Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

piątek, 29 listopada 2019

Profesor guru

Pewnego dnia (nie tak dawno temu) na uczelnianą aulę wszedł obcy nam człowiek. Był to mężczyzna w średnim wieku, z dość bujnym zarostem, ubrany w niebieską bluzę z kolibrem i niosący ze sobą olbrzymi plecak turystyczny.
Wyglądał jak zbłąkany student, który dopiero wrócił z górskiej wycieczki, ale jego plakietka zawierała w sobie więcej tytułów naukowych niż japońskie porno cenzury.
- Dzień dobry - powiedział - Te zajęcia miał według Waszego planu prowadzić Profesor XXX, ale ze względu na jego problemy zdrowotne, przejmuję te wykłady na czas nieokreślony. Gdzie reszta?
- To wszyscy - odpowiedziała moja koleżanka, widząc rozglądającego się profesora.
- Dzisiaj nikt więcej nie przyjdzie?
- Nie. W sensie, to jest cała grupa. Cały kierunek.
- Trzy osoby?
- Tak.
Mężczyzna myślał zapewne, że żartujemy, ale my byliśmy całkowicie poważni.
- To jest Ochrona Środowiska, semestr inżynierski? - spytał, upewniając się, że trafił we właściwe miejsce.
- Zgadza się.
- Pierwszy raz widzę trzy osoby w auli na 150 osób, musicie mi wybaczyć - odparł, schodząc na mównicę, znajdującą się na samym dole - Ilu Was zaczynało?
- Trzy lata temu było nas 11.
- To się posypaliście jak moje włosy - powiedział profesor i zaczął podłączać swój mały, przenośny laptop do rzutnika - No dobra, to skoro tak kameralnie, to następnym razem spotkamy się u mnie w gabinecie. Tam jest kanapa, fotele, będzie nam wygodniej niż w takiej wielkiej auli. Łapcie - odrzekł, rzucając w naszym kierunku papierową torbą. Udało nam się ją przechwycić nim zawartość wysypała się na wykładzinę.
- A co to jest? - spytaliśmy niepewnie.
- Otwórzcie. Smacznego.
W środku znajdowały się pączki. Spojrzeliśmy po sobie niepewnie, wietrząc spisek i zastanawiając się gdzie jest haczyk.
- Spokojnie, nie są zatrute. Pomyślałem, że miło zacząć dzień od słodkiego i chyba trafiłem, bo macie tak zbolałe miny, jakbyście wcale nie chcieli tu być.
Profesor nie był w błędzie. Przedmiot który miał prowadzić był przedmiotem obieralnym, a to znaczyło dla nas tyle, że w systemie brakowało punktów i trzeba było dorzucić nam jakieś zajęcia, których w ogóle nie powinno tam być i które miały z naszym kierunkiem bardzo mało wspólnego.
Przyjęliśmy łapówkę, ale w pełni przekonani wciąż nie byliśmy.
- Ja nazywam się Jacek *%&# i będę prowadził przedmiot, który nie jest ani pasjonujący, ani porywczy, ani w ogóle Wam potrzebny, także dla nas obu będzie to przygoda na którą się nie pisaliśmy. Jako, że nie jest Wam to potrzebne do inżynierki i chętnie zarówno Wy, jak i ja siedzielibyśmy sobie teraz w domu, oglądając filmiki z kotami i popijając piwo, zrobimy co zrobić musimy i wyjdziemy. Ktoś jest przeciw? - spytał mężczyzna, czym wzbudził moją sympatię. Nikt oczywiście ręki nie podniósł.
- Super. To szybkie sprawy organizacyjne. Jak wiecie, musicie mi podpisać papierek, że zapoznaliście się z BHP laboratorium, w którym będzie zaliczenie. Studiujecie już trochę czasu, więc zakładam, że nie muszę Wam czytać iż nie powinniście niczego wąchać, ani wypijać z butelek, oraz że z ogniem trzeba uważać i nie robić z palników mieczy świetlnych, jak i nie biegać z probówkami po sali. Macie mieć fartuchy, okulary ochronne i rękawiczki. Jesteśmy wszyscy dorośli, BHP mieliście już pewnie z pięćdziesiąt razy, zgadłem?
Pokiwaliśmy głowami, przeżuwając pączki i pozwoliliśmy profesorowi mówić.
- Także to sobie odpuścimy. Jak ktoś chce, to może sobie przeczytać te pięćdziesiąt punktów, które sprowadzają się do "ogień parzy, kwas pali, laser oślepia" i pod koniec zajęć podpiszecie mi karteczki. Notatek na moich zajęciach robić nie musicie. Wyślę Wam slajdy na maila. Jesteście z Ochrony Środowiska, musicie oszczędzać papier. Mam tylko prośbę, żeby te prezentacje nie znalazły się później na chomiku, ani RapidShare, ok? Już tam pewnie są, więc po co się powielać.
Z każdym słowem coraz bardziej podobał mi się pomysł zajęć z tym konkretnym człowiekiem i patrząc na resztę, mogłam stwierdzić, że im też.
- Więc notatki dostaniecie, pod koniec wykładów podam Wam listę trzydziestu pytań, z których wylosuję trzy, które pojawią się na kolokwium. Bardzo prosto je opracować. Wszystko jest na slajdach. Będę starał się prowadzić te zajęcia w jak najciekawszy sposób, ale nie oszukujmy się, będzie to z deczka nudne. Taki przedmiot, co poradzę. Jak będę widział, że przysypiacie, albo jesteście bliscy popełnienia samobójstwa cyrklem, to przerwę krótką historią o ptakach, bo hobbistycznie jestem ornitologiem. Można jeść i pić na moich zajęciach, jak będziemy u mnie w gabinecie, to jest tam ekspres do kawy i czajnik, także herbatą też dysponuję. Jak ktokolwiek będzie uważnie słuchał, to ma szansę wygrać wafelka w konkursie z nagrodami. Czasem są też gumy balonowe. Jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał, ale w mojej głowie rodziło się jedno pytanie: Gdzieś Ty był tyle lat człowieku i dlaczego nie ma Was więcej?
Byłam całkowicie kupiona i chociaż przedmiot był tragedią, miałam wrażenie, że prowadzony przez takiego mesjasza nauczania, nie będzie on aż tak zły.

Nie życzyliśmy poprzedniemu profesorowi źle, ale bardzo liczyliśmy na to, że nie zdąży on wrócić w trakcie trwania semestru i zastąpić zmiennika. Zbyt dobrze się bawiliśmy na tych zajęciach.
Pamiętam jak na laboratorium zaliczeniowym profesor podszedł do kolegi, który średnio radził sobie z miareczkowaniem i zmieniającymi się kolorami i nachylając się nad jego próbką spytał:
- To powinno być jakiego koloru?
- Fiołkowe? - odpowiedział niepewnie kolega.
- A jest?
- Fiołkowe?
- Jest Pan daltonistą, albo ma problem z kolorami, prawda?
- Troszeczkę.
- Faceci tak mają. Tam Panie są w stanie wymienić piętnaście odcieni pomarańczowego, a ja mam problem stwierdzić czy coś jest pomarańczowe, czy czerwone. Drogie Panie, jaki to kolor? - spytał prowadzący, podnosząc fiolkę tak, żebyśmy widziały ją ze swoich stanowisk.
- Fuksja - odparłyśmy zgodnie.
- Widzi Pan. Fuksja. Cokolwiek to znaczy. No ja widzę różowy, Pan też widzi różowy?
- No... tak.
- A fiołkowy to właściwie różowy, nie?
- No właściwie tak.
- Więc uznamy, że to ten fiołkowy. Jakim płomieniem się pali?
- Niebieskim.
- Dziewczyny, jakim to ma płonąć płomieniem?
- Takim lazurowym - odpowiedziała koleżanka, a ja przytaknęłam - Coś pomiędzy turkusowym, a niebieskim.
- Słyszał pan. To jest uczelnia techniczna, a ja się czuję jak w szkole artystycznej. Czy to Panu płonie na lazurowo?
- Chyba tak.
- Mało pewności siebie w tej Pana odpowiedzi.
- Tak, płonie na lazurowo.
- No i ślicznie, a to miało być?
- Białe?
- Kość słoniowa. Czyli taki brudny biały. A Pan ma?
- Emm... Ecru? Coś pomiędzy porcelanowym, a perłowym, może kremowym, a chamois. 
- Panie, co Pan? Jezu, zepsułyście chłopaka. Proszę zrobić wdech, tylko nie nad tym kwasem i jeszcze raz powiedzieć jaki to kolor.
- Kość słoniowa.
- No, odratowany. Płonie na różowo, fiołkowo, czy tam fuksjowo?
- Tak.
- Nie jest to czerwony, ani niebieski, tylko coś pomiędzy, tak?
- Tak.
- Dobrze, zaliczone. Mówiłem, że nie będzie źle, nie? Patrzcie, sikorka! - zawołał profesor, podbiegając z zafascynowaniem do okna - Że ja nie mam teraz ze sobą sprzętu, ale by było ładne ujęcie.

Bardzo miło wspominam tego człowieka i często podaję go jako przykład kogoś z powołaniem do własnej pracy, chociaż jeszcze bardziej widziałabym go na jakiejś zoologii ze specjalizacją w ptakach.
Drugi taki profesor nie trafił nam się ani nigdy wcześniej, ani nigdy później.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz