Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Rant o marzeniach i postanowieniach noworocznych

OK. Jako, że Nowy Rok za pasem dzisiejszy post będzie trochę inny.
Dla wielu ludzi jest to czas postanowień noworocznych. Nie ma co się oszukiwać, w zależności od zapału i determinacji jedne z nich wypalają w większym lub mniejszym stopniu, podczas gdy inne wcale. Nie należy się jednak zrażać i decydować "Cóż, w poprzednim roku nic mi nie wyszło, więc w tym roku nawet nie będę próbować". Zapominamy, że sama próba podjęcia wyzwania to chęć samodoskonalenia i rozwoju. O tym należy pamiętać. To czy osiągniemy cel ma drugorzędne znaczenie.
"It's all about the journey, not the destination" racja?
Możliwe, że nie wiecie jeszcze do czego zmierzam, jestem fatalnym mówcą, więc po prostu przytoczę Wam krótki przykład z mojego dzieciństwa.
Kiedy byłam mała, jak każde dziecko snułam plany na przyszłość. Podczas kiedy inne dziewczynki chciały zostać księżniczkami, albo modelkami, czy aktorkami, ja wolałam zostać weterynarzem. Głównie dlatego, że od małego kochałam zwierzęta i czułam z nimi silną więź. Siedzenie w zamku, czy uczenie się roli do filmu wydawało mi się potwornie nudne. Nie miałam pojęcia jak dokładnie wygląda praca w zawodzie, ani jak to osiągnąć, ale pamiętam, że to było moje pierwsze wielkie marzenie.
Moi rodzice byli ludźmi przyziemnymi i racjonalnymi i tego samego chcieli nauczyć mnie. Pewnie dlatego postanowili zgasić to marzenie, zanim zdążyło w pełni zapłonąć. Nie chcieli żebym się sparzyła, lecąc zbyt blisko słońca.
Miałam alergię właściwie na wszystko i doskonale o tym wiedziałam. Podczas testów siedziałam niespokojnie i patrzyłam jak puchną nakłute punkciki, a lekarz wpisuje w każdej możliwej rubryczce 10, co było wynikiem maksymalnym.
Uczulenie na kurz, roztocza, pierze, sierść każdego rodzaju, iglaki, skoszoną trawę, pyłki i większość drzew skreślała mnie z zawodu florystki, ogrodnika, czy weterynarza. Jakikolwiek kontakt ze zwierzętami kończył się spuchniętą twarzą, nieżytem nosa, wysypką i dusznościami. To dlatego przez bardzo długi czas jako zwierzątko miałam tylko rybki. 
"Nie możesz być weterynarzem" usłyszałam, kiedy podzieliłam się swoimi planami z rodzicami "Z taką alergią nigdy nie będziesz mogła nawet zbliżyć się do zwierzaka". Uznałam to za potworną niesprawiedliwość. Mama próbowała przekonać mnie do zmiany potencjalnych pacjentów na ludzkich, jako że sama była pielęgniarką, ale ja chciałam leczyć zwierzątka, nie ludzi. Im bardziej na to naciskałam, tym bardziej marzenie było tłumione. Podczas kiedy ja dokładałam patyków do tego ogniska, moi rodzice posypywali je piaskiem, aż zgasło niemal całkowicie. Dotarła do mnie smutna prawda. Nie mogłam zostać weterynarzem.
Kiedy poszłam do podstawówki wkręciłam się w przedmioty artystyczne jak muzyka, czy plastyka. Moja nauczycielka widząc, że przykładam do tego serce przygarnęła mnie na zajęcia dodatkowe do starszych roczników i nauczyła grać na pianinie, rysować na szkle, czy lepić w glinie. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze spotkałam na swojej drodze człowieka, któremu aż tak bardzo zależało, żeby przekazać swoją wiedzę tym, którzy chcieli jej słuchać. Byłam najmłodsza w całej grupie, ale zostałam ciepło przyjęta i kilka miesięcy później jeździłam już z nimi na konkursy. Potrafiłam czytać z nut, zagrać kilka utworów Mozarta, czy Beethovena, mimo że nie znałam ich nazw. Cała grupa nauczyła się obsługiwać dzwonki chromatyczne (dwurzędowe cymbałki) tak, że potrafiliśmy grać czterema pałeczkami na raz. Czasem coś wygrywaliśmy, czasem nie, ale nie to było ważne. Liczył się sam udział w tych konkursach, to że próbowaliśmy i każdy świetnie się przy tym bawił. Żeby ćwiczyć w domu wypożyczyłam ze szkoły stare, zniszczone dzwonki, w których wymieniłam gąbki. Nie mieliśmy pieniędzy na zakup własnego instrumentu, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało, bo miałam na czym torturować uszy wszystkich członków rodziny, którzy znaleźli się w zasięgu dźwięku.
Wtedy pojawił się drugi poważny plan na przyszłość. Nie był tak konkretny jak pierwszy, ale kręcił się wokół grania na instrumencie, lub rysowania. Nie byłam w tym najlepsza, ale sobie radziłam. Sprawiało mi to radość i mogłam robić to godzinami, ale wtedy po raz kolejny zderzyłam się ze ścianą postawioną przez rodziców.
"Z tego nie da się wyżyć. To żaden zawód. Musisz znaleźć jakieś poważne zajęcie. To może być Twoje hobby, coś co robisz w czasie wolnym, ale musisz skupić się na poważniejszych rzeczach."
W tamtych czasach nie myślałam o tym, że mogłabym zostać grafikiem komputerowym, czy tatuażystą, takie pomysły jeszcze nie wzeszły.
Cóż, nie było im dane wzejść. Kiedy skończyłam podstawówkę i awansowałam do gimnazjum, nie miałam już na czym grać. Sprzęt trzeba było zwrócić. Na zajęcia dodatkowe z muzyki w gimnazjum chodzili tylko ludzie z własnymi instrumentami, więc nie miałam tam czego szukać. Rysowałam też tylko wtedy, kiedy musiałam oddać pracę na zaliczenie. Dostawałam szóstki, ale nie czułam już, że powinnam się rozwijać w tym kierunku, skoro miało mi to nic nie dać, a tylko zabrać czas.
Całe gimnazjum zastanawiałam się więc kim właściwie chcę być w przyszłości. Kolejne trzy lata walczyłam ze sobą, próbując znaleźć coś co by mnie zainteresowało do tego stopnia, że byłabym w stanie poświęcić temu resztę życia, ale nie potrafiłam. Tkwiłam z niczym. Jedyną zaletą był fakt, że nie byłam w tym sama. W tym wieku rzadko kto wie co robić.
Jak to się stało, że wcześniej miałam cel i zapał? Właściwy pomysł kim chcę być? Może dojrzałam, a może zaczynałam patrzeć na życie tak jak nauczyli mnie rodzice i odrzucać z miejsca pomysły, które wydawały się niepoważne, niedorzeczne, czy zbyt fantazyjne.
Nie miałam czasu na bujanie w obłokach, trzeba było twardo stąpać po ziemi.
Marzenia były dobre, o ile się w nie zbyt głęboko nie wierzyło.
Kiedy spędzałam kolejną noc u babci i spytałam ją, czy ma jakiś pomysł jaki powinnam w przyszłości wybrać zawód, odpowiedziała pytaniem:
- A co lubisz w życiu robić? Nie ma sensu marnować życia na pracę, której się nienawidzi -
- Nie wiem - odpowiedziałam - Nie mam hobby -
- Kiedyś miałaś ich tyle, że ciężko Cię było złapać po zajęciach -
- To były takie dziecinne zabawy. Mówimy tak na poważnie -
- A co było dziecinnego w którymkolwiek z nich? -
- Na przykład to, że nie były dochodowe. Nie mogłabym się z nich utrzymać -
- Skąd wiesz? -
- Rynek babciu -
- Rynek nie ma znaczenia jeśli jesteś w czymś naprawdę dobra. Myślisz, że mistrzowie przejmują się rynkiem? Tylko do tego trzeba ćwiczyć. A co z weterynarią? Kiedyś chciałaś być weterynarzem, zdaje się, że z tego można wyżyć -
- Tak, ale nie mogę nim być -
- Kto Ci to powiedział? -
- Lekarz? Mam alergię, pamiętasz? -
- Coś Ci powiem. Jestem już stara i popełniłam w życiu tyle złych decyzji, że większości pewnie już nie pamiętam. Lekarze wiedzą swoje, a ja wiem swoje. Wolę żyć ze świadomością, że nie dałam życiu przeciec między palcami, że spróbowałam tego, czego chciałam spróbować. Znaczy bez przesady, narkotyki są złe, pamiętaj. Mam na myśli takie małe, pozornie głupie marzenia. Nawet jeśli moje plany nie wypaliły, to dałam im szansę, szłam różnymi drogami, próbowałam różnych rzeczy. Większość z nich była głupia i nie miała ani celu ani sensu, ale jedna zła decyzja czasem nauczy Cie więcej niż dziesięć dobrych. Jeśli marnujesz czas na coś, co sprawia Ci radość, to nie marnujesz czasu, nawet jeśli nigdy tego nie wykorzystasz. Takie jest moje zdanie. Możesz lepić z gliny naprawdę paskudne rzeczy, ale jeśli Tobie się podobają, to są piękne. Nikt za Ciebie nie umrze, więc czemu ktoś ma decydować jak masz żyć? Tylko bardzo nudni ludzie nie popełniają błędów, ani nie podejmują złych decyzji. -
- To nie jest takie proste babciu -
- A co w życiu jest? Ostatnio w telewizji pokazywali człowieka, który zostawił wszystko i skupił się na jakimś projekcie w który wkładał serce. Mimo, że mu się nie udało i poniósł klęskę, ja uważam że nie była to porażka, tylko doświadczenie, które go czegoś nauczyło. Stracił pieniądze, ale zyskał coś lepszego -
Coś we mnie wtedy chrupnęło i postanowiłam posłuchać babci.
Zmotywowana, ale z niewielkimi nadziejami poszłam na zajęcia dodatkowe z muzyki, gdzie okazało się, że mogę używać Keyboardu nauczycielki. Zgarnęłam jeszcze kilka nagród w różnych dziedzinach artystycznych. Zaczęłam przygarniać chomiczki, myszki i króliczki. Cierpiałam i wyglądałam jak Chińczyk z opuchniętymi oczami. Bardzo szczęśliwy Chińczyk z opuchniętymi oczami.
Potem za sprawą determinacji i potrzeby silniejszej niż wszystko pojawiła się Morfina, a ja wylądowałam na zajęciach z weterynarii, kończąc z dyplomem i uprawnieniami do zawodu. Mogę aspirować wyżej, ale podstawy i prawne pozwolenie na pracę ze zwierzętami już mam. Moja alergia dzięki "naturalnemu odczulaniu" przez codzienny kontakt z własnym psem i innymi zwierzętami spadła z 10 punktów do 3 w przypadku kotów i do 1 w przypadku psów. Na resztę odczulam się chemicznie, przez zastrzyki. W praktyce wyszło również, że nie jestem uczulona na użądlenia pszczół, jad węży czy pająków. Szach-mat mamo.
Coelho zwykł mawiać: "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu."
Jestem pewna, że nie do końca tak to działa, ale ten sam gość powiedział jeszcze "To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące." Chyba wiecie już do czego zmierzam.
W mojej klasie w liceum był koleś, który przez to, że bardzo wciągnął się w symulator lotniczy chciał zostać kontrolerem na wieży. Facet był na to naprawdę nakręcony, mimo że każdy próbował przekonać go, że z jego poziomem nauki, znajomością języka i kierunkiem który wybrał (humanistyka) ma na to marne szanse.
Dzisiaj gość ma za sobą 14 miesięcy intensywnego szkolenia, 285 godzin teorii, 720 godzin dyżurów, 15 tys. km na trasie Dęblin-Warszawa i Licencję Dyspozytora Lotniczego. 

Przez głupią grę, którą dostał pod choinkę, czy na urodziny odkrył co go w życiu pociąga i trzymał się tego tak mocno, że musiało mu się udać.
Swoją drogą, pozdrawiam Bartek, jeśli jakimś cudem to czytasz. Jeszcze raz gratulacje, należało Ci się.
Nie pozwólcie żeby realizm pogrzebał Wam marzenia, niezależnie od tego jak głupie i dziecinne mogą się wydawać.
Ja pewnie nigdy nie będę miała nic wspólnego z muzyką, czy inną dziedziną sztuki. Możliwe, że już nigdy nie dotknę pianina, ale czy straciłam czas, ucząc się na nim grać? Nie. To było najlepsze co mogło mi się przytrafić. Jeśli w 2019 chcecie nauczyć się wyplatać kosze z wikliny to idźcie na kurs wyplatania z wikliny, jeśli chcecie schudnąć, ale w poprzednim roku Wam się nie powiodło - nie szkodzi. Przynajmniej próbowaliście i w nadchodzącym roku możecie spróbować ponownie, niezależnie od tego czy Wam się uda. Może tym razem zajdziecie ciut dalej? Schudniecie kilo więcej, albo wytrzymacie tydzień dłużej na diecie. Zapewne wiele z tych decyzji okaże się błędem, lub nawet totalną porażką, ale one również wnoszą coś do puli doświadczeń.
Musimy żyć teraz, jest później niż nam się wydaje. Zróbcie coś dla siebie, niezależnie od wsparcia rodziny i "sensowności" marzenia.
Szczęśliwego Nowego Roku i sukcesów w postanowieniach!
Trzymam za Was kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz