Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

środa, 6 listopada 2019

Dokarmiacze

Jesień. Suche liście chrupią pod butami, ludzie maszerują po żółto-czerwono-brunatnych dywanach, świat przyjmuje ciepłe odcienie, drzewa zrzucają z siebie okrycie jak ptaki pierwsze piórka, jakaś starsza pani wyrzuca pod drzewem odpady, wszystko jest piękne i kolorowe.

Podchodzę do kobiety, wytrzepującej jednorazówki z okruszków i siejącej na złotym dywanie z liści resztki zupy i drugiego dania sprzed tygodnia.
- Przepraszam - mówię, trzymając Morfinę między nogami i ograniczając jej dostęp do szwedzkiego stołu - Dlaczego Pani wyrzuca tutaj jedzenie?
Kobieta podnosi wzrok, mierzy mnie spojrzeniem i z uśmiechem wyznaje:
- Dla zwierzątek. Ja to już nie zjem, a takie ptaszki, albo kotki bez domu sobie pojedzą.
- I uważa Pani, że takie ptaszki powinny jeść fasolkę po bretońsku, krupniczek i kanapki z masłem?
- Z serkiem.
- Przepraszam, z serkiem.
- No one to wszystko zjedzą. A teraz się robi zimno, to sobie nagromadzą tłuszczyku troszkę, żeby śnieg przeżyć.

Panie daj mi siłę.

- Największą ucztę to tutaj będą miały szczury proszę Pani.
- Nie ma tu szczurów.
- Oczywiście, że są. Wystarczy przejść się ulicami po dwudziestej drugiej.
- Ale to dla ptaszków i kotków.
- Ale taki szczur nie wie, że to dla ptaszków i kotków. Szczur widzi jedzonko, zabiera jedzonko, informuje swoją liczną rodzinę, że tu dają jedzonko i przeprowadza się bliżej jedzonka, a tym samym bliżej nas.
- No, ale to ptaszki zdążą zjeść i kotki zanim szczury przyjdą.
- Przecież to jest ilość jedzenia, której ani ptaki, ani koty nie przejedzą w ciągu tygodnia, choćby się tu stołowały codziennie.
- Przecież im trzeba pomagać, same nie znajdą jedzenia i robi się zimno, Pani jest bez serca.
- Do zimy daleko proszę Pani.
- Niech Pani nie będzie bez serca. Co to komu szkodzi?
- Przecież takie jedzenie z solą, nadpsute i niewłaściwe dla zwierząt zaszkodzi im dużo bardziej niż pomoże. Ja wiem, że Pani chciała dobrze, ale to nie jest dobry pomysł tak to tutaj rozrzucać. Poza tym, słyszała Pani o tym człowieku co chodzi po mieście i rozrzuca kiełbasę z gwoździami po trawnikach?
- Nie.
- No to chodzi ktoś taki i rozrzuca. I skąd właściciel ma wiedzieć czy jego pies właśnie takiej kiełbasy nie pożarł jak się dobierze do Pani kanapek i krupniczków?
- Ale ja przecież tu nic nie wkładałam! No co Pani, ja nie jestem takim człowiekiem co by miał radość z zabijania zwierząt. Ja kocham zwierzątka.
- Ja wiem, że Pani tam nic nie wkłada, ale taki właściciel psa, który nie zdąży w porę zareagować tego nie wie. Pies coś zje, a potem się jego opiekun będzie zamartwiał czy to przypadkiem nie była celowo rozłożona trucizna. Będzie niepotrzebne płukanie żołądka i tylko stres dla psa i właściciela.
- No ale mu to nie zaszkodzi przecież.

Jak grochem o ścianę.

- Ale może mu zaszkodzić, przecież tu już się pleśń pojawiła.
- Ale tylko troszeczkę.
- A Pani je jedzenie, nawet jak jest troszeczkę nadpsute?
- Nie, ale zwierzęta to mają inny żołądek.
- Mają inny żołądek, ale w dalszym ciągu nie są śmietnikami, żeby tam zepsute rzeczy wrzucać.
- Pani przesadza, ja tylko dokarmiam. Wiele ludzi dokarmia, a Pani się akurat mnie uczepiła.
- Ja się przyczepiam wszystkich co rozrzucają jedzenie czy to przez balkony, czy na trawnikach. Miedzy innymi dlatego, że to potem ja muszę wyławiać z gardła mojego psa rybie ości, kości z kurczaka, czy kanapki z serkiem.
- Może go Pani nie dokarmia w domu, że na podwórku chce jeść.

Why why why Delilah...

- To mogę Panią prosić, żeby Pani tego tu nie rozrzucała? Mogę pomóc pozbierać już to co tu leży.
- Nie. Ja tu dokarmiam. Jak Pani to zabierze, to odbierze Pani jedzenie małym kotkom.
Na chodniku zatrzymuje się rower, z kobietą w wieku przybliżonym do wieku dywagującej ze mną niewiasty.
- Coś się dzieje? - pyta ksiądz Mateusz w berecie i moja dotychczasowa rozmówczyni bardzo emocjonalnie zaczyna tłumaczyć koleżance, że usiłuję mordować małe kotki i ptaszki, odbierając im pożywienie.
Staram się wtrącić w potok słów obu kobiet i wyjaśnić o co mi chodzi, ale jestem ignorowana. Brygada antyterrorystyczna w spódnicach z wiskozy przechodzi do szarży i próbuje słownie przepędzić mnie z miejsca.
- Niech się Pani nie przejmuje - mówi jedna kobieta do drugiej - Te młode to teraz takie zawistne, byle pod siebie, a obcemu zwierzęciu to już nie pomoże. A własne posiada!
- A własne posiada. Co za znieczulica - przytakuje druga i obie, po opróżnieniu woreczków i słoiczków, zmierzają dziarskim krokiem w stronę chodnika.
Czekam aż znikną mi z oczu i przypinając Morfinę do słupa, wyciągam worki na psie odchody, które posłużą mi za zbiornik na to, co nie jest w formie płynnej i da się pozbierać gołymi rękami. Niestety zostaję przyłapana przy przenoszeniu dóbr natury do kosza na śmieci i kobiety nie omieszkają mnie poinformować, że "jestem podła i nie mam poszanowania dla jedzenia, którego się przecież nie wyrzuca do kosza, a chleba to już zwłaszcza"

No tak, bo przecież największy szacunek dla jedzenia okazuje mu się, pozbywając się go na trawniku, w środku miasta.

Ignoruję potępieńcze jęki i zgrzytanie zębami, zbieram większość pokarmu, zostawiając tylko rozbebłaną fasolkę i krupniczek, które należałoby zebrać łopatą, odpinam psa i odchodzę.

Jutro pod tym drzewem znajdzie się pewnie czyjaś niedokończona kolacja i resztki z lodówki. Tak samo jak pod kolejnym drzewem, krzakami po przeciwnej stronie ulicy i na trawniku przy placu zabaw.

Dobre chęci czasem potrafią być strasznym utrapieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz