Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 18 grudnia 2018

Pseudo Rodzynek i nieodpowiedzialność w pigułce

Dziecko sąsiadów lat 8 zażyczyło sobie pieska. Nie byle jakiego pieska, bo pieska rasowego. Decyzja była podyktowana głównie obejrzanym przez chłopca filmem "Śnieżne psy". Dziecko truło i męczyło, obiecywało że będzie się psem zajmować i wychodzić z nim na spacer. Sąsiedzi, zamiast postąpić jak każdy zdrowo myślący rodzic i  kazać potomstwu wychodzić najpierw z pluszakiem, lub psem sąsiadów przez jakiś czas, postanowili uwierzyć w obietnice ośmiolatka i uszczęśliwić syna na święta, prezentując mu pod choinką szczeniaczka rasy Husky.
Próby uświadomienia ich i odwiedzenia od tego pomysłu zderzały się ze ścianą, mimo że próbowało wiele osób. 
Hodowla znalazła się szybko, za pomocą nieocenionego olx-a. Pan hodowca reklamował tam swoje szczenięta jako idealne i po rodzicach Husky, lecz bez rodowodu, za to należące do stowarzyszenia i to w promocyjnej cenie 500 zł. Tutaj rodzicom chłopca powinna zapalić się czerwona, migająca lampka, jednak zaślepieni wizją oszczędności zdecydowali się na zakup. Najważniejszym było, by znaleźć rudego psa, ponieważ syn chciał rudego.
Próby jakiejkolwiek rozmowy ponownie trafiały w nicość. Próbowałam kilkukrotnie rozmawiać z nimi osobiście. Przychodziłam z białą flagą, pokojowo, tylko żeby ograniczyć zasięg pseudo i ostrzec sąsiadów przed konsekwencjami zakupu psa z takich warunków. Przytaczałam argumenty z życia codziennego, z jakimi spotyka się większość właścicieli pseuduchów.
Wymieniłam chyba każde możliwe problemy zdrowotne i behawioralne jakie mogły w danej sytuacji zaistnieć, lecz rodzice zbywali mnie prostym "Ty przecież masz takiego psa".
Tak, ale ja tę decyzję podjęłam świadomie, wiedząc na co się godzę i to po likwidacji pseudohodowli. Szczeniaki były już na świecie, nie dało się ich wcisnąć matce z powrotem w brzuch i odwołać porodu. Musiały znaleźć dom, lub trafiłyby do schroniska.
"No przecież te też są już na świecie, a ten Pan jest bardzo miły i na pewno dba o psy".
Owszem, jest miły bo chce zarobić. Z takimi ludźmi należy walczyć, a nie ich popierać. Rozrysowałam sąsiadom szybką wizję tego jak wykończona zapewne jest matka maluchów i wiele suk w tej tak zwanej hodowli i do czego właściwie się przyczyniają. 
Wszystkie argumenty zbyli tym, że "przesadzam", a Morfina jest "słodka" i nie przejawia żadnych problemów. Pokazałam im rachunki za weterynarza i kartotekę chorób. Byli jednak niewzruszeni, decyzja w ich głowach zapadła już dawno.
Jako, że szczeniaki były już odstawione od mleka, a hodowca chciał szybko pozbyć się towaru namówił on rodziców by wzięli pieska dużo wcześniej. W końcu na święta miałby już pięć miesięcy i ciężko byłoby go zapakować.
Sąsiedzi wręczyli więc dziecku jego prezent z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Chłopiec był bardzo szczęśliwy i nazwał pieska "Rodzynek", ze względu na jego ubarwienie. Dziecko wreszcie miało wymarzonego psa, zwierzę dom, a rodzice święty spokój. Happy end?
Właśnie nie do końca.
Piesek zaczął przejawiać problemy zdrowotne już tydzień po przyjeździe do domu. Scenariusz typowy i wielu osobom znany. Pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne. Udało się załatać problem, lecz wtedy pojawił się następny. Problemy z jedzeniem i wpadanie na ściany. Okazało się że Rodzynek cierpi na wrodzone problemy z błędnikiem. Właściciele psa, mijając mnie wzrokiem wzruszali ramionami i rzucali szybkie "przypadek, w innej hodowli też mogło się zdarzyć".
Problemy behawioralne szczeniaka były naprawiane szybko, magicznymi słowami "on z tego wyrośnie". Pies sikał w domu, niszczył co popadnie i w tak młodym wieku bronił zasobów. Zachowania, które mogłyby być skorygowane w ciągu kilku tygodni nawarstwiały się tylko i potęgowały. Sąsiedzi kierowani dumą i honorem odrzucali zaoferowaną pomoc, ponieważ "sami potrafili wychować swojego psa".
Dziecku piesek znudził się po miesiącu, a wychodzić przestał z nim po dwóch tygodniach. Całe obciążenie spadło na pracujących rodziców, ku ich wielkiemu zdziwieniu.
Dorosłych przerastała sytuacja chorującego na błędnik i chroniczne zapalenia uszu Rodzynka, oraz jego destrukcyjne zapędy. Kiedy żywiołowy, młody pies wychodzi na spacer trzy razy dziennie po pięć minut, ciężko jest zwalać problem na zwierzę.
Zaoferowałam spacery. Liczyłam że przy okazji uda mi się nauczyć go też kilku rzeczy.
"To jest pies naszego syna i to on ma z nim wychodzić, musi nauczyć się odpowiedzialności". Młody jednak nie wychodził. Wychodzili rodzice, w przerwie na papierosa. Kiedy zrobiło się zimno, a potrzeby fizjologiczne psa okazały się nieubłagane rodzice podjęli decyzję o pozbyciu się problemu. Zrobili to po cichu, żeby nikt ich nie osądzał i nie uważał, że sobie nie radzą. Rodzynek wywędrował na wieś, gdzie obecnie pełni służbę jako podwórkowy alarm przeciw intruzom.
Pies z częstymi chorobami uszu nie jest na to stanowisko dobrym kandydatem, więc zaproponowałam adopcję psiaka.
Uderzyłam w ścianę po raz ostatni. "On już ma dom i jest tam szczęśliwy". Zasugerowałam, że psiak może nie mieć tam odpowiedniej opieki medycznej.
"Wszystko z nim dobrze".
Sąsiedzi odizolowali się od tych, którzy służyli im radą i próbowali odwieźć od pomysłu. Porażka okazała się zbyt bolesna. Przyjęli jednak filozofię, że jeśli spadnie się z konia trzeba na niego wsiąść. Obecnie postanowili dać synowi drugą szansę i zakupić psa rasy Akita, ponieważ wzruszył ich film "Mój przyjaciel Hachico".
Zarówno ja, jak i wiele innych osób czynnie uczestniczymy w walce o przywrócenie tym ludziom zdrowego rozsądku, lecz wydaje mi się że tę walkę przegrywamy.
Prawdą jest, że niektórzy ludzie nie powinni mieć psa, jednak moim zdaniem niektórzy nie powinni mieć nawet telewizora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz