Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 12 lipca 2019

Koko

Spacerowałam ostatnio podczas ulewy. Deszcz złapał mnie i Morfinę bez parasola i zbyt daleko od domu żeby próbować do niego dobiec. W szczerym polu nie było gdzie się schować, więc zaakceptowałam fakt, że obie wrócimy kompletnie przemoczone i idąc powoli krok za krokiem czułam jak w moich butach zbierają się kałuże.

Wśród kurtyny deszczu zalewającego ulice zauważyłam dziecko. Na oko ośmioletnie, krążące po trawniku i nawołujące kogoś. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że chłopiec płacze. Podejrzewając, że się zgubił, albo stracił z oczu rodziców spytałam co się stało i czy mogę mu jakoś pomóc.

Dziecko spojrzało na mnie i najwidoczniej przemoczony dorosły z mopem na smyczy nie wydawał mu się bezpośrednim zagrożeniem, bo naciągając bardziej kaptur odpowiedziało, że zgubiło psa swojego wujka. Pies wyrwał mu się z ręki razem ze smyczą i teraz nie mógł go nigdzie znaleźć.
- Powiedziałeś rodzicom? Czemu nie pomagają Ci szukać? - spytałam.
- Nie, nie mogę im powiedzieć - chlipał młodzieniec - Musze go znaleźć.
- W takim razie Ci pomogę - odparłam i poprosiłam o opis psa.
Obok nas przechodzili ludzie chowający się pod parasolami. Albo żadnemu nie wydałam się pedofilem ani porywaczem, albo byli zbyt zajęci własnymi sprawami żeby interweniować i upewnić się, że ta obca kobieta nie ma złych zamiarów w stosunku do małego chłopca.
Dowiedziałam się, że pies był dość spory, podobny do wilka i miał biało-czarne futro. Zgarnęłam więc rękę chłopca i poszliśmy we wskazanym przez niego kierunku, podążając śladami uciekiniera.

Krążyliśmy między sklepami i budkami z fast foodami, przeszliśmy dookoła szkoły i siłowni, a po psie nie było ani śladu. Nieliczni przechodnie spytani o zagubionego, kręcili tylko głowami i znikali w strugach deszczu.
Psa udało nam się znaleźć dopiero na psiej górce, gdzie szedł za mężczyzną z małym kundelkiem na smyczy.

- To on! - krzyknął chłopiec - Koko! Koko wracaj!
- Chodź - powiedziałam, ciągnąc dziecko i Morfinę za sobą - Bo nam znowu zwieje.
Pies nie atakował mężczyzny ani kundelka, ale był na tyle natarczywy, że właściciel mikrusa zaczynał bronić się nogami i odganiać obcego psa od swojego. Za chwilę mogło dojść do nieszczęścia. 
Kiedy udało nam się dobiec na miejsce, ujrzałam wielkiego Malamuta. Nic dziwnego, że się zerwał. Prawdopodobnie sama miałabym problem utrzymać tak potężnego psa. Niestety Koko widząc chłopca wołającego jego imię odskoczył i odbiegł kawałek dalej.
- Pilnujcie tego swojego bydlaka, moja ma cieczkę! - wrzasnął mężczyzna kiedy tylko znaleźliśmy się bliżej.
- Przepraszam bardzo, ale to nie mój pies. Wyrwał się małemu.
- To dzieciaka się pilnuje!
- To nie moje dziecko - odparłam i mężczyzna nie wiedząc czy ma mi wierzyć, zabrał suczkę na ręce i przeklinając pod nosem zszedł z górki.

Chłopiec biegał za psem, który uznając to za propozycję zabawy w berka, uciekał przed nim i kasując krzaki zawracał tylko po to żeby przyspieszyć tuż przed chłopczykiem.
- Nie goń go! - krzyknęłam - Bo będzie uciekał. On myśli, że Ty się z nim bawisz. Zatrzymaj się.
Chłopiec niechętnie, ale wykonał polecenie i zainteresowany Morfiną Koko zbliżył się na tyle żeby można było złapać jego smycz.
- Dziękuje bardzo - usłyszałam z ust zasapanego i przemokniętego dziecka - Dziękuję za pomoc, my już pójdziemy.
- O nie, nie - odpowiedziałam - Idę z Tobą i oddaj smycz. Nie chcemy żeby nam znowu uciekł, prawda? Muszę pogadać z Twoimi rodzicami.
Chłopak był przerażony, ale uspokoiłam go i powiedziałam, że nie chcę robić mu problemów, a tylko pogadać z rodzicami, ewentualnie wujkiem o tym, że tak duży pies jest stanowczo za silny na spacer z dzieckiem.
Co Ci ludzie właściwie sobie myśleli? Malamut stojąc na czterech łapach prawie dorównywał wielkością chłopcu. Kto wpadł na tak świetny pomysł?
Przecież dziecko mogło zostać pociągnięte prosto na ulicę i pod samochód. Nie opanowałoby też psa jeśli ten stałby się agresywny, albo wszczął bójkę z innym psem.

Dotarliśmy na miejsce kiedy deszcz przestawał już padać. Drzwi otworzyła kobieta, od progu krzycząca na chłopca i pytająca gdzie się podziewał i kim jest kobieta którą ze sobą przyprowadził.
- Młodemu wyrwał się pies - odparłam nie czekając na przedstawienie mnie - Szukaliśmy go i na szczęście udało nam się go znaleźć, ale to jest naprawdę silny pies i chłopiec nie daje sobie z nim rady. Im obu mogło się coś stać. Od przewrócenia się po wypadek samochodowy, albo pogryzienie przez innego psa, którego dziecko nie dałoby rady oddzielić.

- Jasne, dziękuję, do widzenia - odparła kobieta, zamykając drzwi.
Usłyszałam jeszcze jak ganiła chłopaka za rozmawianie z obcymi i przyprowadzanie ich pod dom. Zeszłam na dół i ruszyłam w kierunku własnego mieszkania licząc, że takie wydarzenie wpłynie trochę na wyobraźnię rodziców.

Niestety nie dalej jak wczoraj znów zobaczyłam chłopca na spacerze z Koko. Tym razem pies miał na sobie kolczatkę. Wiedząc, że najszybciej dotrę do dziecka, wyjaśniłam mu do czego kolczatka służy i że jest niewłaściwie użyta, a w ciągnięciu przez psa i tak mu nie pomoże.
Chłopiec odparł, że to pomysł rodziców i na razie ciągnie mniej i można z nim chodzić.
Pamiętając gdzie mieszka dziecko wstąpiłam tam ponownie, ale nikt mi nie otworzył mimo, że słyszałam ruch za drzwiami.
Nie chciałam żeby podpadało to pod nękanie, ale pies szedł w jedną stronę, a dziecko w drugą. Z tym, że pies wygrywał. Malamut nie był agresywny, ale jego młody wiek, brak szkolenia i duża siła sprawiały, że mógł bardzo szybko nieumyślnie stać się zagrożeniem zarówno dla właściciela jak i dla siebie.

Nie chcę krakać, ale wypadek wisiał w powietrzu. 

Nie wiem czym kierowali się rodzice dziecka. Lenistwem? Brakiem wyobraźni? Przekonaniem, że nic złego się nie stanie?
Cokolwiek by to nie było, nie sądzę, że było warte ryzykowania zdrowia zarówno malucha jak i psa.

Proszę, nie puszczajcie dzieci z psami samych, nawet jeśli jest to mały pies i dają sobie z nim radę. Zawsze jakiś bezpański gagatek może zrobić z psiaka szmacianą lalkę i Wasza pociecha nie da rady obronić ani futra na smyczy, ani siebie. Sama byłam wielokrotnie atakowana przez bezpańskie psy wielkości Owczarków i wiem, że już z jednym bardzo trudno sobie poradzić. Skoro jest to trudne dla dorosłej osoby, to jest to niewykonalne dla dziecka. 

To nie jest tego warte.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz