Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 7 lipca 2019

Czekał na schodach

Kilka lat temu odbywałam praktyki w pewnym małym gabinecie weterynaryjnym w niedużej wiosce, która leżała na obrzeżach większego miasta.

Na miejsce dojeżdżałam rowerem. Prawie 24 km w jedną stronę. Lato i ładna pogoda o szóstej rano sprawiały, że nie wkładałam w to zbyt wiele wysiłku. Pierwszego dnia zgubiłam się, a mój GPS za każdym razem kierował mnie w inną stronę. Doszło nawet do tego, że mijałam ten sam kościół cztery razy. Przejechałam tego dnia 48 km w jedną stronę na zużytym miejskim rowerze i dojechałam na miejsce mocno spóźniona, ale na szczęście moja szefowa była wspaniałą i bardzo empatyczną kobietą. Byłam tylko zła na siebie, że ominął mnie pierwszy zabieg. Od tamtej pory zawsze docierałam przed czasem i nigdy już nie zgubiłam drogi. Czekałam przed gabinetem pół godziny, ponieważ wyjeżdżałam z domu wcześniej na wszelki wypadek. Moja szefowa dojeżdżała na miejsce około 7:15, a sam gabinet otwierany był o 8:00.


Pewnego dnia kiedy zatrzymałam się pod gabinetem, przypięłam rower do płotu i skierowałam się ku schodom, (gdzie zazwyczaj czekałam na lekarkę) ujrzałam młodego człowieka, siedzącego pod gabinetem i trzymającego na kolanach małego pieska. Mężczyzna był niewiele starszy ode mnie, a psiak z posiwiałym futerkiem, które kiedyś mogło być czarne spał wtulony w bluzę właściciela, pochrapując.

- Długo pan czeka? - spytałam i mężczyzna wzdrygnął się. Musiał mnie wcześniej nie zauważyć.
- Nie, niedawno przyszedłem - odparł.
- Przepraszam, nie chciałam pana wystraszyć. Coś pilnego? Zadzwonić do lekarza żeby przyjechał szybciej?
- Nie. Możemy poczekać, nie spieszy nam się.
- Otwieramy dopiero o ósmej, jest pan pewien?
- Jasne - odparł chłopak i przesunął się w róg schodów, gdzie dalej miętosił zaspanego psiaka.
Zastanawiało mnie co w takim razie człowiek ten robił pod gabinetem czterdzieści minut przed otwarciem? Czyżby pomylił godziny? Może jechał z daleka? A może to był nagły przypadek, ale psu się polepszyło, lub po prostu chciał porozmawiać z kimś bardziej doświadczonym, a nie z technikiem?
Postanowiłam zostawić go w spokoju i dać znać szefowej, że jestem już pod gabinetem i mamy pacjenta na schodach, ale nie wydaje się być cierpiący.


Moja nadzorująca przyjechała o typowej dla niej godzinie, przywitała się z mężczyzną i zaprosiła go do środka mimo, że gabinet nie był jeszcze otwarty. Należało zrobić przegląd leków, zadzwonić do hurtowni i uruchomić system i światła zanim otworzy się drzwi dla pacjentów.
- Ja jeszcze chwilkę poczekam, dobrze? Czekam na kogoś - odparł właściciel pieska i wyciągnął z plecaka maluteńki kocyk, którym okrył swojego małego podopiecznego. Zaczynało robić się chłodniej.
- Dobrze - odpowiedziała lekarka - W razie czego, jesteśmy w środku.

Mężczyzna czekał więc na schodach. Minęła ósma, dziewiąta, dziewiąta trzydzieści. Do gabinetu wchodzili ludzie ze swoimi zwierzętami. Niektórzy pytali go czy czeka w kolejce, a on kiwał z zaprzeczeniem głową i odpowiadał, że mogą iść przed niego.
Kiedy zegar wskazał dziesiątą piętnaście, a na zewnątrz robiło się coraz zimniej i zanosiło się na deszcz, zaczęliśmy się niepokoić. Człowiek w kapturze siedział na schodach, trzymając owiniętego w koc pieska już kilka godzin.

- Co ten chłopak wyprawia? - spytała samą siebie lekarka, wyglądając przez okno.
- Mówił, że na kogoś czeka? - spytałam, usiłując wyciągnąć bardzo upartego kota z transportera żeby przygotować go do kastracji, przy której miałam asystować.
- Tak, ale nikt nie przychodzi. No nic. Zmarznie to może wejdzie do środka.

Mężczyzna jednak nie wchodził do środka mimo, że poczekalnia stała pusta, a otwarte drzwi zachęcały do zajęcia miejsca na obitym krześle.

Pół godziny później zaczęło padać. To nie była zwykła letnia mżawka, która przechodzi po kilku sekundach. To była bardzo potężna ulewa, z wiatrem który zamykał i otwierał drzwi gabinetu. 

Mężczyzna osłaniał parasolem głównie swojego psa, pozwalając by mieszanina kropel wody i lodu uderzała w niego z dużą siłą.
- Dobra, będzie tego - rzekła szefowa widząc co dzieje się na zewnątrz i wychodząc do czekającego człowieka w samym fartuchu.
- Co Ty wyprawiasz dzieciaku?! - usłyszałam jej głos - Zapalenie płuc złapiesz, właź natychmiast do środka.
- Ale ja jeszcze na kogoś czekam.
- Poczekasz w środku jak człowiek, nie będziesz mi tu na schodach jak bezdomny siedział. Chodź, mamy dobrą kawę.
- Nie, naprawdę, dziękuję.
- To nie było zaproszenie, to był rozkaz. Już, maszeruj.
Przemokniętego mężczyznę udało się w końcu zaciągnąć do środka i napoić herbatą, ponieważ okazało się, że podobnie jak ja nie cierpiał kawy.
- No, to na kogo tak czekasz tyle czasu?
- Na tatę. Miał tu być zaraz po otwarciu, ale coś mu wypadło w pracy i musiał zostać. Jak zwykle. Teraz napisał mi, że stoi w korkach, ale pewnie nawet nie opuścił jeszcze pracy. Raczej nie wyjechałby w deszcz.
- Czemu nie wrócisz do domu i nie poczekasz tam na niego? Możecie przyjść razem - spytała szefowa, podając przybyszowi ręcznik do wysuszenia się.
- Nie dam rady tutaj przyjść drugi raz - odparł chłopak, walcząc z własnymi słowami które nie chciały opuścić jego gardła. Wyglądało to jakby zbierało mu się na płacz.
- Odwiń no trochę tego psiaka, niech mu spojrzę na mordkę - zarządziła lekarka i mężczyzna wykonał polecenie.
- A to nie jest Gremli? Byliście u mnie w zeszłym tygodniu, racja? Chyba Twój brat?
- Zgadza się. Mój brat wyjechał do pracy już, bo chciał przy tym być. W przeciwieństwie do ojca, on się przejmuje.
- Posłuchaj, wiem jak to brzmi, ale dobrze postępujesz. Jemu się już nie polepszy. Przeżył szczęśliwie 19 lat, ale teraz rak zjada go od środka i nic nie można już z tym zrobić.
- Wiem. On już nie je, nie pije, właściwie cały czas śpi. Po tej operacji było mu trochę lepiej i po chemii, ale potem mu się pogorszyło. Normalnie byśmy jeszcze walczyli, ale jego chyba to boli, bo cały się kuli i piszczy, nawet na tych lekach co dostaliśmy.
- No tak często jest w późnym stadium. Już nawet leki przeciwbólowe nie dają rady. Nie ma co go męczyć.
- Mhm - odpowiedział chłopak, ściskając mocniej pieska.
Dotarło to do mnie. Ten człowiek siedział na schodach pod gabinetem czekając na swojego ojca żeby razem z nim uśpić ich rodzinnego psa, który nie miał już siły walczyć. Jako, że nie było to dla chłopaka proste chciał ten ból podzielić z kimś bliskim. Siedział na zewnątrz, bo dopóki nie wszedł do gabinetu jakoś się trzymał.
Telefon w kieszeni przybysza zadzwonił i mężczyzna odebrał go.
- Jak to nie dasz rady? Nie, nie można tego przełożyć, czy Ty nie widzisz, że on cierpi? On już się nawet nie rusza. Przestań kłamać, nie stoisz w żadnym korku, nie wyjechałeś nawet z biura. Słyszę faks za Tobą i nie ściemniaj mi, że nie możesz się wyrwać. Ty akurat możesz, jesteś tam szefem. Nie było dla Ciebie problemem zwolnić się wcześniej kiedy Twoja kuzynka miała jakieś mało istotne przedstawienie, ale kiedy jesteś naprawdę potrzebny to oczywiście nie masz czasu. Co jest dla Ciebie ważniejsze? To, że przemoknie Ci marynarka? Do mnie też byś nie przyjechał, bo pada? Nie. Nie chcę Cię dalej słuchać. Przyjeżdżasz tu, czy nie? Nie? Ok. - rzucił chłopak, rozłączając się.
- Przepraszam - dodał po chwili - Taty nie będzie. Guzik go wszystko obchodzi jak zwykle. Gremli był z nami właściwie od początku, a on się zachowuje jakby go nie znał.
- W porządku. Na pewno chcesz to zrobić dzisiaj? - spytała lekarka.
- Nie będę go dłużej męczył. Tylko, że ojciec miał przywieźć pieniądze. Mógłbym zapłacić kiedy wróci?
- O to się nie martw, zapłacisz przy okazji.
- Będzie go to... bolało?
- Nie. Tyle co ukłucie igłą.
- A długo to potrwa? Wie pani, zanim...
- Nie, tylko chwilę.

Podczas kiedy z lekarką przygotowywałyśmy leki i sprzęt, właściciel psiaka krążył po gabinecie, tuląc malucha na rękach i powtarzając mu jak bardzo go kocha, prosząc żeby mu wybaczył i obiecując, że nie będzie go to bolało.

Teraz już nawet nie próbował trzymać się w kupie. Z jego oczu wylewał się wodospad łez i mężczyzna siorbiąc próbował zatamować go rękawem bluzy.

Reszta przebiegła bardzo szybko. Psiak dostał zastrzyk, najpierw wyciszający, a potem właściwy i równomierne oddychanie zwierzątka zwolniło, a następnie ustało zupełnie.
Mężczyzna nie widząc wiele przez zaszklone oczy zabrał małe ciałko owinięte w kocyk, podziękował i wyszedł w deszcz, zostawiając swój parasol i nie zakładając nawet kaptura.
Najwidoczniej w deszczu łatwiej było mu ukryć własne łzy.


Parasol został przez nas znaleziony chwilę później, ale odebrał go dopiero ojciec chłopaka, który pojawił się w gabinecie kilka dni po całym zdarzeniu.
- Przepraszam za syna, jest strasznie sentymentalny po matce - rzucił mężczyzna w średnim wieku odziany w koszulę i spodnie od garnituru. Poczułam do niego jakąś dziwną niechęć. Tym jednym zdaniem potrafił przekreślić wszelką empatię i zrozumienie jakim mogłam go darzyć.

- Powinien pan przy nim być - rzekła lekarka, oddając zostawiony przedmiot.
- Nie mogłem. Kto ma czas na takie rzeczy pani doktor, poza tym to trochę obrzydliwe. Pani chyba nie płacą od oceniania czyjejś sytuacji, tylko od leczenia i usypiania zwierząt, racja? Pozbiera się, dorosły jest, życie nie jest łatwe - odparł mężczyzna i opuścił gabinet.
- Kiedyś usłyszy to samo - powiedziała szefowa odwracając się do mnie - Kiedy będzie najbardziej potrzebował wsparcia, kiedy będzie już stary, pomarszczony i nie będzie potrafił się podetrzeć, jego synowie powiedzą mu dokładnie to samo. "Nie mogłem", "Nie miałem czasu", "Komu by się chciało jeździć do ośrodka dla zniedołężniałych staruszków", "To obrzydliwe". Oddadzą mu dokładnie to czym byli karmieni. Chyba, że będą sentymentalni, wtedy będzie miał dużo szczęścia. A jak nie, to będzie sobie siedział w swoich własnych szczynach i czekał na zmiłowanie pielęgniarki oglądając jak resztki życia przeciekają mu miedzy palcami. Mam rację?
- No - odpowiedziałam, bo w pełni się z nią zgadzałam.
- Masz ochotę mu przyłożyć? Oswój się z tym uczuciem, w tej pracy będziesz czuła to częściej niż byś chciała. Zaufaj mi, trzydzieści lat już w tym siedzę.

I miała rację. Miałam ochotę komuś przyłożyć średnio dwa razy w tygodniu. Mimo, że jestem pacyfistą i człowiekiem pokoju. Mimo, że mam dużą cierpliwość do ludzi.
Nie mogłam tego zrobić, ponieważ jest to karalne i nieetyczne.

Nigdy tego nie zrobiłam, ale gdyby Ci ludzie wiedzieli jakie myśli chowają się pod moją maską uśmiechu i życzliwości, nie spaliby w nocy spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz