Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 26 lipca 2019

Rodzina. Moja rodzina...

Dostaję informację, że rodzina przyjeżdża "pogadać". Przez telefon dowiaduję się od mamy tylko tyle, że mam nastawić się mentalnie.
Jaka rodzina? Z której części kraju? Może z zagranicy? Na jak długo przyjeżdżają? O czym chcą gadać? Na te pytania nie otrzymuję odpowiedzi. To może być każdy, mogę ich nawet nie pamiętać. W końcu naszej rodziny nikt nie jest w stanie do końca policzyć. Wiem jednak, że hasło "chcemy pogadać" w dziwny sposób jest ściśle związane z alkoholem.

Wracam do domu zmęczona. Jestem przygotowana, że kiedy tylko otworzę drzwi wysypie się na mnie cała fala powitalnych całusów których mogę nie chcieć, jednak nikogo to specjalnie nie będzie obchodzić.
Już za drzwiami słychać piskliwe wrzaski i tupot małych stóp. Rodzina przyjechała z potomstwem. Robię kilka wdechów i łapię za klamkę, próbując przywdziać coś na wzór uśmiechu. 
Ściskają mnie ludzie których ledwie pamiętam i Ci którzy są za młodzi bym ich pamiętała. Wokół Morfiny zebrał się łańcuszek około sześciu gnomów, w przedziale wiekowym 3 - 8. Na stole wódka i śledziki, kobiety zasuwają po sałatki, najmniejsze purchlęta wyją jak syrena strażacka po imprezie w akademiku.
To jest to co się chce zobaczyć po dziesięciogodzinnej nieobecności w domu.
Niestety zakrapiane imprezy kojarzą mi się tylko z jednym człowiekiem - moim dziadkiem. Mężczyzną, który za życiowy cel obrał sobie znęcanie się nad żoną po opróżnieniu trzech Tadeuszów, średnio dwa razy w tygodniu.
Po śmierci babci z niechęci do alkoholu na stole przeszłam do czystego antagonizmu. Postanawiam posiedzieć chwilę z rodziną i zmyć się z domu jak najszybciej, pod pretekstem wyjścia na spacer z psem.

Po serenadzie złożonej z "Jak Ty wyrosłaś", albo "A masz już jakiego kawalera?", oraz moim upominaniu małych pięćset plusów, że z psem mają się obchodzić delikatnie, pijący przechodzą do meritum, czyli do rozmowy o religii, polityce, piłce nożnej i poglądach na sprawy które w żaden sposób ich bezpośrednio nie dotyczą.
Staram się nie włączać w takie dyskusje, ponieważ kieruję się zasadą babci która powtarzała, że "Opinia jest jak dupa. Każdy ma własną, ale nie zawsze wypada ją pokazywać".
Siedzę więc między ogórkami, a pomidorem i czuję jak z każdym ich słowem ulatuje ze mnie życie.
- Bo kiedyś to nie było tego gejostwa, teraz to się porobiło. Na to jest tylko jedno lekarstwo. Śrut. - rzecze jeden z wujków. 
Przytakuje mu brat mojej mamy, którego babcia stanowczo nie wychowała w takich poglądach, ale w jakiś sposób zagościły one w jego sercu.
- Całe te gendery, dark queeny to wszystko są pedofile. Bo każdy homoś to pedofil. Dlatego chcą żeby im dzieci dawać - dopowiada mężczyzna którego kojarzę tylko z fotografii, obalając kolejnego shota czystej.
- Pewnie, że tak. Dzieci im dawać, a potem te dzieci też będą homosie. Jak już muszą ze sobą ten tego, to po co się z tym obnosić? Po cholerę im te parady. Narodowcy z nimi porządek raz zrobili, szkoda, że nie ze wszystkimi. Po co się tak afiszować?
Powtarzam w głowie słowa babci i staram się nie patrzeć tym ludziom w oczy. Mogłabym wtedy powiedzieć coś, czego nie wypada mi powiedzieć.
- Czyli lepiej żeby dzieci mieszkały w niepełnych rodzinach, bo tatuś, czy mamusia poszli w długą, albo żeby tatuś lał mamusię i potomstwo? To jest według Was normalne? - nie wytrzymuję i wtrącam się do rozmowy.
- Rodzina jest najważniejsza, zapamiętaj to sobie. Jaka by ona nie była. A rodzina to matka, ojciec i dzieciak, albo kilka dzieciaków.
- Turkami też by się mogli zająć, cholerne kebaby. Schabowy jest polski, to jest polskie danie, a nie kebaby.
- W ogóle tych ciemnoskórych. Co oni chcą od naszego kraju? Po co tu przyjechali? Kobiety nam zabrać i prace odebrać.
- Do siebie by pojechali, tu nie ich miejsce. Każdy ciemny to tylko czeka żeby gdzie jaką bombę podłożyć.
Łapię kontakt wzrokowy z moją mamą. Kobietą, która opanowała zachowywanie pozorów zainteresowania do perfekcji. Nie jestem nawet zła, jest mi po prostu przykro.
- Psa dalej trzymacie? - odzywa się ciotka z przeciągiem w uzębieniu i spoglądam na nią, nie ukrywając już zmęczenia i dezaprobaty.
- Słucham?
- Dalej darmozjada trzymacie?
- Ciocia widzę też - odpowiadam bez zastanowienia, wskazując na wujka tulącego się do chleba i ucinającego sobie drzemkę na stole. Krewna uśmiecha się i odbiera to za żart. Ja jestem jednak śmiertelnie poważna.
- Kuba nie szarp psa za futro - rzucam do "bombelka" który w tym wieku powinien mieć już wpojoną instrukcję obsługi zwierząt.
- Zostaw, to tylko dziecko - rzecze ojciec gnoma i młodzieniec patrzy na mnie z wyższością, otrzymując przyzwolenie na swoje zachowanie.
- Wujek, pies to nie jest zabawka. Rozumiem kiedy dzieci robią to nieumyślnie i Morfina też to rozumie, ale jeśli myślisz, że pozwolę się nad psem celowo znęcać, to się mylisz - odpowiadam i następuje cisza. Wszyscy przerywają rozmowę i dziecko wstrzymuje na chwilę proces wyrywania psiej sierści.
- Chodź Kubuś - rzuca w końcu ojciec latorośli, przerywając milczenie - Bo pies ze złota i jeszcze mu coś zrobisz.
- Czytałam ostatnio o takim psie, z tej morderczej rasy, co udziabał trzynastolatka i go oddali do schroniska - podejmuje dyskusję żona poszkodowanego - Ten też by udziabał?
- Nie, ale jeśli pies ugryzł trzynastolatka to widocznie ten mu dokuczał. Żadne zwierzę nie rzuca się na członków rodziny bez przyczyny - odpowiadam, obserwując czujnie pozostałe krasnale zgromadzone wokół psa.
- E, tam. Pies nie ma prawa dziecka ugryźć. Obojętnie co by dzieciak nie robił, bo to tylko dziecko. Ja bym chyba na miejscu łeb urżnął takiemu. I tak dobrzy ludzie, że go oddali.
- Co Ty tam masz? - krzyczy z sąsiedniego pokoju młodociany w koszulce z Batmanem, który odłamał się ze stada.
- Szczury - odpowiadam widząc na co dziecko patrzy.
- Jezusmaria, toż to dżuma, cholera, pchły, choróbska, nie masz co trzymać?
- Ja to bym trutkę wrzucił i po robocie hue hue.
- Albo do wiadra i prądzikiem.
- Mogę się z nimi pobawić? - przebija się dziecko które wypatrzyło gryzonie.
- Nie - odpowiadam, bo widzę po porozrzucanych zabawkach niedelikatność delikwenta.
- Czemu?
- Bo to żywe stworzenia które czują, a nie zabawki.
- Oj daj dziecku tę karmę dla kotów. Przecież nic im nie zrobi.
- Nie - mówię zachowując spokój i zamykając chłopcu drzwi do pokoju przed nosem. Tutaj nie ma wstępu i lepiej żebym żadnego nie złapała po drugiej stronie.
Bombel zaczyna ryczeć, chociaż ani jedna łza nie opuszcza jego oczu, rodzice biegają wokół niego z zabawkami, które chłopiec odrzuca z hukiem na podłogę i próbują załagodzić histerię, obrzucając mnie spojrzeniem które byłoby w stanie zamrozić Afrykę. Wszyscy spoglądają na moją mamę jakby chcieli powiedzieć "Zrób coś, to Twoje dziecko", lecz ona tylko powtarza powoli, że do pokoju nie wolno i dokłada sobie sałatki.

Zakładam psu obrożę i wychodzę, tłumacząc dzieciom dlaczego nie mogą iść ze mną na spacerek z pieskiem. Do wycia dołącza teraz jeszcze trzech braci mniejszych. 
Zamykam drzwi od zewnątrz, moja głowa nie zniosłaby już więcej.

Patrząc tępo w korę na drzewie zastanawiam się co ludzie mają do równości. Dlaczego tak strasznie przeszkadza im to, że nikt nie chce się bać o swoje życie za swoje poglądy, wygląd, orientację, wyznanie, czy kolor skóry. Dlaczego prawo do bycia sobą trzeba sobie wywalczyć?
Czy to na pewno jest moja rodzina?
Z zamyślań wyrywa mnie wściekły warkot puszczonego luzem Molosa. Ponad 60 kg psa galopuje w stronę Morfiny i widać, że nie ma przyjaznych zamiarów.
- On chce się tylko pobawić, nic nie zrobi - drze się niewiasta ze smyczą, stojąca w oddali, ale sama chyba nie wierzy we własne słowa.
Pies w pełnej furii biegnie by rozerwać to puchate, co mu bezczelnie stoi na drodze, a Morfina usiłuje wspiąć mi się na ramiona, ponieważ ona również wyczuwa brak miłości ze strony zwierzęcia.
Niewiele myśląc wychodzę psu naprzeciw i zderzam się z nim, łapiąc za jego obrożę i uważając na kłapiącą szczękę.
Zakładając psu Nelsona i jadąc za nim po trawie mam okazję przyjrzeć się jego właścicielce, zmierzającej powoli w moją stronę. Paznokcie większe niż moje marzenia i włosy jaśniejsze niż moja przyszłość sugerują mi, że to nie pierwszy taki pomysł ze strony psiej madki.
- Nic by jej nie zrobił - mówi kobieta, odciągając warczącego psa. Próbuje zrobić to z gracją i dostojeństwem, ale zwierzę chce zeżreć to kudłate i nie ma zamiaru iść dalej. Masując naciągniętą rękę informuję właścicielkę o istnieniu smyczy i wyglądając jak dziecko wojny zabieram Morfinę jak najdalej od jej potencjalnej przyczyny zgonu. To, że nie oberwałam zębami można chyba kwalifikować jako cud.

Wracam do domu cała umorusana i brudna od ziemi, po której zostałam przeciągnięta.
- A Ty co, zapasy w błocie, czy z murzyńskim brudasem się gdzieś gziłaś?
Rodzina łapie prześmieszny żart i kontynuuje heheszki. Zabieram butelkę z wodą i otwieram drzwi zewnętrzne ponownie.
- A Ty gdzie? Dopiero co wróciłaś - rzuca wujek komediant.
- Idę czegoś poszukać - mówię i zamykam za sobą drzwi.
Wiary w ludzkość - dodaję w myślach, ale tak naprawdę chcę znaleźć kawałek przestrzeni gdzie będę mogła przez dziesięć minut popatrzeć jak rośnie trawa bez płaczu dzieci, warkotu psów, czy dyskusji członków rodziny.


Po raz kolejny stwierdzam, że babcia miała rację kiedy mówiła, że "Milczenie jest złotem, ale czasem ma się ochotę rzucić w kogoś gównem". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz