Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

niedziela, 3 listopada 2019

Autor anonima (?)

- Dzień dobry sąsiadko! - usłyszałam, stojąc na trawniku z Morfiną, usiłującą mnie przekonać, że ta zielona i porośnięta pleśnią szynka, leżąca koło drzewa wciąż nadaje się do skonsumowania. Pies próbował zahipnotyzować mnie spojrzeniem umierającego z głodu szczeniaka, ale ani jej ślinotok, ani umęczony wzrok nie przekonywały mnie do tego pomysłu.
- Dzień dobry - odparłam nowej sąsiadce, która usiłowała wcisnąć swoje wijące się dziecko do spacerówki.
- Widzę, że się Pani pozbyła jednego. Bardzo dobrze. Drugiego też?
Spojrzałam na nią z wyrazem twarzy świadczącym o tym, że nie miałam pojęcia o czym kobieta do mnie mówiła.
- Proszę? - spytałam, bo słowa, które usłyszałam jakoś nie potrafiły odnaleźć znaczenia.
- No psa się Pani jednego pozbyła.

Ona musiała mówić o Pikselu, synu Szatana, władcy ciemności, mrocznym niszczycielu dusz.

- Wie Pani, on był u mnie tylko na chwilę.
- A ten?
- A ten jest na stałe. 
- Zobaczymy jak długo.
- Że co proszę?
- No skoro już jeden zniknął, to pewnie się Pani przekona. Samo z siebie tak przyszło, czy pod naciskiem sąsiadów?

Nagle mnie olśniło.

- Mówi Pani o tym anonimie, który wrzuciła mi Pani do skrzynki?
- Nie wiem o czym Pani mówi. Ja nic nie wrzucałam.
- Musi Pani mocno popracować nad ortografią. To było dość żenujące.
- Nie wiem o czym Pani mówi, ale jeśli ktoś wrzucił Pani anonima, to znaczy, że też widział problem w robieniu z mieszkania zoo.
- Nie powiedziałam czego dotyczył list.

Mam Cię.

- Słyszałam to i owo od sąsiadów.
- To bardzo ciekawe, bo wprowadziła się Pani niedawno.
- A już się tylu rzeczy dowiedziałam.
- Mhm.
- No tak. Gdybym to ja napisała ten list co Pani dostała, to pewnie bym się pod nim podpisała, jeśli mówił o zwierzętach, a słyszałam, że mówił.
- Oczywiście. Miałam w sumie ubaw. Tak jak ludzie w internecie.
- W internecie?
- No tak. List znalazł się na kilku grupach, w tym na grupie śmiejącej się z rzeźników językowych, którzy jednego zdania nie potrafią nakreślić bez błędu. Poprawiła Pani humor wielu ludziom.
- Mówiłam, że to nie ja, to po pierwsze - syknęła kobieta, przekrzykując swoją zapowietrzającą się od płaczu córkę - A po drugie, to strasznie słabe tak wrzucać swoją prywatną korespondencję do internetu.
- A to dlaczego? List był do mnie, nie miał nadawcy, poza tym chciałam podzielić się tym dziełem sztuki z innymi, żeby też mogli je docenić i się trochę pośmiać.
- Żenujące z Pani strony.
- Nie bardziej niż anonim z błędami, podpisany za większość mieszkańców, z czego większość nie ma nic do zarzucenia ani mnie, ani moim zwierzętom.
- Akurat. Ja słyszałam coś innego.
- Od kogo dokładnie?
- Nie będę donosić. Od sąsiadów.
- Od sąsiada z kanarkami, tego z wężem, czy właściciela Yorka?
- Jakim wężem?
- A bo Pani nie wie? Mamy węża w klatce.
- Akurat.
- Jest wielki i piękny. Z tego co wiem to dziewczynka.
- Nikt normalny nie trzymałby w bloku węża.
- Ja mam szczury, więc nie rozumiem dlaczego.

Bladość ustępowała czerwieni na twarzy niewiasty z dzieckiem-węgorzem i sprawiało mi to jakąś dziwną radość.

- Mam nadzieję, że Pani żartuje.
- Ale gdzie tam, pokazać zdjęcia?
- To jest nie do pomyślenia. A co jak ten wąż, którego prawdopodobnie nie ma, poczuje te szczury i ucieknie i przypadkiem trafi do kogoś innego? W tym bloku mieszkają dzieci. A co z chorobami? A jak one uciekną i kogoś pogryzą i czymś zarażą? Pani równie dobrze może coś przenosić. To jest skrajnie nieodpowiedzialne. Jak się mieszka z ludźmi, to trzeba myśleć też o nich, nie tylko o sobie.
- Gdzieś już czytałam ten tekst.
- Mam to w nosie. Wszystko co może stanowić ryzyko dla innych ma zniknąć. Ja się tym zajmę osobiście.
- Ja czekam i życzę powodzenia. Właściwie planuję założyć dom tymczasowy dla zwierząt. Mam nadzieję, że nie ma Pani nic przeciwko.
- Po moim trupie.
- To szkoda, że nie potrzebuję niczyjej zgody.
- Jak można być tak skrajnie głupim? - usłyszałam, kiedy kobieta po raz dziesiąty usiłowała wepchnąć rozdartej latorośli smoczka w otwór, który drażnił uszy wysokimi dźwiękami.
- Też się zastanawiam - odpowiedziałam i patrzyłam jak smoczek wylatuje z dziecięcej buzi, leci w przestrzeń i kończy na chodniku, po czym zostaje wylizany przez matkę i wręczony córce - To chyba nie jest zbyt higieniczne - dodałam.
- To jest moje dziecko! Zajmij się pchlarzami ze śmietnika.

I znowu przeszliśmy na "Ty". Gładko poszło.

- I w to swoje dziecko Pani pakuje swoje bakterie, które ma Pani w swoich ustach.
- Nie mam bakterii!
- Każdy ma bakterie.
- Może Ty z tymi swoimi. Planowałaś od rana wszystkich wkur*iać? Nie wiem jak inni z Tobą wytrzymują w tej klatce.
- Sama zaczęłaś.
- Nie jesteśmy na "Ty" gówniaro.
- Przecież sama zaczęłaś mi walić na "Ty".
- Ja mogę, bo jestem starsza. Sobie nie pozwalaj. Jakbym miała takie dziecko jak Ty, to bym tylko prała i patrzyła czy równo puchnie.
- Nic tyko współczuć córce.
- Odj*b się w końcu od mojej córki!
- Jasne. Prosiłabym tylko, żeby Twoje dzieci nie naparzały w rury od kaloryfera po dwudziestej pierwszej, bo słyszy to cały pion.
- To tylko dzieci i to głównie młodszemu się zdarza. Nie da się wytłumaczyć dwulatkowi. Byś miała dzieci, to byś wiedziała, ale takie jak Ty nie mają dzieci i bardzo dobrze, bo to by była dla nich wielka krzywda. Niech już wprowadzą to bykowe, to takie niedojrzałe idiotki będą przynajmniej musiały płacić - zaczęła się zapowietrzać kobieta. Wygląda na to, że córka miała to po niej.
- No, ale sama powiedziałaś, że żyjemy we wspólnej przestrzeni i należy też patrzeć na innych. Wystarczy dzieciakowi zabrać to czym wali po rurach i po robocie.
- Przestań mi ku*wa mówić na "Ty", bo nie jesteśmy koleżaneczkami i odpie*rz się od moich dzieci. Ty jesteś jakaś nienormalna. Sama byłaś dzieckiem kiedyś, a się zachowujesz jak stara baba.
- Ja nie naparzałam sąsiadom po rurach.
- Pewnie, bo Ty świętym dzieckiem byłaś!

Właściwie mogłam już odpuścić, bo doprowadziłam niewiastę z wózkiem do skrajnej wściekłości (chociaż nie miałam tego na celu). Mogłam patrzeć jak wewnętrznie płonie i sama napędza swój gniew, albo dolewać benzyny i obserwować rosnącą furię.
Wybrałam coś pomiędzy.

- Złość piękności szkodzi. Proszę się tak nie denerwować - odparłam, próbując odciągnąć zahipnotyzowaną Morfinę od zielonej szynki.
- Sama mnie wku*wiasz! Muszę teraz iść, ale jak wrócę to się tym zajmę i lepiej już szukaj jakiegoś schroniska, albo przytułku, bo ja tego tak nie zostawię. Nie może być tak, że gówniarstwo ma najwięcej do powiedzenia. I tak nie będzie, rozumiesz? Nie będzie tak!
- Brzmi poważnie. Dostanę drugi list?
- Spie*dalaj!
- Mam pozdrowić moją dziewczynę?
Odpowiedzi się jednak nie doczekałam. Kobieta mamrotała coś o tym, że "zobaczę jak się jej stary dowie jak ją potraktowałam" i ruszyła z węgorzem w wózku przed siebie. Sunęła tak szybko, że mogła przewiać swojego potomka powiewem wiatru. Przeciągi nie są zdrowe.

Mam 80% pewności, że znalazłam autora listu, który otrzymałam. Te dwadzieścia procent niepewności jest spowodowane faktem, że posiadam jeszcze kilku nienormalnych sąsiadów i tym, że kobieta się nie przyznała. Coś mi jednak mówi, że to była jej sprawka.
Szczerze mówiąc czekam na drugi list jak dziecko na prezenty pod choinką.
Pozostaje jeszcze kwestia "starego", który ma mi coś pokazać. To też może być interesujące.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz