Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 1 grudnia 2018

Mały wypadek

Spacery o drugiej w nocy dziwią chyba tylko tych co nie posiadają, lub nie posiadali kiedyś psa. Morfina stwierdziła, że skoro ona wyspała się za dnia, oczekując aż wrócę z uczelni, to absolutnie wszyscy będą wyspani o drugiej w nocy, kiedy to zdecydowała się mnie obudzić i zorganizować sobie wypad nad błotną kałużę. To nawet nie był powód fizjologiczny. Żadne siku, czy tam dwójeczka, po prostu chciała potaplać się w błotku w świetle księżyca. Kim jestem, żeby oceniać.
Stoję więc sobie na trawniku, w świetle latarni i trzęsę się z zimna, a moje blond nieszczęście zmienia się powoli w brudnego mopa. Żeby zachęcić mnie do bardziej aktywnej zabawy obskakuje mnie i popycha łapami, czego wynikiem są błotne placki na mojej jasnej kurtce. Skoro już i tak muszę wyprać psa, co za różnica czy wypiorę też ubranie. Księżniczka postanawia w końcu, że już zaspokoiła swoje dzikie żądze i możemy wracać. Pies ląduje na smyczy i rozpoczynamy długą podróż w drogę powrotną, bo ta wymarzona kałuża to się znajduje jakieś dwa kilometry od domu.
Wyglądamy obie jakbyśmy dopiero wyszły z kanału, ale na szczęście dookoła brak żywych form życia. Do czasu. Krocząc dumnie z umorusanym psem, z którego część błotka zdążyła już wykapać lub się wykruszyć zauważam drugi, ludzki cień za nami. Jest w znacznej odległości i musi należeć do mężczyzny, wyższego ode mnie co najmniej o głowę. Muszę zaakceptować fakt, że nie tylko ja wychodzę z domu o dziwnych porach i przestać zwracać uwagę na człowieka, który zmniejsza odległość między nami, cały czas podążając moim śladem.
Postanawiam jeszcze nie wysuwać zbędnych podejrzeń i po prostu zmienić kilka razy trasę, wchodząc w boczne uliczki. Człowiek jednak nie odpuszcza i dalej za nami idzie. Na tyle blisko że mogę słyszeć już jego kroki, mimo przejeżdżających co jakiś czas samochodów. Próbuję jakoś sobie przemówić do rozsądku. Nikt przecież nie zabroni mu iść tam gdzie ja... dokładnie tą samą drogą co ja. Poza tym co za dureń napadałby na osobę z pokaźnych rozmiarów psem... który jest rasy uznawanej powszechnie za łagodną i cieszy się do wszystkiego co się porusza. No ale przecież mam jeszcze gaz, racja? Tak, tylko że wiatr wieje akurat tak, że gdybym odwróciła się teraz i próbowała nim kogoś obezwładnić, zdołałabym obezwładnić jedynie siebie i może gratisowo Morfinę. Na wszelki wypadek postanawiam dwoma zakrętami zmienić swoje położenie tak, żeby wiatr działał na moją korzyść i przysunąć psa lekko przed siebie. Nie oszukujmy się z nas dwóch, to ja tu będę musiała robić za obrońcę. Mężczyzna wciąż nie opuszcza nas na krok. Przede wszystkim nie przyspieszać - wmawiam sobie, obserwując dyskretnie cień. Nie przyspieszać i nie pozwolić psu go zobaczyć. Jeśli Morświn zacznie merdać i piszczeć na jego widok będę stracona. Już wiem. Stanę na trawniku i zobaczę, czy mnie wyminie. Staję przy drzewie, podnoszę najgrubszy patyk jaki udało mi się zauważyć i bawię się nim z psem. Człowiek stoi w pewnej odległości i pali papierosa, udając że nas nie widzi. No trudno, przynajmniej mam teraz w ręku jakąkolwiek broń. Nie mogę iść w kierunku domu, bo dowie się gdzie mieszkam. Postanawiam udać się pod monopolowy, gdzie banda pijaczków urzęduje o każdej porze dnia i nocy. Tych przynajmniej znam, a oni znają mnie. Tak dokładniej to znają Morfinę, ale że na drugim końcu smyczy znajduję się ja, może mogłabym liczyć na jakieś wsparcie. Monopolowy okazuje się być w trakcie remontu, a mój prześladowca wciąż depcze mi po piętach. W oddali widać nielicznych ludzi, ale są za daleko, a pobiec nie mogę. Dobra, będzie tego. Przecież muszę kiedyś wrócić do domu. Konfrontacja. Odwracam się nagle twarzą do mężczyzny, dzierżąc w jednej ręce gruby badyl, a w drugiej rozradowanego psa, który bardzo chce się z gościem przywitać, ale staram się trzymać smycz za sobą. 
- Czy Ty za mną idziesz człowieku? - rzucam mężczyźnie w twarz, mając nadzieję że brzmię chociaż trochę groźnie.
Facet wygląda na zmieszanego. Z bliska wydaje się być młodszy. Rozgląda się niepewnie, a kiedy widzi że nie da rady uciec wzrokiem uśmiecha się i rzecze:
- Nie no ja... bo, takie niezręczne to trochę, bo chciałem pani powiedzieć ale tak głupio jakoś, ale nie powiedzieć to bardziej głupio -
- Ale że co? -
Teraz to ja jestem zdezorientowana.
- No bo... chyba się pani zdarzył mały wypadek -
- Że co? -
- No... z tyłu na kurtce. Tak nie za bardzo wiedziałem jak to ująć, bo na początku po prostu szliśmy w tym samym kierunku, ale potem postanowiłem że zwrócę uwagę, tylko nie wiedziałem jak się zebrać -
Obróciłam szybko głowę i dotarło do mnie w końcu co człowiek chciał mi przekazać.
- To błoto. Z przodu jestem tak samo załatwiona, niech pan patrzy - odparłam stając bardziej w świetle latarni i dławiąc się ze śmiechu - Mój pies jest cały uwalony i mnie poczęstował. Teraz się trochę wykruszyła, ale może mi pan zaufać że to tylko błoto -
Człowiek zlustrował moją brudną kurtkę i zmieniając kolorki zaczął się wycofywać.
- Oh... to ja przepraszam, bo to trochę wyglądało. Bo tylko tył widziałem i ten... -
- Nie no, dziękuję za zwrócenie uwagi. Ktoś kiedyś będzie bardzo wdzięczny, że nie idzie nieświadomie przez miasto w takim stanie, ale następnym razem może tak szybciej by to powiedzieć, bo jeszcze trochę a bym Pana potraktowała gazem albo kijaszkiem -
- Nie no jasne... to ten... miłej nocy. A mogę pogłaskać pieska jeszcze? -
- Spoko -
Morfina rozpłaszcza się na ziemi na śledzia, a facet unikając kontaktu wzrokowego mizia ją po brzuchu i odchodzi, machając niepewnie na pożegnanie. Tuż za zakrętem nie wytrzymuję i wybucham niepohamowanym śmiechem. Muszę się podeprzeć o słup, bo moja przepona nie wyrabia. Mężczyzna nie odszedł aż tak daleko i pewnie słyszy teraz mój wybuch, ale nic nie mogę na to poradzić.
Gość myślał że miałam mały biegunkowy wypadek i się obsrałam od pleców po kolana, więc chciał zrobić dobry uczynek i mi to kulturalnie zakomunikować, tylko się wstydził.
A ja go chciałam potraktować jak napastnika i obezwładnić gazem.
Coś pięknego...

1 komentarz:

  1. Ach te spacery w blasku księzyca, i przygody z tym związane :D
    A golden to fakt...może i nie pies obrońca, ale kto wie, móże by zmiększczył serce napastnika? :P
    Jak ja Was lubię czytać!!! <3

    OdpowiedzUsuń