Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 27 listopada 2019

Takie rzeczy tylko o czwartej rano

Ze snu budzi mnie zapach śledzia i wilgotność mojego własnego czoła.
Nieco dziwna mieszanka, chyba że posiada się zwierzę na rybnej karmie, które z braku dzwonka postanawia użyć innych technologii, by wyciągnąć z wyra leniwą bułę w ludzkiej formie.
Informacja dla nowych osób - Morfina została nauczona, by sygnalizować swoje potrzeby fizjologiczne dzwonkiem. Tak, takim zwykłym "dzyń, dzyń" dzwonkiem, jakie czasem spotykamy na recepcji w hotelu.

Do mieszkania Damiana dzwonka jednak nie zabrałam (głównie przez możliwość zorganizowania nocnego koncertu AC/DC przez koty). Teraz muszę więc zaakceptować psi język, wędrujący po mojej twarzy.
Widok jest mniej więcej taki:


Tylko zamiast nieba widzę sufit.
Zasłaniam twarz i odpycham lekko źródło wodospadu, po czym zerkam na zegarek w kuchence elektrycznej, na którym widzę 4:15.
- Morfina czy Ty się dobrze czujesz? - pytam w przestrzeń, podczas kiedy pies wybija ogonem muzykę swego ludu, uderzając w nogi od stołu z radości, że buła otworzyła oczy.
Wiedząc, że budzik zadzwoni za dwie godziny, opuszczam ciepłą pościel i narzucając na siebie płaszcz, szukam kluczy w ciemnym przedpokoju. Psi pęcherz nie wybacza, ale mam zamiar wrócić jeszcze do łóżka chociaż na godzinkę, więc nie ma sensu się teraz przebierać. Nikt nie zauważy, że jestem w piżamie. Przecież większość ludzi, których ewentualnie spotkam na spacerze, też pewnie będzie w piżamach.
Znajduję klucze na haczyku i otwieram cicho drzwi, żeby nie obudzić pozostałych domowników. Schodzę na dół i staram się zapamiętać drogę powrotną, ponieważ z moją orientacją w terenie bywa ciężko.
Mój mózg jeszcze się nie obudził, więc kiedy Morfina krąży pod balkonami, ja znajduję się mniej więcej w tym stanie umysłowym (koniecznie z dźwiękiem):


Pies na szczęście szybko przechodzi z tańca baletnicy na pozycję kangura, więc zakładam woreczek na rękę i czekam na zrzut cukierków.
- Przepraszam, halo - słyszę i oglądam się za siebie. 
Właścicielem głosu jest mężczyzna (nieco starszy ode mnie), stojący na balkonie niskiego parteru w samych bokserkach. Moją pierwszą myślą jest "nie za chłodno na taki strój?", a drugą "mam na sobie piżamę, więc w sumie".
Mężczyzna spogląda na produkującego serpentyny Świniaka i zaciąga się papierosem. Jestem przygotowana na krytykę za "sranie psem pod balkonami", więc odwracam się tak, żeby było widać woreczek na mojej dłoni. Przerabiałam to już zbyt wiele razy.
- Tak, słucham - odpowiadam, chociaż mózg nie jest jeszcze w stanie składać tak skomplikowanych zdań o tej porze dnia.
Zamiast "ma Pani mam nadzieję zamiar to posprzątać", czy też "a może by tak srać pod swoimi balkonami?" słyszę:
- Co on je, że takie kupy robi?
Próbuję przetworzyć to pytanie w głowie, ale raporty o błędach skutecznie mi to uniemożliwiają.
- Takie, znaczy jakie? - pytam, przyglądając się porzuconym przez psa kasztanom i maszerując w ich stronę.
- No takie fajne, że pozbierać idzie. Mój to jak nawali, to bez łopatki się nie da, taki glut straszny jest.
- Suchą karmę głównie - odpowiadam, rozglądając się za ukrytymi kamerami i pakując kulki do woreczka.
- No mój też je suchą i takiej nie robi - odpowiada człowiek mors, który zdaje się nie zauważać temperatury niewiele powyżej zera - Chciałbym chociaż raz to móc normalnie zebrać tak o w worek właśnie, bez kombinowania.
- Brit Care - mówię, rozglądając się za śmietnikiem - Obecnie rybny, ale są różne smaki. Fajnie też się trzyma na Acanie.
- Nie znam, a w którym to sklepie można kupić? - pyta gość, gasząc papierosa.
- W niektórych zoologicznych są, ale ja zamawiam przez internet. Taniej mi wychodzi.
- No mój jest na Pedigree, bo w reklamie jest, że szczęśliwy piesek i robi zdrową kupkę, ale tak to nie wygląda w rzeczywistości.
- Generalnie marketówki typu Pedigree, Chapi i inne Bobiki to śmieci. Tam wcale nie ma mięsa, może dlatego robi na rzadko.
- Poważnie?
- No tak, wystarczy skład poczytać.
- Brita, tak? - pyta mężczyzna, wracając do mieszkania.
- Brit. Care. 
- Fajnie, dzięki - mówi i znika za drzwiami balkonowymi i firaną.

Stoję w miejscu i analizuję sytuację, która się przed chwilą wydarzyła. 
Dwoje ludzi, jedno odziane w piżamę i płaszcz, drugie w samą bieliznę, rozmawia o czwartej rano o konsystencji odchodów własnych psów, nie znając się wcześniej i nie zamieniając ze sobą słowa w przeszłości. Ja nawet nie mieszkam w tym mieście. Mężczyzna prawdopodobnie widział mnie po raz pierwszy na oczy i postanowił zacząć temat od "hej, Twój pies robi fajne kupy, czym go karmisz?".
Odnajduję kosz i wyrzucam zawartość, zastanawiając się czy aby na pewno nie leżę teraz w łóżku, pogrążona w głębokim śnie.
Ostatecznie uznaję to za normalne i wracam do mieszkania, myląc numer klatki schodowej tylko raz.
Zrzucam płaszcz, wyciągam z torebki długopis i kartkę papieru, po czym usiłuję poskładać litery w ciemności.
Robię to żeby:
a) rano mieć dowód, że to nie był tylko sen, 
b) nie zapomnieć (skleroza to potężna rzecz w moim wieku).
Odkładam kartkę na stolik i wracam pod kołdrę, by pospać jeszcze chociaż godzinkę.

Bezlitosny budzik organizuje mi pobudkę (już drugą tego poranka) i przesuwam go na drzemkę. Zazwyczaj jestem gotowa wstać tak po piętnastej drzemce, chyba że na zewnątrz panuje śnieżna zamieć, to po czterdziestej piątej.
Na moim udzie coś leży. Kiedy spoglądam w dół, widzę złożoną tam w precelka Mercy. Teraz mam przynajmniej sensowny powód, żeby się nie ruszać.
- Kawy? - pada pytanie i zauważam Damiana, siedzącego przy kuchennym blacie, zawiniętego w burrito z koca i trzymającego w dłoniach swój wywar wskrzeszenia. Poranki są trudne nie tylko dla mnie.
- Jak to nie jest ta smoła z hotelowego bufetu, to podziękuję - odpowiadam, głaszcząc psią głowę, która magicznie pojawiła się na moim drugim udzie.
- Niestety. Sam bym chętnie przygarnął przepis na ten napój bogów. Herbaty?
- A to tak. Herbaty można.
Po chwili herbata ląduje na stole, więc jestem zmuszona przesunąć kotkę z mojej nogi, co łamie serce zarówno mnie, jak i jej.
Damian stawia przede mną kubek i spogląda na karteczkę z zapisanymi na niej nierówno wyrazami.
- Chyba nie powinienem pytać, ale "kupa, karma, balkon"? - pyta, wpatrując się we mnie badawczo.
- Więc - odpowiadam - Pozwól, że opowiem Ci pewną historię...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz