Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 1 listopada 2019

Soczek w misiu

Jako mały pyrek uwielbiałam pewne szczególne soczki. Nie pamiętam firmy i możliwe, że nie ma jej już na rynku, ale produkowała mocno polepszane cukrem soki w plastikowych butelkach w kształcie misiów. Sok był szczerze mówiąc średnio zdrowy. Dla mnie największą atrakcją były te misiowe butelki. Wszelkie kubki niekapki i inne ekstrawaganckie naczynia odeszły w zapomnienie. Kiedy poznałam misiowe butelki z dzióbkiem, piłam tylko z misiowych butelek z dzióbkiem.

Nie potrafiłam jeszcze dobrze składać zdań, ale moje nogi niosły mnie zawsze w kierunku tej butelki i kaset VHS. W czasach gdzie "ma" oznaczało mamę, "ba", oznaczało babcię, a "mmm" mogło oznaczać wszystko, "bibo" oznaczało butelkę w kształcie misia, wypełnioną dowolną substancją płynną. Nie rozstawałam się z nią, była moim drugim pluszakiem. Moja obsesja była tak silna, że w domu zawsze można było znaleźć zapas tych flaszek, na wypadek gdyby jakaś się zniszczyła, albo zapodziała na spacerze.

Pewnego dnia mama zostawiła mnie pod opieką ojca. Staruszek poszedł wyrównywać kafelki w łazience, a ja oglądałam "Teletubisie", albo inne odmóżdżające "Muminki". Zachciało mi się pić, ale mojemu opiekunowi hasło "bibo" było obce. Nie próbował nawet zrozumieć o co mi chodzi, więc sama wybrałam się na wyprawę po soczek.
Przedreptałam do kuchni, rozejrzałam się dookoła i zaczęłam otwierać szafki. Znalazłam tam wiele kolorowych i apetycznie wyglądających płynów, ale żaden z nich nie był umieszczony w butelce z misiem. Udało mi się również zlokalizować puste butelki, ale sama nie potrafiłam jeszcze niczego przelać. Nie dosięgałam też do blatu. W przypływie bezsilności przeszłam przez salon, wywaliłam orła przez zagięty róg dywanu, podniosłam się i potuptałam do łazienki.
- Bibo - oświadczyłam ojcu, który odpowiedział, że zaraz do mnie przyjdzie. To nie mogło czekać. Chciało mi się pić teraz, a jako mały glut-pasożyt nie potrafiłam kontrolować jeszcze w pełni procesów własnego organizmu.
Już miałam odejść z rezygnacją, by potłuc kilka szklanek, znajdujących się na stole, kiedy kątem oka zauważyłam moją butelkę z misiem. Leżała tuż za plecami tego wysokiego, co to nie potrafił zrozumieć podstaw. Bezczelny. Na pewno chciał zatrzymać cały soczek dla siebie. Zabrałam z oburzeniem butelkę i wróciłam na kanapę, obserwując jak napompowane postacie robią jakieś mało skoordynowane rzeczy na ekranie telewizora. Odetkałam dzióbek i już miałam się napić, kiedy mój własny ojciec, wpadając do pokoju jak tornado, wyrwał mi z ręki misio-butelkę, co wywołało mój oczywisty płacz.
Nie rozumiałam dlaczego ten człowiek tak mnie nienawidzi, ale wiedziałam, że wszystko powiem mamie. A przynajmniej postaram się powiedzieć za pomocą kilku sylab, które potrafiłam z siebie wykrztusić.

Ojciec tak naprawdę powinien bardziej się skupiać na obserwacji potomka płci żeńskiej, ale refleks miał odpowiedni. W butelce z misiem znajdował się jego płyn przeciwko pasożytom łazienkowym. Kolorem przypominał mój soczek, ale smak na pewno by mnie rozczarował.

Tylko mój rodziciel mógł wpaść na pomysł wlania silnie toksycznego środka do ulubionej butelki własnego dziecka i ani przez chwilę nie kwestionować tej decyzji.

Licznik sytuacji, w których potencjalnie mogłam zginąć: 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz