Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

czwartek, 25 lipca 2019

Marchwi

Morfina jest bardzo prosta w obsłudze. Jeśli ktoś zna jej imię, lub ma w dłoni coś dobrego, właściwie może już być jej właścicielem. Nie ma sensu ukrywać, że mój pies jest przekupny i obdarza ludzi zbyt wielkim zaufaniem. Według niej każdy człowiek jest dobry i jeśli dopuścił się jakiegoś złego uczynku, to zrobił to nieświadomie, albo przypadkiem. Nigdy z ludzkiej ręki nie spotkała jej żadna krzywda, więc ma powody by tak uważać. 
Jako ktoś, kto zna świat lepiej i wie, że człowiek potrafi być potworem, muszę uważać żeby jej nadmierna wiara w ludzkość nie zaprowadziła jej w złe miejsca.
Wielokrotnie wyciągałam jej z gardła batoniki i inne zakazane dobra którymi ludzie częstowali psa, mimo mojego wyraźnego sprzeciwu, ponieważ słowo "nie" z jakiś względów jest bardzo trudne do pojęcia.
Morfina oczywiście przyjmowała podarek, ponieważ pachniał pysznie i pochodził od ręki człowieka, więc nic złego stać się nie mogło. Była bardzo nieszczęśliwa z faktu, że musiała wypluć prezent.

Świniak jest odwoływany, ale jest on odwoływany przez każdego i jeśli ktoś obcy ma w dłoni bardziej atrakcyjną ofertę, podbiegnie do niego. Niestety wierność i lojalność nie jest najmocniejszą stroną tego psa, co bywa nieco frustrujące.

Kilka tygodni temu wybrałam się na targowisko celem zakupienia świeżych owoców i warzyw. Obok mnie, na krótkiej smyczy tuptała grzecznie Morfina, rozglądając się dookoła i zaczepiając znajomych sobie sprzedawców, którzy zawsze poświęcą minutkę żeby pogłaskać puchatą fokę, wijącą się brzuchem do góry na chodniku.
Całe targowisko huczało od nawoływań sprzedających, oferujących ludziom swoje produkty. W tym biznesie kto ma silniejsze struny głosowe, ten wygrywa.
- Ziemniaki, kartofle, kartofle ziemniaki - słyszałam z jednego końca targowiska.
- Pomidorki, czerwone, słodziutkie pomidorki - odzywały się głosy z drugiej strony.
- Marchwi - zagrzmiało tuż obok nas - Marchwi, komu marchwi!
Uszy Świniaczka podniosły się i motorek napędzający ogon odpalił się z pełną prędkością. Pies patrzył na mężczyznę od marchewki i popiskiwał.
Morfi? Marchwi? Prawie to samo, najwidoczniej kokosanka uznała, że ktoś wołał jej imię z francuskim akcentem.
- O, pieseczek chce marchewkę - przerwał na chwilę mężczyzna.
- Nie, pieseczek myślał, że pan woła jego imię.
- Ma na imię marchewka?
- Nie, Morfi.
- To gdzie podobieństwo?
Tłum ludzi porywał mnie w stronę majtek i noży myśliwskich (swoją drogą niezła kombinacja straganów) i starałam się odciągnąć psa, który zachowywał się jakbym próbowała go uprowadzić, bo pan zawołał i ona miała zamiar iść sprawdzić czemu wołał.
Sprzedawca chciał dać psu marchewkę, Morfina właśnie zmieniła właściciela i uznała, że już mnie chwilowo nie potrzebuje, a fala głów i rąk popychała mnie coraz dalej i dalej.
Moje stanowcze "dziękujemy za marchewkę, ale się nie skusimy" nikło w głosach ludzkości zebranej na targowisku. Ostatnie czego mi teraz było trzeba to nieumyta, nieobrana marchew tuż po zatruciu którym pies częstował mnie cały tydzień. W końcu tłum porwał i Morfinę i nieszczęśliwy pies poszedł łaskawie za mną.
Smutek był nie do opisania i Świniak rozglądał się tęsknie za marchewkowym księciem jeszcze dobre piętnaście minut.

Tym sposobem pies o wielu nazwach dostał kolejną i może szczycić się dumnym pseudonimem - marchew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz