Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 15 października 2019

Jeden z głowy

Jest na naszym osiedlu kilka psów, które zasłużyły na miano zawodowych japaczy. 
Już spieszę z wyjaśnieniem określenia. 
Japacz - to potocznie pies, który szczeka przez 90% swojego spaceru, a przez pozostałe 10% usiłuje oderwać swoją głośną głowę od ciała, używając obroży jako gilotyny. Zazwyczaj do tej grupy należą pieski kieszonkowe, których żądza mordu i przerost ego są cztery razy większe od instynktu samozachowawczego i trzeźwej oceny sytuacji.
Hersztem bandy japaczy jest tutaj Jogi - York, którego mamusia ewidentnie zapatrzyła się na Jamnika. Jogi dowodzi gangiem składającym się z dwóch Maltańczyków, trzech Ratlerów, kilku Chihuahua i bliżej nieokreślonej sarenki wielkości śniadaniówki, z absolutnym brakiem szyi.

Jogi pomiata i gardzi wszystkim, co ma więcej niż pięć kilogramów i okazuje to, startując do nóg przeciwnika z dźwiękiem kosiarki i obnażonymi zębami, usiłującymi zadać obrażenia, których nie są w stanie zadać. Wygląda to jak atak małego, nakręcanego rekina. Nie jest to groźne, ponieważ pies jest w stanie objąć szczęką jedynie futro, ale bywa bardzo denerwujące i uciążliwe.
Właścicielka psa nic sobie nie robi z jego wyczynów, dopóki to Jogiemu nie dzieje się krzywda. Wtedy kobieta potrafi wejść głosem w strefę ultradźwięków i sprawić by zdezorientowane wieloryby rozbijały się o skały, a nietoperze z głośnym piskiem lądowały na szybach samochodów.
Jej psu wolno wszystko, ponieważ "on nic nikomu nie zrobi, bo jest mały". Z tego samego powodu Jogi nigdy nie ma na sobie smyczy, ani obroży. 
Miejscowi koneserzy Amareny i chrzczonego piwa "U Stasia" już od dawna robią zakłady o to czy pies zginie w końcu w paszczy broniącego się Mastifa, czy jednak ubiegnie go jakiś rozpędzony samochód, któremu ujadacz wpadnie pod koła. Najwidoczniej właścicielka pieska nie kocha go zbyt mocno i bardzo chce się o tym pewnego dnia przekonać.

Tego dnia wyszłam na wieczorny spacer z dwójką osobników:
Morfiną, zwaną puchatym łabędziem po Esmeronie i Pikselem, zwanym nieślubnym synem szatana, pogromcą wszystkiego co żywe, niszczycielem dusz i dealerem ADHD.
Było już dość ciemno i gdyby nie odblaskowa obroża, potomek Lucyfera byłby dla mojego oka właściwie niewidoczny. Wiedziałam jednak, że mam przy sobie oba psy, ponieważ trzymałam je na smyczy. Urządzeniu nieznanym właścicielce Jogiego. Małe i skrzeczące, widząc swojego odwiecznego, puchatego wroga w postaci Morfiny, bez zastanowienia ruszyło w naszym kierunku, przebiegając przez ulicę, oraz trawnik i wydając z siebie charakterystyczne, wysokie *jap* *jap*.
Szarża małego traktorka przerodziła się w pełen sprint i pies właściwie szybował już w powietrzu, pełen nadziei, że może tym razem uda się sięgnąć puchatej chociaż do kolana.
Nagle wszystko ustało. Drący się pies zahamował tak nagle, że wzbił małymi stópkami obłoki pyłu. Droga hamowania wyraźnie odznaczała się w piasku czterema, płytkimi rynienkami. Jogi stał i w milczeniu węszył w powietrzu. Zwierz zatrzymał się, ponieważ ujrzał wyłaniającego się zza Morfinowego cielska obcego psa, który zerkał na niego z niepokojem. Wróg był nieznany, ale kwalifikował się wielkościowo do znienawidzonej grupy, więc karzełek ponowił próbę ataku, na którą Piksel odpowiedział krótko, lecz stanowczo - wysuwając się lekko do przodu i wydając trzy, krótkie szczeknięcia.
Książę piekieł nie wykazuje agresji i sam przejawia do niej wrogi stosunek. Świetnie dogaduje się z wszystkimi ludźmi i innymi psami, pod warunkiem, że nie startują do niego z zębami, ani nie próbują w inny sposób wyrządzić mu krzywdy. Ta zasada została złamana i potomek mroku był gotowy walczyć o swoją przestrzeń osobistą. Zdezorientowana Morfina patrząc na to z boku, zajęła już dobre strategicznie miejsce za moimi nogami, obserwując stamtąd rozwój wydarzeń.
Trzy basowe szczeknięcie wybudziły właścicielkę dwóch kilogramów nieszczęścia z amoku i zwołując swym krzykiem delfiny, postanowiła przetruptać szlakiem, pokonanym przej jej psa i wyrwać go z objęć rychłej śmierci.
- Jogi! Do mnie Jogi - wołała kobieta, lecz Jogi, stojąc w bezpiecznej odległości, usiłował właśnie odnaleźć sens życia i podjąć decyzję o zostaniu Kamikaze.
Piksel, stojąc w bezruchu usiłował zahipnotyzować wroga spojrzeniem, nie spuszczając go z oczu i wykonując głową ruchy kobry. Morfina, chowając się za mną, upewniała się, że stoi na tyle daleko, żeby w ostatnim momencie zdążyć wskoczyć mi na ramiona, ale jednocześnie na tyle blisko, żeby obserwować sytuację. Jogi natomiast, skacząc jak mała surykatka, kombinował jak sforsować pierwszą linię obrony, na którą nie spodziewał się natrafić.
- Jogi! - nie poddawała się właścicielka japacza i z całych sił próbowała przechwycić zwinnego jak fretka psa, co udało się gdzieś między osiemnastą, a dwudziestą piątą próbą.
- Takiemu to kaganiec - rzuciła w moją stronę kobieta, podnosząc wydzierającego się namiętnie Yorka.
- Takiemu to smycz i behawiorysta - odpowiedziałam, bo pula u sklepowych Mietków wciąż rosła i nie chciałam, żeby ktokolwiek rozbił bank przez nieodpowiedzialność jednego człowieka.
- Co on by zrobił takimi zębami?
- To nie ma znaczenia.
- Ma! On się tak zachowuje, bo się boi tych wielkich psów, a Pani specjalnie sobie kupiła drugiego, żeby mi straszyć mojego! - rzekła oburzona niewiasta i ruszyła w stronę domu, ściskając wyrywającego się pieska jak śliską rybę. 
Piksel odprężył się dopiero, kiedy zamilkło ostatnie *jap* *jap* i mogliśmy ruszyć dalej.

Czego się dziś dowiedzieliśmy:

  1. Specjalnie "kupiłam" sobie drugiego psa, żeby na złość sąsiadom straszyć nim małe Yorki.
  2. Jeśli coś nie jest w stanie wyrządzić nam większej krzywdy, naszym obowiązkiem jest pozwolić na przekraczanie wszelkich granic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz