Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 28 lipca 2019

Karma w (nie)najczystszej postaci

Spaceruję po psim polu. W jednej dłoni smycz z psem, w drugiej gotowy woreczek, bo pozycja na kangura sugeruje mi, że zaraz nastąpi zrzut kasztanów.
Za plecami słyszę soczyste:
- K*rwa mać!
Odwracam się odruchowo i to samo czyni zgięta w łuk włosiana kokosanka, ponieważ jest psem o wielu imionach i zdaje się, że odkryła kolejne.
Na środku pola stoi niewiasta-pomarańcza. Opalona na czekoladę platyna, odziana w pastelowy róż i turkus. Kobiecie ktoś powinien wytłumaczyć, że podkład to nie szpachla, bo widać, że się dziewczyna pogubiła.
Tuż za nią drepczą latorośle. Jedno młodociane z grabkami i wiaderkiem w dłoni maszeruje dziarsko za matką, drugie w samym pampersie usiłuje nadążyć za stadem, ale widać, że sztukę chodzenia ogarnęło niedawno i jeszcze mu się mylą kontrolki nad kończynami.
- Co się gapisz? - rzuca broniąca młodych samica i rozglądam się dookoła. 
Zdaje się, że to do mnie.
Wzruszam ramionami i schylam się po cukierki które mi pies zostawił. Pakuję słodycze do woreczka i wsłuchuję się w monolog landrynki na szpilkach.
- Zbieraj, zbieraj! Żeby porządni ludzie musieli po gównach chodzić, to to się w pale nie mieści. Tu też pozbieraj!
- Zbieram tylko po swoim - informuję kobietę, podnosząc się z kucek, bo nie mam zamiaru oblatywać całego pola i sprzątać po mniej odpowiedzialnych właścicielach.
- Masz to w tej chwili posprzątać! Tu dzieci chodzą, mogą wziąć do ręki i pomylić z czekoladą. Zjedzą i będą chore przez te je*ane psy! - rzuca kobieta, chybocząc się na szpilkach wbijających się trawę jak ranna łania na pastwisku.
Nawet nie odpowiadam, rzucam jej tylko pobłażliwe spojrzenie i zmierzam w kierunku pomarańczowego śmietnika. Jeśli dzieci do tej pory nie pomyliły jej twarzy z kinder niespodzianką, to psia kupa stanowczo nie zadziała im już na wyobraźnię.
Niewiasta usiłuje mnie gonić, co normalnie nie byłoby trudne, ale taki wybór obuwia na nierówną i grząską nawierzchnię był dość niefortunny.
- K*rwa mać - słyszę ponownie i Morfina odwraca się, merdając ogonem. No teraz to już musi być jej imię. Morfina, a "k*rwa mać" brzmi przecież niemal identycznie.
Spoglądam na kobietę, stojącą obecnie w pozycji bociana na jednej nodze. Nietypowa pora na jogę, ale kto jej zabroni? Okazuje się, że przez nieuwagę rodzicielka dwóch pacholąt wdepnęła w kupę soczystą jak jej mowa i teraz usiłuje ściągnąć ze szpilki miękkiego szaszłyka.
Jedno z dzieci zaczyna płakać i potrząsać nagim brzuchem.
- No już idziemy, co za ku*wa je*ana - rzecze matka i wycierając buta o trawę porzuca plan zatrzymania mnie i kieruje się w stronę metalowych szlabanów, uniemożliwiających ludziom wstęp na teren budowy.
Widzę, że kobieta przeciska się przez wolną przestrzeń między belkami i kieruje się z młodszą pociechą do górki z piasku, zostawionej przez ekipę budowlaną.
- Przepraszam, tam jest teren budowy - mówię na wypadek gdyby kobieta nie potrafiła odczytać znaku przekreślonego ludzika jako jasnego sygnału "nie wchodzić".
- Nie wpie**alaj się!
- Tam się nie wchodzi nie bez powodu. Coś się może stać dzieciom - kontynuuję, chociaż równie dobrze mogłabym mówić do stokrotek.
- Spier**alaj!
Odpuszczam. Uznaję, że słownik czekoladowej platyny składa się głównie z wyrazów zawierających w sobie literę "r" i kontynuuję spacer.
Młode w pieluszce nudzi się białym piaskiem i po chwili postanawia pokopać sobie w jego ciemnym odpowiedniku, w którym grzebie jego starsze rodzeństwo. Co tam czysty piasek, kiedy tuż obok jest elegancka dziura ze żwirem.
Patrzę zdegustowana jak dzieci odkrywają kopalnię gliny i rączkami lepią sobie z niej ludziki.

Nie wiedzą jednak jednego. 
Ekipa budowlana przez pierwszych kilka dni nie posiadała toi-toia. Jednocześnie ich głównym składnikiem diety były kebaby z dość podejrzanej knajpki, którą miejscowi omijają szerokim łukiem.
Panowie będąc w potrzebie wykopali sobie w ziemi prowizoryczną latrynę i zakryli miejsce sprzętem budowlanym. Po przyjeździe zbawiennej, niebieskiej budki, dół zasypali piaskiem i ukryli problem.
Wiem o tym, ponieważ to moja stała trasa z psem, a dźwięki i zapach ukryć dużo trudniej niż półdupki wystające zza koparki.

Dzieciaczki bawią się świetnie "gliną" wyciąganą z latryny, więc zastanawiam się czy nie powiedzieć im prawdy o magicznej plastelinie.
- Co się jeszcze k*rwa przyglądasz? - słyszę z ust kobiety, która wstaje (chyba żeby wydać się większą i groźniejszą) i zaczyna wymachiwać w moją stronę rękami - Pedofilem jesteś, czy też się chcesz pobawić?
- Nie mam zwyczaju grzebać gołymi rękami w czyiś odchodach - odpowiadam i widzę jak dezorientacja spływa na twarz niewiasty.
- Że co ku*wa?
- Pani dzieci właśnie bawią się w latrynie budowlańców i przebierają paluszkami w ich strawionym śniadaniu.
Reakcja jest natychmiastowa. Kobieta wyszarpuje z torebki chusteczki nawilżone i w panice wyciera rączki, nóżki i twarze dzieci, które ciastolinką zdążyły się już wysmarować, a może i nawet jej skosztować.
- Bawi Cię to? - rzuca do mnie spanikowana matka, widząc rogal na mojej twarzy, więc odpowiadam zgodnie z prawdą, że niezmiernie.

Nie wiem czy takie "błotne" maseczki dobrze działają na cerę, ale wiem, że te dzieci na pewno się o tym przekonają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz