Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 7 lipca 2019

Dobranoc

Moja mama przypomniała mi dzisiaj pewną historię sprzed wielu lat, o której zupełnie zapomniałam. Byłam wtedy tak mała, że pamiętam tylko fragmenty tego wydarzenia, ale kiedy zostały one wspomniane rozjaśniły się i nabrały wyrazu jakby wydarzyły się wczoraj.


~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy byłam młodsza, moja rodzina często się przeprowadzała. W mieście w którym mieszkam obecnie, mieszkałam już trzy razy w odstępie kilku lat. 
Jako dziecko nie byłam takim stanem rzeczy zachwycona. Przenosząc się każdego roku w inne miejsce musiałam zmieniać szkoły. Radziłam sobie z nauką, ale nie miałam stałych przyjaciół. Pisaliśmy do siebie listy (wtedy jeszcze internet zaczynał dopiero raczkować), ale byłam zmuszona zawsze poznawać nowych ludzi. Próbowałam zawierać znajomości w grupach które były już zgrane i w efekcie kończyłam jako piąte koło. Wiedziałam też, że prawdopodobnie pewnego dnia wyjedziemy i więcej już ich nie zobaczę.

Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego przeprowadziliśmy się do Poznania, gdzie mieszkała rodzina ze strony ojca. Miałam iść do pierwszej klasy podstawówki i tego roku na świat przyszła moja siostra.
W szkole poznałam wielu przyjaciół, którzy towarzyszyli mi nawet przez jakiś czas w późniejszym życiu. W samym Poznaniu przeprowadzaliśmy się trzykrotnie w ciągu jednego roku, ponieważ firma mojego ojca upadała i sytuacja finansowa zmuszała nas do przenoszenia się do coraz tańszych i mniejszych mieszkań. Z końcem roku szkolnego, tuż po narodzinach mojej siostry wynajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanie na parterze. Mieściło się ono dość daleko od szkoły, ale rodzice obiecali nauczyć mnie poruszać się po mieście tramwajami, żebym mogła dotrzeć na miejsce na czas.
Byłam bardzo odpowiedzialna jak na swój wiek i często zajmowałam się nowym członkiem rodziny. Potrafiłam ją przewijać, karmić, a nawet kąpać. Rodzice nie bali się zostawić jej pod moją opieką na kilka minut. Potrafiłam obsługiwać kuchenkę gazową (uważając na ogień), używać żelazka tak żeby się nie poparzyć, włączyć pralkę i przyrządzić siostrze mleko.

Ojciec zaczął balangować i trwonić pieniądze których i tak ledwie starczało na opłaty i chleb, co skutkowało częstymi awanturami i opóźnieniami w przeprowadzce. Bywał w domu rzadko, zanim kilka lat później opuścił nas na dobre. Nie mam z nim zbyt wiele miłych wspomnień. Nie pamiętam żeby zabierał nas na spacery, grał z nami w karty, czy robił cokolwiek co zazwyczaj robią z dziećmi ojcowie. Pamiętam dźwięk jego kroków kiedy wracał późnymi nocami, otwierał lodówkę i siadał przed telewizorem.
Tak w mojej głowie wygląda ojciec.
Jego obraz w głowie mojej siostry jest zapewne jeszcze słabszy.

Pomimo braku połowy mebli, które nie zdążyły jeszcze dojechać z poprzedniego mieszkania, zmuszeni byliśmy nocować w nowym miejscu. Dostałam swój pokój, który był mniejszy niż poprzedni, nieco obdarty i ciemny, ale mimo wszystko go polubiłam. Pierwszej nocy był pusty, nie działały w nim światła i spałam wtulona w swoją nocną lampkę. 

Nie chciałam przyznać, że się boję żeby nie robić nikomu kłopotu i nie rozczarować rodziców, ale to było dla mnie zupełnie nowe miejsce i cień rzucany przez drzewa prosto na moją ścianę tworzył wizerunki których nie chciałam oglądać. Widziałam w nich człowieka. Bardzo wysokiego człowieka który spacerował z lewej strony okna na prawą.
Zrobiłam to, co robią dzieci kiedy się czegoś wystraszą - schowałam się pod tarczą z kołdry i usiłowałam zasnąć.

W mieszkaniu zawsze było przeraźliwie cicho, ponieważ budynek oddalony był od ulic i umieszczony w pobliżu parku. Byłam przyzwyczajona do gwaru miasta, ponieważ wcześniej mieszkaliśmy w centrum. Dźwięk przejeżdżających samochodów działał na mnie kojąco.

Pewnej nocy kiedy zdołaliśmy umeblować i odświeżyć mieszkanie, mój ojciec wrócił do domu bardzo późno. Nie mogłam zasnąć, ponieważ budziły mnie gałęzie drzew stukające w szybę mojego okna.
Usłyszałam dźwięk otwieranych kluczem drzwi, jego kroki... a następnie ciszę. Czegoś brakowało. Nie było dźwięku otwieranej lodówki i włączanego telewizora.
Kiedy drzwi mojego pokoju otwarły się powoli ze skrzypnięciem, zamknęłam szybko oczy i udawałam, że śpię. W końcu grzeczne dzieci o tej porze powinny już spać, a ja nie chciałam złościć niepotrzebnie rodzica. Chwilę później drzwi ponownie zaskrzypiały i usłyszałam oddalające się kroki, otwierane drzwi wyjściowe i zamykanie ich na klucz.
Nie wiedziałam dlaczego ojciec wyszedł w środku nocy i dlaczego w ogóle wrócił. Może czegoś zapomniał i wrócił po to do domu, przy okazji sprawdzając czy wszyscy już śpią?
To wydawało mi się jedynym rozsądnym wytłumaczeniem.

Nad ranem spytałam mamy gdzie nocował tatuś. Odpowiedziała, że całą noc ojciec spędził u wujka, bo naprawiali jakiś samochód. Spytałam czy w takim razie zapomnieli jakiejś części po którą musieli tutaj w nocy przyjść.
- Taty tu nie było w nocy. Przecież mówię Ci, że nocował u wujka. Pili piwo, więc nie mogli tutaj przyjechać.
Pokręciłam głową i przysięgałam mamie, że tata był tu w nocy i zaraz wyszedł. Nie wiedziałam która to mogła być godzina, ale wiedziałam, że dawno powinnam już spać. Nie chciałam wpakować się w kłopoty, ale powiedziałam mamie, że obudził mnie dźwięk przekręcanych w zamku kluczy.

- Widziałaś go? - spytała.
- Nie. Miałam zamknięte oczy, ale go słyszałam. Chodził po pokoju, zajrzał do mnie i wyszedł.
Rodzicielka wykonała szybki telefon i upewniając się, że męża na pewno nie było zeszłej nocy w domu, uśmiechnęła się i stwierdziła, że musiało mi się przyśnić.
Dzieci mają w końcu wielką wyobraźnię i często nie odróżniają fikcji od rzeczywistości.
Prawda?

Pogodziłam się z faktem, że rodzice często nie wierzyli w to co im mówiłam. Dla nich nie istniały żadne potwory spod łóżka, talerze nie tłukły się same, a sny były tylko snami.
Ja jednak wiedziałam, że tamtej nocy to nie był sen, ani przywidzenie. Tata był w domu i nikt nie mógł mi przetłumaczyć inaczej. Nie wiedziałam tylko dlaczego nie chciał się do tego przyznać.
Tak jak do przypadkowego zbicia telewizora, który postawił na pufie. 

Siedziałam obok i pojąc moją siostrę mlekiem obserwowałam jak telewizor z powolnym skrzypnięciem przechyla się coraz bardziej w stronę podłogi. Zdążyłam tylko krzyknąć:
- Mamo! Telewizor zaraz...
I sprzęt upadł z hukiem na ziemię. Oskarżona zostałam ja, ponieważ siedziałam najbliżej. Nie miałam jednak jak uniknąć katastrofy, ponieważ trzymałam na rękach dziecko. Wina ewidentnie spoczywała na rodzicu. Telewizor przechylił się sam, ale sam się tam przecież nie postawił. 

Mimo tego, to właśnie ojciec obwiniał mnie najgłośniej.
Podejrzewałam więc, że nocna wyprawa była jedną z tych spraw których dzieciom wiedzieć nie wolno i wkrótce zapomniałam o całej sytuacji.

Nie mogłam spać. W nocy przekręcałam się z boku na bok i starałam się nie patrzeć na gałęzie które usilnie przedstawiały na mojej ścianie człowieka. Nuciłam sobie, czasami dość głośno, tuliłam misia, a nawet liczyłam owieczki, ale nic nie pomagało. Ta cisza i stukanie gałęzi o okno doprowadzały mnie do szału.
Zawsze słyszałam też kiedy ojciec wracał do domu. Zazwyczaj podążał za swoją rutyną, brał w dłoń piwo z lodówki i włączał telewizor (zabrany z mojego pokoju, ponieważ jego został zniszczony). Czasami jednak wchodził do mieszkania ciszej, spacerował po nim, zaglądał do pokoi i wychodził. Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy otwierał moje drzwi udawałam, że śpię. To było silniejsze ode mnie. Chyba po prostu bałam się spojrzeć w jego stronę. Lęk był irracjonalny (przecież to był tylko mój tata), ale jednak tak mocny, że nigdy nie odważyłam się postąpić inaczej.
Mówiłam o tym mamie wielokrotnie, ale nakazała mi "skończyć wymyślać niestworzone rzeczy", więc przestałam się odzywać.
Te ciche wejścia były rzadkie, ale jednak występowały w naszym domu regularnie.

Pewnego dnia zachorowałam na szkarlatynę. Miałam bardzo wysoką gorączkę, przeraźliwie bolało mnie gardło, a moja siostra darła się wniebogłosy przez kolki. Pełen pakiet. Ból głowy zapewniony. Ojca jak zwykle nie było na miejscu, więc moja mama spakowała torbę, zabrała portfel i kazała mi pilnować siostry przez kilka minut i nie zbliżać się do niej zbytnio żeby jej nie zarazić. Chciała tylko wyskoczyć do apteki na rogu, kupić w sklepie jakieś banany i coś miękkiego, co udałoby mi się przełknąć i zaraz wrócić.
- Wychodzę tylko na chwilkę. Mam klucze, nie otwieraj nikomu, pilnuj siostry i nie podchodź do niej bez potrzeby, ok? - powiedziała, zamykając drzwi.

- Ok - odparłam ledwo przytomna, szturchając miotłą bujak siostry i starając się sprawić by przestała chociaż na chwilę płakać.
Gorączka mi nie służyła. Ściany falowały, wszystko było w odcieniach różu, a dźwięki wydawane przez siostrę wydawały się jeszcze głośniejsze niż były w rzeczywistości.
Usłyszałam pukanie w parapet. Pewna, że to mama czegoś zapomniała podeszłam śmiało do okna, rozchyliłam zasłony i ujrzałam w nich męską twarz. To był bardzo niski parter, pozbawiony balkonu, więc człowiek w średnim wieku z gęstą brodą stał dużo wyżej niż ja mimo, że znajdował się na zewnątrz.

- Hej - powiedział, uśmiechając się - Wpuścisz mnie? Wysłał mnie Twój tata.
"Nie rozmawiaj z obcymi!" odezwał się w mojej głowie znajomy głos i niepewnie pokręciłam przecząco głową. Nie znałam tego człowieka.
- No co Ty, nie poznajesz mnie? - kontynuował mężczyzna - Byłem kiedyś u Ciebie na starym mieszkaniu. Jestem znajomym Twojego taty, wpuść mnie, jest mama?
Wycie mojej siostry zagłuszało częściowo słowa przybysza które słyszałam tylko dzięki uchylonemu lufcikowi. Nie miałam jednak zamiaru mu otwierać. Nie znałam go. Nawet jeśli był znajomym taty, to nie pamiętałam żeby był kiedyś w naszym mieszkaniu. Tym, ani jakimkolwiek innym.
- Nie mogę rozmawiać z obcymi, niech pan poczeka na mamę przed klatką - odparłam i zabrałam się za zasłanianie rolet.
Ręka mężczyzny błyskawicznie powędrowała do uchylonego lufciku i przedarła się do mieszkania. 

Krzyknęłam. Mimo potwornego bólu i opuchlizny całego gardła wydałam z siebie najgłośniejszy pisk jaki tylko potrafiłam. Chciałam dosięgnąć do małego okienka i zatrzasnąć go na ręce mężczyzny, ale byłam za mała i nie mogłam dosięgnąć. Bałam się też, że jeśli podejdę zbyt blisko mężczyźnie uda się mnie złapać i już mnie nie wypuści. Zabrałam bujak z siostrą w najdalszy kąt mieszkania i tuląc się do niej obserwowałam jak ręka wędruje po framudze okna, nie mogąc dosięgnąć klamki.
- Niech pan zaczeka przed klatką! - krzyczałam, przedzierając się przez wrzaski mojej siostry - Niech pan tam na nią poczeka!
- Wpuść mnie - cedził przez zęby mężczyzna - Twój tata będzie bardzo zły jak mu powiem, że mnie nie wpuściłaś, zobaczysz. Spierze Cię.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć kiedy mężczyźnie uda się wedrzeć do domu. Płakałam i krzyczałam na zmianę żeby sobie poszedł i poczekał na mamę przed klatką. Nie zorientowałam się nawet kiedy przestał i odszedł. Moje myśli zagłuszało łkanie mojej siostry i moje własne.
- Co tu się dzieje? Przecież miałaś do niej nie podchodzić, zarazisz ją - usłyszałam głos mojej mamy która nie wiadomo kiedy weszła do mieszkania.

Rzuciłam jej się w obładowane siatkami ramiona i usiłowałam wydusić z siebie, że był tutaj taki wysoki pan, stał na zewnątrz i próbował dostać się do środka. Chciałam opowiedzieć wszystko na raz, ale rodzicielka nie potrafiła nic zrozumieć zarówno przez płacz dziecka w bujaku, jak i przez moje zapowietrzenia. Kiedy się trochę uspokoiłam udało mi się częściowo opowiedzieć co się stało. Opisałam jak dokładnie wyglądał mężczyzna. Miał brązową kurtkę, brązowe spodnie, ciemne włosy i gęstą brodę, oraz bardzo jasne, niebieskie oczy.
- On chciał żebym go wpuściła, ale ja pamiętałam, że nie mogę wpuszczać obcych. Ja pamiętałam. Kazałam mu poczekać na Ciebie przed klatką. Czekał na Ciebie przed klatką? - powiedziałam, próbując się uspokoić.
- Kochanie nie spotkałam żadnego mężczyzny w kurtce. Jest za ciepło na kurtkę. Jak tu weszłam to obie płakałyście na ziemi.
- On tu był. Naprawdę. Stał tam, na zewnątrz. Tuż za oknem. Próbował otworzyć te większe przez lufcik. Mówił, że jest znajomym taty i że mam go wpuścić, bo tata będzie zły.
- Jesteś pewna, że Ci się nie przywidziało? Masz bardzo wysoką gorączkę. Pamiętasz te słonie?

- Mamo, te słonie widziałam przez gorączkę, ale pan był tutaj naprawdę. Naprawdę tu był i chciał wejść do domu!
- Zadzwonię do taty - powiedziała mama - Zapytamy go czy wysyłał tu jakiegoś znajomego, dobrze?
- Dobrze - załkałam, ale wiedziałam już, że tata się wykręci. Tak jak robił to zawsze. Zaczęłam nawet podejrzewać, że robił to specjalnie.
Ojciec oczywiście zaprzeczył. Powiedział mamie, że nie ma żadnego znajomego z brodą o jasnych oczach i że nikogo nie wysyłał.
Całe zdarzenie zostało zaklasyfikowane jako omamy mojego przegrzanego mózgu, ale na wszelki wypadek zamykaliśmy na noc wszystkie okna.

Tej nocy w której zobaczyłam nieznajomego spałam z mamą w jej łóżku. Nie chciałam jej zarazić, ale nie byłabym w stanie zasnąć w swoim pokoju, ze stukotem gałęzi i dziwnym teatrzykiem cieni rzucanym przez nie na moje ściany. Tata po powrocie miał spać w moim pokoju, ale tej nocy miał jedno ze swoich cichych wejść. Kroki były głośniejsze niż zwykle, ponieważ nie wygłuszała ich ściana mojego pokoju. Ojciec zajrzał do mnie i kiedy zobaczył puste łóżko, skierował się do salonu. Oczy miałam zamknięte, ale słyszałam jak kroki ustają i tata zawraca żeby wyjść i zamknąć drzwi od zewnątrz.
Tej nocy nie nocował w domu.


Nad ranem znalazłam na komodzie lalkę, zapakowaną w nowiuteńką folię. Przyniosłam ją mamie i spytałam dla kogo jest ta zabawka. Ja nie bawiłam się lalkami, przerażały mnie, natomiast moja siostra była na nią zdecydowanie za mała. Lalka była wielkości torebki cukru, miała śliczne, kręcone blond loki i niebieskie oczy. Ubrana była w różową sukienkę i pomarańczowe buciki.
Mama wzięła do ręki przedmiot, obejrzała go z każdej strony i odłożyła na kuchenny blat.
- Nie wiem słonko - odparła po chwili - Zadzwonię do taty. Ja nie kupowałam lalki. Wiem, że niespecjalnie je lubisz, ale ojciec ma sklerozę. Może on kupił.

Była na niego zła, można to było wyczuć z tonu jej głosu. Ją pewnie też drażniło to całe znikanie po nocach.
"Może zostawił ją w nocy" pomyślałam. "Może głupio się poczuł, że oszukał nas z tym kolegą i kupił mi prezent. Nietrafiony, ale zawsze to prezent."
Ojciec jednak zaprzeczył. Powiedział, że niczego nie kupował i że nie było go w nocy w domu, bo "musi harować na nasze utrzymanie". Mama się rozłączyła, a lalka trafiła do szuflady. 
Nie pytałam o nią, bo wcale mi na niej nie zależało. Lepiej żeby była zamknięta, przynajmniej w nocy.

Kilka dni później w domu rozpętała się spora awantura. Siedziałam w swoim pokoju, bawiąc się pluszakami i organizując im tajną bazę pod łóżkiem i nasłuchiwałam jak mama krzyczała coś o "szwendaniu się po nocach po mieszkaniu". Ojciec zaprzeczał i bardzo głośno próbował udowodnić rodzicielce, że w domu albo bywał aż do rana, albo nie wracał na noc wcale żeby nas nie budzić.
Znaczyło to dla mnie tyle, że ona też słyszała czasem jego kroki w środku nocy i zamykane na zamek drzwi.


Po kłótni mama postanowiła, że zamknie drzwi na klucz, a te zostawi w środku. W ten sposób osoba z zewnątrz nie mogła otworzyć drzwi swoimi kluczami, ponieważ te w zamku blokowały dostęp.
- Jak raz się prześpi na wycieraczce, albo w samochodzie, to się nauczy - powiedziała i położyłyśmy się spać.
Mama liczyła, że ojciec będzie się dobijał, albo dzwonił na komórkę. Klamka poruszyła się kilka razy i kiedy zamek ani drgnął, osoba po drugiej stronie przestała i odeszła.
Tej nocy usłyszałam jeszcze parę stuknięć w parapet, ale nic więcej.
Oznaczało to wojnę i ciche dni między rodzicami. Byłam tego w pełni świadoma.

Rodzice nie odzywali się do siebie, a w mieszkaniu panowało dziwne napięcie. Nie wspominałam im o gałęziach stukających w nocy o mój parapet, ani o tym, że wiatr czasem wydawał z siebie dźwięki jakby nucił melodię którą ja często nuciłam sobie przed snem. Kołysankę, która miała pomóc mi zasnąć.

Nie chciałam ich bardziej denerwować.

Pewnej nocy usłyszałam łomot do drzwi i odgłosy kłótni dobiegające z klatki schodowej. Obudziło to nawet moją mamę i obie podeszłyśmy do wizjera żeby sprawdzić co się dzieje i co to za awantura.

- Schowaj się - powiedziała mama i uchyliła drzwi. Stanęłam za framugą pokoju i przyglądałam się jak tata szarpiąc jakiegoś mężczyznę i używając przekleństw i słów których nie wolno było mi słuchać, usiłował wyrzucić obcego z korytarza.
- Wypier*alaj - usłyszałam z ust ojca - Stary zboczeniec. Poszedł, bo Ci ręce powyrywam.
- Co Ty wyprawiasz? Co to za awantury w środku nocy? - rzuciła się w obronie mężczyzny mama, ale ojciec ją zablokował, wepchnął do mieszkania i zamknął drzwi na klucz.
- Próbował się włamać, nie słyszałaś? Majstrował coś przy zamku, dobrze, że przyszedłem. Dziad stary wyliniały.
- Słyszałam coś, ale myślałam, że to Ty.
- Nie, to jakiś kutafon, cholera. Znasz go?
- Nie no gdzie, pierwszy raz go widzę. Ale co majstrował przy zamku? Czym?
- Klucze miał, skubany, chyba lokale pomylił. Dobrze, że nasze w drzwiach były.
- Czy ten pan miał niebieskie oczy? - spytałam, nie wychylając się zza framugi.
- Nie wiem dziecko, nie przyglądałem się jego oczom. A Ty czemu jeszcze nie śpisz? - odparł ojciec, starając się uspokoić.
- On miał takie samo ubranie jak ten kolega taty zza okna - powiedziałam zgodnie z prawdą - Ale tamten miał niebieskie oczy i brodę.
- O czym ona bredzi, jaki mój kolega zza okna? - nabrał podejrzliwości ojciec i skierował pełen powątpiewania wzrok na mamę.
- Ten gość miał brodę? - spytała rodzicielka.
- No miał - odpowiedział tata i znalazłam się na rekach mamy szybciej niż zdążyłam zaprotestować.
- Nie zostanę tu na noc, to jakaś paranoja. Ta ma jakieś zwidy, w nocy coś mi wali po oknach, Ty udajesz, że nie ma Cię w domu kiedy jesteś, przynosisz jakieś lalki do domu, wiedząc doskonale, że ona się ich boi...
- Niczego nie przyniosłem do jasnej anielki, ile razy Ci powtarzać? Jak mówię, że mnie nie ma w domu, to mnie nie ma. Po co miałbym Ci mówić inaczej? Masz. Chcesz dowodów? Zadzwonię do Pawła i on Ci potwierdzi.
- Nie chcę Twoich potwierdzeń. Jedziemy spać do Twojej mamy, dzwoń do niej.
- Ale ona już śpi.
- Albo do Twojej siostry. Nie obchodzi mnie to. Masz nam załatwić nocleg gdziekolwiek poza tym miejscem, rozumiesz? Ja tu nocuję sama, z dwójką małych dzieci, Ciebie całymi nocami nie ma, jeszcze jakiś obcy mężczyzna próbuje mi się włamać do domu w środku nocy i moja córka twierdzi, że go zna.
- To jest ten pan zza okna - dodałam szeptem i wylądowałam na rękach drugiego rodzica, podczas kiedy moja mama ruszyła do szafy w poszukiwaniu ubrań dla mojej siostry.
- Miał brązową kurtkę, brązowe spodnie, ciemną brodę i niebieskie oczy - powtarzałam ledwo słyszalnym głosem, kiedy w mieszkaniu panowało zamieszanie.
Godzinę później siedzieliśmy już na kanapie mojej cioci, podczas kiedy moja mama próbowała wyjaśnić jej powód tak późnej wizyty.


W domu kuzynostwa spędziliśmy więcej niż jedną noc. Moja mama nie chciała wracać do domu, a i mnie niespecjalnie się tam spieszyło.
Okazało się, że ojciec wypowiedział umowę wynajmu.
Jeszcze tej samej nocy poszedł do starszej kobiety, która wynajmowała wiele mieszkań w tym bloku i opowiedział o sytuacji.
- Ahaaa - odpowiedziała kobieta z uśmiechem - To pan pewnie mówi o poprzednim lokatorze. On jest niegroźny. Jest dziwny i czasem taki nieobecny, ale niegroźny.

- Zapomniał, że już tu nie mieszka? - zapytał wkurzony ojciec.
- Nie zapomniał, a może i zapomniał? On na coś chorował wie pan, z głową. Nawet zapomniał mi oddać klucze do mieszkania jak się stąd wyprowadzał. Albo zgubił, już nie pamiętam. On pewnie chciał się tylko przywitać, albo czegoś zapomniał jak się wyprowadzał.
Nie muszę chyba dodawać, że w stronę kobiety posypało się wiele nieprzychylnych epitetów, a nasze rzeczy zostały tydzień później przewiezione do kolejnego mieszkania.

Zamki nie zostały zmienione, ponieważ tak naprawdę niewiele mogliśmy w mieszkaniu zmienić w ramach umowy wynajmu.

Pewnie już wszystko układa Wam się w całość?


Cień człowieka rzucany na mojej ścianie każdej nocy, stukanie w parapet, mężczyzna którego widziałam kiedy moja mama wyszła do apteki, tajemnicza lalka do której posiadania nikt się nie przyznawał, nucący kołysankę wiatr? 

Historia nie została przez nikogo wyjaśniona w pełni, ale ojciec nigdy nie przyznał się do kłamania o swoich nocnych przechadzkach po domu.


Biorąc pod uwagę to, oraz fakt, że poprzedni lokator (prawdopodobnie chory umysłowo) nigdy nie oddał wynajmującej kluczy do mieszkania, można wysnuć tylko dwa wyjaśnienia tej sprawy.

Albo miałam bardzo bujną wyobraźnię jako dziecko, mój ojciec był wielkim kłamcą i nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ktoś wielokrotnie mylił mieszkania...


Albo mieliśmy cichego obserwatora, który od pierwszego dnia naszego pobytu przyglądał nam się przez dłuższy czas z bardzo, bardzo bliska.

P.S. Zostawiajcie na noc klucze w drzwiach i zamykajcie okna na niższych piętrach. Nigdy nie wiadomo kto ma zapas i zechce życzyć Wam dobrej nocy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz