Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 17 lipca 2019

90 dni

90 dni. 

Tyle czasu dostał pies którego bali się nawet właściciele.
Musiał zmienić swoje nastawienie, zachowanie i podejście. Poprawy wymagało niemal wszystko, a czasu było naprawdę mało.

Mowa tutaj o Koli - sześcioletniej suczce rasy Biały Owczarek Szwajcarski.
Kola została zabrana do domu jako małe szczenię, jednak jej właściciele nie zdawali sobie sprawy jak wiele pracy, wysiłku i poświęcenia jest potrzebne by wychować psa. Jakiegokolwiek psa. Opieka nad Owczarkiem szybko ich przerosła.

Uznali, że suczka wychowa się sama i żadne treningi nie są potrzebne. Szczeniak szybko zaczął przejawiać problemy behawioralne, z których najmniejszym było ciągnięcie na smyczy, a największym wzmagająca się agresja.
Kola była nieobliczalna. Rzucała się na psy i ludzi na spacerach, a nawet na własnych właścicieli. Broniła zasobów i nie pozwalała się dotykać. Pies w bardzo krótkim czasie przejął całkowitą kontrolę nad domem i terroryzował wszystkich do tego stopnia, że siedział w kagańcu cały czas, nawet podczas snu. Ściągano mu go tylko do jedzenia i picia.

Zanim właściciele zainwestowali jednak w magiczny koszyczek, osłaniający psie zęby, musieli wielokrotnie opłacać leczenie zarówno poszarpanych psów, jak i przechodniów. Kola nie gryzła by odstraszyć, czy pokazać kto tu rządzi. Ona gryzła by zabić.
Mogę to śmiało powiedzieć, ponieważ wielokrotnie byłam świadkiem zachowania psa. Zachowywał się jak wściekły, dziki szakal prowadzony na rzeź. Jakby widział ludzi, inne psy, samochody i drzewa po raz pierwszy w życiu i pragnął to wszystko rozszarpać na strzępy. Spacery z Kolą były walką o przetrwanie. W życiu nie widziałam tak sfrustrowanego i zafiksowanego psa.
Terror trwał od sześciu lat i szerokim łukiem psa obchodziło już całe osiedle.
Właścicielami suczki była para ludzi mniej więcej w moim wieku, mieszkających u matki dziewczyny. 
Ich liczba znajomych zmniejszała się drastycznie z roku na rok, sąsiedzi nie zatrzymywali się na pogawędki. Nawet listonoszka prosiła żeby schodzić do niej po list polecony na dół. Każdy bał się psa i nikt nie chciał ryzykować, że pewnego dnia kaganiec go nie powstrzyma.

Pewnego dnia matka właścicielki rozjuszonego niedźwiedzia uderzyła pięścią w stół i dała młodzieży 3 miesiące na naprawienie psa.
Miała dość strachu o siebie i swoich bliskich. Nie chciała każdej nocy przed snem sprawdzać czy pies ma nałożony kaganiec, nie miała ochoty więcej siłować się na spacerach i słuchać ludzi szepczących za jej plecami. Miała dość samotności i faktu, że nikt ich już nie odwiedzał. Chciała żyć normalnie, jak każdy właściciel psa, nie jak sługa wyprowadzonego z lasu niedźwiedzia.
- Ona już taka jest, niby co mam zrobić? - usłyszała w odpowiedzi z ust swojej córki.
- Nie wiem, ale jeśli niczego nie zrobicie Kola trafi do schroniska. Nie radzicie sobie z nią. Nikt sobie z nią nie radzi. Tak nie może być. Nie mogę bać się o swoje życie we własnym domu.
- Ona nie znajdzie drugiego domu, nikt jej nie weźmie.
- Trudno.
- To odwieź ją teraz, ja nie mam pomysłu co z nią zrobić. Albo najlepiej ją uśpić.
To zdanie rzucone tak beztrosko zakuło kobietę. Dziewczyna deklarowała wielką miłość w stosunku do swojego zwierzęcia, a poddawała się tak łatwo. Pies był jaki był, ale to jednak członek rodziny. Przynajmniej tak jej się do tej pory wydawało.
- Odpuszczasz tak szybko?
- Ty coś wymyśl, a jak nie to ją oddaj. Znajdziemy innego psa. 
Kobieta zmusiła dziewczynę do zrzeknięcia się praw do psa i przekazania jej pełnej opieki nad zwierzęciem.
- Nie tak Cię wychowałam - odparła wychodząc z pokoju córki - Nie tak.
Dziewczyna usłyszała również, że ma nie zbliżać się do psa, nie wychodzić z nim i nie dotykać go. Ma się nim nie interesować i jeśli kobiecie udałoby się naprawić (przynajmniej częściowo) to, co zostało zepsute w zwierzęciu, to córka z chłopakiem musiałaby wyprowadzić się do końca roku.
Dziewczynie nie spodobało się takie postanowienie, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Miała tylko nadzieję, że psu nie da się już pomóc. Była tego niemal pewna.

Kobieta szukała długo i po wykluczeniu chorób u weterynarza i rozmowie z kilkoma specjalistami znalazła bardzo dobrego behawiorystę zwierzęcego i trenera. Mężczyzna zajmował się już wcześniej beznadziejnymi przypadkami i twierdził, że każdego psa da się wyprowadzić na prostą. Kwestią są tylko czas i pieniądze.
Kobieta nie szczędziła jednak żadnego z nich. 3 razy w tygodniu dojeżdżała na treningi za miastem. Behawiorysta często przyjeżdżał również do niej i tłumaczył jak kontrolować sytuację na spacerach. Kobieta została na froncie z psem sama, ale starała się wdrożyć wszystkie polecone techniki i sposoby. Początki nie były łatwe i postępy nie były widoczne nawet w najmniejszym stopniu. Nowa pełnoprawna właścicielka Koli nie poddawała się jednak, nie pozwalała też żeby rządził nią gniew i zmęczenie. Usiłowała zrobić wszystko by nie popełniać więcej błędów i nie prowokować psa.
Odkryła, że Kola nie była tutaj problemem. Największym problemem była nieświadomość i złe podejście jej właścicieli. Droga którą wybrała kobieta była kręta i wyboista, ale nie miała zamiaru z niej schodzić. Była w tym bardzo zdeterminowana.
Zrozumiała, że potrzebny jest czas i dużo cierpliwości, ponieważ bardzo łatwo jest coś zepsuć, a dużo trudniej naprawić.

Mimo, że kobieta nie widziała postępów w swojej ciężkiej pracy, zauważali je przechodnie i właściciele innych psów. Właścicielka z dnia na dzień stawała się coraz bardziej pewna siebie i opanowana. Nie była już szmacianą lalką na drugim końcu smyczy. Wiedziała co robić i jak zachować się w danej sytuacji. Każdy wymagał innego sposobu odwracania uwagi psa. Co innego działało na samochody, co innego na ludzi i rowerzystów, a co innego na inne psy.
Kola dalej miała w oczach chęć mordu, ale nie zachowywała się już jak dzika bestia, tylko jak pies z problemami. Różnica była znacząca mimo, że pies dalej jeżył się, warczał i ujadał.

Po miesiącu intensywnej pracy Kola zaczęła rozumieć na czym polega spacer i że smycz potrafi być luźna. Co więcej zaobserwowała, że kiedy nie jest napięta staje się dużo wygodniejsza. Zaczynała pojmować, że swoje niezadowolenie może wyrazić w delikatniejszy lecz równie dobitny sposób. Cały spacer nie polegał już na walce o utrzymanie psa na smyczy i ciągłym jazgocie. Kola wracała do dawnej siebie w obliczu wrogów, takich jak słupy czy drzewa, ludzi i wszystkiego co się poruszało, ale były momenty w których szła obok właścicielki z cichym pomrukiem. 

W kolejnym miesiącu pies ograniczył swoją listę obiektów do rozszarpania już tylko do żywych istot. Był to jeden z większych sukcesów Koli.
Pies wciąż walczył z bronieniem zasobów i opanowaniem agresji, ale miewał też swoje spokojne chwile. Potrafił się wyciszyć i nawiązywał coraz głębszą więź ze swoim opiekunem. W końcu otrzymywał jasne zasady, reguły i wskazówki jak powinien się zachowywać. Miał wyraźnie wyznaczoną ścieżkę i jeśli z niej nie zbaczał, czekała go nagroda. Uczył się życia bez stresu, gniewu i frustracji. Bez ciągłego napięcia i poczucia niepewności.
Sześcioletnia suczka uczyła się życia i tego jak wyglądało ono dla typowego psa.

Na początku trzeciego miesiąca kobieta popłakała się opowiadając trenerowi przez telefon jak Kola polizała jej rękę kiedy ta ściągała jej kaganiec.
Nie ugryzła, nawet nie warknęła, a po prostu ją polizała.
Dla każdego właściciela psa jest to najbardziej normalna i oczywista rzecz na świecie. Dla kobiety która przeżyła to po raz pierwszy była to przełomowa chwila. Myślę, że dopiero wtedy zrozumiała jak wiele już osiągnęła. Kola dalej mogła ugryźć jej rękę przy próbie głaskania, albo jeśli znalazłaby się zbyt blisko miski, ale w tamtym momencie właścicielka uwierzyła, że to co robi ma sens i że dla psa jest jeszcze nadzieja.

Po 90 dniach od rozpoczęcia szkolenia Kola potrafiła już przejść obok człowieka bez warkotu i obnażania zębów, a jedynie obrzucając go pełnym nienawiści spojrzeniem. Zaczynała przyjmować pokarm z ręki bez gryzienia jej i w napadzie złości była w stanie dość szybko się opanować. Dalej chodziła w kagańcu i stanowiła zagrożenie dla każdego psa, oraz rowerzysty, ale potrafiła też siedzieć ze swoją panią przy ławce i obserwować przejeżdżające samochody. Bez negatywnych emocji i lęku. Jeszcze trzy miesiące wcześniej taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
Przed kobietą było jeszcze mnóstwo pracy i daleko psu było do normy, a co dopiero do ideału, ale zarówno Kola jak i jej właścicielka uczyły się czegoś nowego każdego dnia i obie były z tego powodu bardzo szczęśliwe.
Droga nie była prosta. Zdarzały się wzloty i upadki. Czasem kobieta musiała cofnąć się o dwa kroki, by zrobić jeden naprzód, ale nigdy nie narzekała, nie poddawała się i nie winiła za to psa.
Pracowała dalej i była wdzięczna za każdy mały postęp oraz brak pogorszenia się w zachowaniu suczki.

Z końcem roku młodzi musieli wyprowadzić się z mieszkania kobiety i byli z tego powodu bardzo rozgoryczeni. Wyrzucali jej, że robi to ze względu na psa.
- Nie - odpowiedziała - To ze względu na to co Wy zrobiliście temu psu.
Córka poczuła się urażona i nie odzywała się do matki miesiącami.
Kiedy w końcu przełamała się i przeprosiła rodzicielkę, została zaproszona na święta razem ze swoim chłopakiem.
To, co ujrzała przechodziło jej pojęcie. Kola chodziła po mieszkaniu bez kagańca, była karmiona z ręki, reagowała na dwie podstawowe komendy i w czasie pobytu córki nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.
Kobieta bardzo przywiązała się do psa i wytworzyła z nim silną więź. Nie bała się już ryzykownych sytuacji i trenowała z suczką zarówno sama jak i pod opieką behawiorysty, z którego nie zrezygnowała.
Kola dalej miała problemy z mijaniem psów, ale jej agresja wobec nich była dużo lżejsza i znacznie prostsza do opanowania. Wciąż chodziła na spacery w kagańcu, ale w domu była od niego wolna. Po raz pierwszy od tylu lat. Przynosiła właścicielce zabawki, potrafiła koło niej leżeć i czasem nawet merdała ogonem, co wywoływało w kobiecie największy zachwyt.
Właścicielka widziała wielką ulgę w oczach swojej psiej towarzyszki i radość którą suczka odnajdywała w sobie dopiero teraz.

Mijam czasem Kolę, oraz jej właścicielkę. Stosunki kobiety z sąsiadami i listonoszką ociepliły się. Opiekunka niegdyś bardzo agresywnego psa zaczyna życie od nowa, tak samo jak jej coraz bardziej opanowany pies. Chodzi na spacery ze znajomymi, może zapraszać ich do siebie na ciasto i organizować wypady poza miasto.
Wszystko to za sprawą bardzo ciężkiej pracy, olbrzymiego nakładu cierpliwości, optymizmu i nadziei w to, że się uda.
Kiedy mija się je na spacerze na sercu od razu robi się cieplej.
Najbardziej rozczulające są jednak te małe momenty w których kobieta i jej pies zapominają o wszystkich dawnych problemach, siedzą obok siebie na ławce albo balkonie i po prostu patrzą przed siebie. Ręka właścicielki spoczywa najczęściej na boku psa, głaszcząc go bez poczucia strachu i niepewności. Czasem nawet można zaobserwować psi ogon ruszający się delikatnie po ziemi.
Myślę, że dla takich chwil została podjęta ta walka.
Myślę, że takie chwile rekompensują cały wysiłek obu z nich.
Sprawiają, że warto było przedłużyć walkę z 90 dni do czasu wyżej nieokreślonego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz