Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 27 lipca 2019

Bo ja dokarmiam kotki...

Odbywam obecnie miesięczne, bezpłatne praktyki, których wymaga ode mnie uczelnia i bez których nie mogę przejść do następnego (ostatniego już) semestru.

Każdy musiał zorganizować je sobie na własną rękę, więc w swoim geniuszu stwierdziłam, że czas na coś odbiegającego od tematyki laboratorium w którym zajęcia odbywały się właściwie codziennie od kilku lat. Zwróciłam się więc do pewnej instytucji zajmującej się ochroną środowiska (mój kierunek) od strony administracyjnej i prawnej. Tak żeby mieć porównanie jak sprawa wygląda od strony techniczno-praktycznej, a jak od strony prawno-teoretycznej.

Dostałam się. Razem z nowo poznaną dziewczyną musiałyśmy w bardzo krótkim czasie przyswoić wiele ustaw i przepisów mówiących o gospodarce wodnej, powietrznej, oraz gleb. Jak się później okazało, druga praktykantka to moja pokrewna dusza. Już po pierwszym tygodniu doszłam do wniosku, że rozmawia się z nią lepiej niż z niektórymi ludźmi po wieloletniej znajomości. Do tego jest studentem tej samej uczelni i rozpoczęła właśnie drugi stopień (magisterski) mojego kierunku. Rok różnicy i skończyłybyśmy w tej samej grupie, za co strasznie pluję sobie w brodę. Tak blisko, a tak daleko.
Mówi się, że jeżeli przebywa się z kimś w małym pokoju dziesięć godzin dziennie, to albo się go znienawidzi, albo się z nim zżyje. Tutaj nastąpiła ta druga sytuacja i mam wrażenie, że obustronnie.

Zajmowałyśmy się dosłownie wszystkim, a szeroki uśmiech na ustach kierowników sąsiednich wydziałów uświadomił nas, że zostałyśmy właśnie darmową siłą roboczą. Dopóki nie musiałyśmy pracować solo, żadnej z nas to jednak nie przeszkadzało. Otrzymałyśmy zadania których nikt nie miał ochoty wykonywać, ale jednocześnie wdrażały nas one w zagadnienia pracy administracyjnej z zakresu ochrony środowiska, więc sytuacja była raczej win-win.

Pewnego dnia poproszono nas o dwudniowe zastępstwo i opiekę nad biurem zarządzającym. Całym biurem zarządzającym. W zakres naszych obowiązków wchodziło odbieranie telefonów od firm i osób prywatnych dzwoniących do naszego wydziału, odbieranie, przekazywanie i segregowanie poczty, przekierowywanie ludzi do odpowiednich pokoi, opieka nad archiwum i ważnymi dokumentami, oraz dopilnowanie by pod koniec dnia wszystko było szczelnie zamknięte i zabezpieczone zanim opuścimy teren budynku.
Byłyśmy lekko przerażone. Numerów przekierowujących było bardzo dużo, a każda osoba zajmowała się właściwie czymś innym. Zrobiłyśmy sobie listę pokoi, osób i ich numerów telefonu która zajęła kartkę formatu A3 i nakleiłyśmy na telefonie zdanie "Wydział ochrony środowiska, w czym mogę pomóc?" tak na wszelki wypadek. Dostałyśmy też informację, że zawsze w razie problemów możemy kierować się do szefowej lub jej zastępcy, więc uznałyśmy, że sobie z tym zadaniem poradzimy.

Drugiego dnia naszego zastępstwa przyszła starsza kobieta z siateczką i torebką.
- Dzień dobry, w czym możemy pomóc? - spytałyśmy odruchowo, maszerując z szafy do biurka ze stosem segregatorów.
- Dzień dobry, bo ja dokarmiam koty. One są takie kochane te koty. Mamy ich chyba z piętnaście tych kotów. Ja je tak dokarmiam, ale to dużo kosztuje, ale ja nie mogę ich przestać dokarmiać. Schronisko daje mi karmę, ale one nie chcą jeść tej karmy, bo to śmieci. Córka sprawdziła skład i to jak sam papier by jadły. Ja się nie dziwię, że one tego nie chcą jeść. Czy są jakieś dofinansowania dla takich osób dokarmiających? Bo schronisko nie może inaczej pomóc, a one mi nie jedzą tej karmy. Ja to im gotuję żołądki, wątróbki i nereczki, co akurat znajdę na promocji. O, dzisiaj były na promocji żołądki, to mam je ze sobą nawet, prawie kilo. One tak to lubią. Bo to mięsko, a nie jakieś kulki co w składzie mają głównie pszenicę i kukurydzę. Koty nie jedzą kukurydzy...
- Momencik, zaraz sprawdzimy - przerwałyśmy kobiecie potok słów i rozczulone całą sytuacją zaczęłyśmy przeglądać listę. Niestety, znajdowali się na niej doradcy w sprawie zwierząt dzikich, czy egzotycznych, ale nie było tam ani słowa o dokarmianiu zwierząt domowych, wolnożyjących. Znalazłyśmy jedynie fragment ustawy mówiący, że:
„Zwierzęta wolnożyjące stanowią dobro ogólnonarodowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu” (art.21 ustawy o ochronie zwierząt)."
Nic to nam jednak nie dawało, więc zapytałyśmy o to szefową, która swoją drogą jest złotym człowiekiem o anielskiej cierpliwości i bardzo łagodnym usposobieniu.
- Dzień dobry - zwróciła się do niej kobieta - Bo ja dokarmiam koty... - tutaj całość dialogu kierowanego wcześniej do nas została powtórzona. W gratisie szefowa otrzymała dokładny opis każdego kotka. Felek, Melek, Kartofelek i wiele innych zostało też przedstawionych na zdjęciach w komórce, która pamiętała jeszcze czasy pikselowego węża. Szefowa uśmiechając się tłumaczyła, że nasza instytucja raczej nie zajmuje się takimi sprawami i pomoc schroniska to jedyne wyjście, bo nie przewiduje się dofinansowań dla takich osób. Mimo wszystko przekierowała kobietę do innego wydziału i wysłuchała tej samej historii o małych kotkach trzeci raz.
- Bo schronisko zabiera je na sterylizację i to dobrze, ale te karmy to mają okrutne no. Tego i ja bym nie zjadła, a człowiek to wszystkożerny jest, jak świnia - kontynuowała kobieta - One nereczki lubią i co ja mogę. To mnie jakieś 150 zł miesięcznie wychodzi, przydałyby się nawet dwie dyszki.
- Rozumiem, ale tak jak mówię, my raczej się tym nie zajmujemy. Proszę podejść do wydziału obok, może oni coś pani podpowiedzą - odparła już po raz czwarty szefowa, mając za sobą dzwoniące telefony i miliony papierów do przejrzenia, czekających na biurku. 
- Dobrze, to ja tam pójdę, bo na te koty to mi dużo pieniędzy schodzi, ale jak tu im nie pomóc.
- Tak to jest widzi pani. Żeby się nie okazało, że lepiej jedzą niż pani. Zwierzaki tak często mają.
- Oj tak, to na pewno - odparła kobiecina i ruszyła w stronę drzwi. Szefowa powtórzyła numer pokoju do którego ma się skierować i zaproponowała odwiedzenie kilku instytucji w sąsiednich miastach.
Całość trwała jakieś pół godziny do czterdziestu minut. Kilka minut później odebrałyśmy telefon z sąsiedniego wydziału, że odesłaliśmy do nich niewłaściwą osobę i oni nie zajmują się takimi sprawami. Pani od kotków zamiast w prawo, poszła w lewo, więc powtórzyłyśmy numer pokoju ponownie i w końcu trafiła na właściwe miejsce.

Niestety wątpię, że coś wskórała. Życzę jej jednak szczęścia, bo pomimo słowotoku i słabej pamięci zmiękczyła nam w tamtym dniu serca. Było to tak różne od wizyt inwestorów, prawników i krzyczących awanturników, że w pewnym momencie zapomniałyśmy na chwilę o całej papierologii czekającej za naszymi plecami.

Przez chwilę była tylko pani opowiadająca o dokarmianych kotkach, stojąca na środku pokoju i pokazująca ich zdjęcia na swoim telefonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz