakt, że Ci sami ludzie jeździli samochodami za kilkadziesiąt tysięcy, ich potomkom niczego w życiu nie brakowało, a dom wyglądał jak z okładki magazynu. Nie chodzi o zaglądanie nikomu do kieszeni, jednak kiedy ktoś ma warunki, ale brakuje wiedzy i zaangażowania, można ujrzeć bardzo smutne obrazki, przedstawiające torturę żywych istot, które są w pełni zależne od człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz