Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 5 października 2019

Czarny kot - wielkie szczęście

Kilkanaście lat temu, członek mojej rodziny, będąc wówczas człowiekiem młodym i bardzo pechowym, przechodził jeden z najtrudniejszych i najbardziej samotnych okresów w swoim życiu.

Mężczyzna stracił pracę, w której tuż przed Wigilią nastąpiła nieoczekiwana redukcja etatów. W wyniku paskudnej i nieprawdziwej plotki stracił również wszystkich dotychczasowych przyjaciół (którzy jeśli uwierzyli plotkom, tak naprawdę dobrymi przyjaciółmi nigdy nie byli), a stan jego mieszkania oscylował między "tragedią", a "klęską żywiołową". Przez częste zapominalstwo sąsiada z góry, który pozostawiał odkręcony kran i zatkaną wannę aż do przelania, woda postępując zgodnie z prawem grawitacji, szukała ujścia na kafelkach sąsiada, które znajdowały się w niedalekiej odległości od sufitu omawianego członka rodziny. Częste zalania prowadziły do powodzi w salonie i powstania pleśni, z którą mężczyzna usilnie próbował walczyć, lecz z góry skazany był na porażkę. Pęczniejąca podłoga i zniszczone meble były tylko wierzchołkiem góry lodowej powstałych przez sąsiedzkie kąpiele problemów.
Mówią, że jeśli ktoś nie ma szczęścia w kartach, to ma je w miłości.
Cóż, powiedzmy, że ten człowiek nie był dobry ani w pokerze, ani we flircie.

Niestety nikt nie był w stanie stwierdzić co było przyczyną tak niewyobrażalnego pecha. Jedni zrzucali winę na zły los i nieprzewidywalny zbiegów okoliczności, inni mówili o klątwie i złych urokach, rzuconych na mężczyznę za dziecka.
Efektem końcowym zawsze był jednak niefart.

Jeśli ktoś miałby się potknąć o jedyny wystający fragment chodnika, to byłby to właśnie ten człowiek. Kiedy książki spadały z półek, wiadomo było, że spadną na niego.
Rowery rozpadały się przy nim na kawałki, a samochodów wolał nawet nie dotykać, ponieważ od samego patrzenia na nie, zaczynały warczeć i zalewać się płynami.
Zwierzęta go nie cierpiały, chociaż on bardzo do nich lgnął. Może wyczuwały chodzące za nim nieszczęście, a może przeszkadzał im nadmiar taniej wody kolońskiej, której zwykł używać. Raz nawet kopnęła go najspokojniejsza klacz sąsiada i w to wydarzenie nie chciał uwierzyć nikt w okolicy, gdyż bardziej spokojnego stworzenia niż "Baśka" ze świecą było szukać. 

Tkwiąc w swym nieszczęściu, mężczyzna postanowił udać się do przejezdnej wróżki i poznać własny los. Miał nadzieję, że nawet jeśli usłyszy o swoim pechu z perspektywy najbliższej przyszłości, to będzie się w stanie jakoś przed nim uchronić.
Madame Oksana (na co dzień będąca Aleksandrą) rozłożyła tarota, pomachała wahadełkiem i wywróżyła nieszczęśnikowi duże straty finansowe, oraz dalsze niepowodzenia. Światełkiem w tunelu miało być jednak znalezienie przyjaciela.
Wróżka zdawała się być bardzo trafna w swoich przewidywaniach, ponieważ nie tylko zażądała za swoje usługi 100 zł, lecz również uraczyła się całym portfelem, który magicznie zniknął z kieszeni jej klienta, kiedy ten opuszczał jej przejezdny interes. Jako, że w portfelu znajdował się tylko jeden, pięćdziesięciozłotowy banknot, cena za poznanie przyszłości wzrosła tylko o 50 %. Wszystkie dokumenty trzeba było jednak wyrobić od nowa, a sentymentalne pamiątki przepadły bezpowrotnie. Mężczyzna zorientował się o stracie zbyt późno by zastać wróżkę na miejscu i musiał pogodzić się ze stratą, licząc, że wszystkie jej przepowiednie będą trafne, nie tylko te negatywne.

Tracąc ostatnią nadzieję na poprawę swojej sytuacji, pechowiec udał się do baru, w którym wdał się w bójkę z przypadkowym obywatelem, ponieważ nie potrafił prawidłowo odpowiedzieć na pytanie: "Za kim jesteś?".
Nie znał się na drużynach piłkarskich, których dotyczyło pytanie, a jego brak odpowiedzi został uznany za przynależność do wrogiego klubu i potraktowany w dość jednoznaczny sposób.
Niestety, barmana nie obchodziło kto zaczął i oboje panowie skończyli na bruku, z twarzami mokrymi od jesiennego błota. 
Uciekając przed swoim przeznaczeniem, ważącym 110 kg i mierzącym prawie 2 metry, który nie uznawał sprawy za zakończoną, mężczyzna trafił do uliczki, gdzie schował się za kubłami na śmieci.
To tam poznał Teodora - czarnego kota, który przyglądał mu się złotymi oczami z dezaprobatą, ale nie odrazą, z jaką traktowała go większość zwierząt.
Teodor nosił oznaki życia na ulicy. Jego naderwane ucho i lekko przybrudzona sierść nie odbierały mu dostojeństwa i urody, ale świadczyły o tym, że kot zdążył poznać już życie i dla niego również nie było ono delikatne.
Mężczyzna, który wymknął się z objęć śmierci uznał to za dobry omen i postanowił zaryzykować pogłaskaniem kota. Liczył na pazury wbite w jego dłoń i zęby, rozrywające mu skórę, ale zwierzę tylko otarło się o wyciągniętą rękę i zeskoczyło na ziemię, dalej wpatrując się z wyczekiwaniem w przybysza.
Dlaczego Teodor postąpił w ten sposób jest do tej pory nierozwiązaną zagadką. Niektórzy zakładali, że kot nie posiadał węchu, lub nie cenił wystarczająco swoich dziewięciu żyć, lecz ja wolę teorię mówiącą o tym, że nieszczęścia po prostu lubią chodzić parami.

Kot stał się w pełni czarny dopiero po kąpieli, która ku zdziwieniu mężczyzny obyła się bez ubytków na zdrowiu dla obu stron. Czarne zwierzę otrzymało też wtedy swoje imię. Może liczyło na coś bardziej mrocznego i eterycznego, ale nie trafiło najgorzej. Kot mógł zostać u kogoś, kogo szczytem kreatywności byłoby nadanie mu imienia takiego jak: Kiciuś, czy Kocia. Nie miał więc całkowitego pecha, jakie posiadał jego nowy właściciel.
Mówią, że koty same wybierają sobie człowieka, lecz jeśli tak jest, ten konkretny kot był pozbawiony instynktu samozachowawczego. To, albo został zesłany specjalnie, żeby dopilnować aby życie pechowca nie zakończyło się zbyt szybko przez splot nieszczęśliwych dla niego wypadków.

Teodor i jego właściciel byli nierozłączni. Kot posiadał pewną osobliwą cechę - nigdy nie miauczał. Mężczyzna nie wiedział nawet, czy kot posiada struny głosowe. O jedzenie prosił wyczekując cierpliwie przy misce, to samo działo się, kiedy musiał przypomnieć swojemu człowiekowi o czystości kuwety. Ulubionym miejscem snu Teodora była głowa jego opiekuna, a w przypadku jej chwilowego braku - jego poduszka.

Kot obserwował z odległości nieszczęście właściciela i wypadki, które zdarzały mu się na każdym kroku. Wylanie oleju, przez oberwanie uchwytu garnka, potknięcie się o dywan i rozbicie nosa, poparzenie się żelazkiem, upadek z drabiny. Teodor patrzył i analizował. Zapewne on również nie mógł wyjść z podziwu nad niezdarnością opiekuna.

Pewnego dnia, kiedy mężczyzna zaznaczał w gazecie ogłoszenia, bezowocnie szukając pracy, Teodor zeskoczył z jego głowy i podszedł do wyjściowych drzwi. Kot nie wychodził wcześniej i jego właściciel, ze względu na obecność biegających wolno psów, nie chciał mu na to pozwalać.
Wtedy to zwierzę po raz pierwszy zamiauczało. Człowieka tak zdziwiło to zjawisko, że podszedł do kota, chcąc sprawdzić co się stało. Teodor podskakiwał do klamki i skrobał pazurami o drzwi.
- Nie możesz wyjść sam. Stanie Ci się coś złego i co ja zrobię? - powiedział właściciel zwierzęcia.
Kot bardzo jednak nalegał.
- Możemy wyjść na chwilę razem - dodał, wsadzając sobie Teodora na ramię i opuścił mieszkanie, zamykając za sobą drzwi. Kot niemal natychmiast zeskoczył na ziemię i zaczął uciekać po krętych schodach.
- Teodor! Wracaj! Nie! - krzyczał za nim mężczyzna, zastanawiając się co w zwierzę wstąpiło. Miał go już od kilku miesięcy i nigdy dotąd nie zachowywał się w ten sposób.

Rozpoczęła się gonitwa, w której czarny kot przemykał pod samochodami i krył się w cieniu krzewów. Zdradzały go tylko jasne oczy, wyczekujące ruchu swojego człowieka. Teodor uciekał, ale robił to tak, żeby jego właściciel zawsze mógł mieć go na oku. Kiedy mężczyzna zbliżał się do kota, ten w ostatnim momencie uskakiwał przed rekami, odbiegał kawałek i czekał tam na opiekuna.
Po godzinnym pościgu za kotem, jego właściciel usiadł na ławce i z rezygnacją popatrzył na swoje zwierzę, chowające się pod płotem.
- Nawet kot ode mnie ucieka - powiedział do siebie - Jestem jednak przeklęty.
Teodor jakby rozumiejąc rodzący się smutek właściciela, podszedł do niego i wskoczył na ławkę, moszcząc się na kolanach opiekuna.
Za każdym razem kiedy mężczyzna się podnosił, zwierzę rozpoczynało zabawę w berka od nowa. Od momentu wyjścia z domu minęła już godzina i zostało przebytych wiele kilometrów, bardzo krętymi drogami.

W końcu Teodor pozwolił się jednak zatrzymać i zezwolił na powrót do domu. Zmęczony właściciel, wylewając na czarne zwierzę, spoczywające mu na ramieniu, kubeł żalu i pytań, maszerował dzielnie w stronę domu. Mężczyzna był wykończony i zachodził w głowę, co też odbiło (do tej pory bardzo statecznemu) kotu.
Po drodze mijały ich wozy straży pożarnej i właściciel kota zauważył z zaskoczeniem, że wszystkie jednostki kierowały się w stronę, w którą on sam zmierzał. W kierunku jego domu.
Kiedy mężczyzna ujrzał dym, unoszący się nad znajomym mu blokiem, wiedział już, że stało się coś strasznego. Nie mylił się. Pod wejściem do klatki stała większość mieszkańców, wyewakuowanych przez strażaków, a ludzie w specjalnych strojach i kaskach, gasili to, co jeszcze tliło się w mieszkaniu jego sąsiada.
Jak się później okazało, człowiek, który regularnie zapominał o lejącej się w łazience wodzie, potrafił również zapomnieć o zupie pozostawionej na gazie. Ten sam człowiek lubił też drzemki, co w połączeniu dawało bardzo niebezpieczną mieszankę.

Tego dnia nikomu nic się nie stało. Mieszkanie winnego zamieszaniu mężczyzny spłonęło doszczętnie, a sąsiadujące mieszkania ogień zahaczył, nie wyrządzając większych szkód materialnych. Pokoje i tak od dawna potrzebowały remontu. Jako, że ogień pnie się w górę, mieszkanie pechowca zostało nienaruszone. Po raz pierwszy w swoim długim życiu mężczyzna miał fart.

Nie wiadomo czy proroctwo wróżki było wynikiem zbiegu okoliczności, czy siły sprawczej, ale jedno stało się dla mężczyzny pewne.
Czarne koty nie przynoszą pecha, a przed nim rozpościerał się wachlarz nowych możliwości i bardzo szczęśliwe życie, z Teodorem u boku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz