Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 16 listopada 2019

Takie piękne, groteskowe poprawiny

Przechodziłam między śpiewającymi główkami, które z każdym moim krokiem robiły się coraz większe i większe. Zastanawiałam się czy kiedy już pękną, wyleci z nich kolorowe confetti.
- Krysiaaa - zanuciła jedna z nich i zaczęłam myśleć nad tym, skąd taka dziecięca główka z kwiatka może mnie znać.
- Krychaaa - odpowiedziała druga, zbliżając się do mnie i ciągnąc za sobą pozostałą część kwiatka.
- Krystyn? - spytała trzecia główka.
Matko, skąd one mnie wszystkie znają? Spotkaliśmy się już wcześniej? - zachodziłam w głowę, czując się coraz bardziej otoczona. Nie mogłam już ujrzeć trawy, ani nieba. Wszystko pokrywały te przeklęte, zaczarowane kwiatki.
- Kryś, żyjesz jeszcze? - usłyszałam znajomy głos i kiedy zamrugałam, ujrzałam nad sobą ozdobiony zaciekami sufit. Nie byłam już na łące, wszystkie główkowe kwiatki zniknęły, a mózg musiał się przestawić na odbiór obrazu rzeczywistego, na który składało się wnętrze pokoju w hotelu, w którym jeszcze wczoraj walczyłam o dostęp do wody.
- Już myślałem, że Ci się zeszło przez sen i planowałem gdzie najlepiej będzie zakopać zwłoki - odparł Damian, kręcący się przy stole - A potem sobie przypomniałem, że wolisz być skremowana po śmierci i stwierdziłem, że może mają tu kocioł na dole.
- Albo można mnie po prostu wyrzucić do lasu, może jakieś zwierzęta się poczęstują - odparłam, zasłaniając porażone światłem oczy - Który mamy rok?
- A kto by tam liczył? Ważniejsze jest którą mamy godzinę.
- A która jest?
- Dochodzi dziesiąta piętnaście. Nie chciałem Cię budzić, ale po pierwsze założyłem, że zechcesz być na poprawinach, a po drugie pokój jest opłacony do dwunastej, więc i tak by nas stąd wyrzucili.
- Spałeś coś w ogóle? - spytałam nie mogąc wyjść z podziwu nad poziomem energii tego człowieka. Zachowywał się jakby chodził na Duracellach, podczas gdy reszta społeczeństwa używała zwykłych baterii alkalicznych.
- Troszkę. Gdzieś do dziewiątej trzydzieści.
- Czemu tak krótko? - wybełkotałam, oswajając się powoli z myślą, że prędzej czy później, będę musiała się zwlec.
- Daj spokój. Nasi sąsiedzi weszli w bardzo romantyczny nastrój nad ranem, a ściany cienkie.
- Patrz, a ja to przespałam.
- Ty masz jakieś korzenie niedźwiedzia. Nic Cię nie ruszy. Byłabyś w stanie przespać trzęsienie ziemi.
- Jak już zasnę, to koniec. Ale czemu Ty jesteś taki wypoczęty? Jakim prawem w ogóle?
- Nie jestem - pokręcił głową Damian - Jak się obudziłem, to byłem mniej więcej w takim stanie co Ty teraz. A potem zszedłem na dół, znalazłem bufet i zakupiłem to - dodał, sięgając po plastikowy kubek, znajdujący się na stole - Masz, wypij - powiedział, podając mi naczynko z czarną jak smoła zawartością, która zapachem przypominała przepalony olej po frytkach.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i przejęłam kubek, patrząc na niego z niepokojem.
- Ale... co to jest? - spytałam.
- Niezłe, nie? Płyn z czeluści piekieł, zwany kawusią. Wygląda nie najlepiej, pachnie też tak średnio, a smak to wyzwanie tylko dla odważnych, ale działa - odpowiedział chłopak, siorbiąc swoją porcję i przyglądając się mojej zbolałej minie - No dalej - dodał - Chyba mi ufasz.
- Ok. Chociaż to w niczym nie przypomina kawy, a wiele kaw już w życiu widziałam - powiedziałam, pociągając łyk smołowatej substancji, która gęstością dorównywała rzadkiemu kisielowi.
Trudno mi opisać ten smak, ale był on zdecydowanie łagodniejszy niż sugerowały to doznania wizualne i zapachowe. Coś jak sypana kawa, rozcieńczona w proporcjach 50/50 z liquidem (olejkiem) do e-papierosa. Nie pytajcie skąd wiem jak to smakuje.
- I co, nie jest źle, nie? - spytał Damian, bacznie mnie obserwując.
- Gorsze rzeczy piłam. W sumie nawet wchodzi - odparłam. Ta kawa naprawdę była znośna.
- Nie wiem jak Ty, ale ja trochę zgłodniałem - powiedział Damian, podczas kiedy mój żołądek przetrawiał jeszcze posiłki dnia poprzedniego - Tylko, że ten bufet nie był jakoś hojnie wyposażony, zwłaszcza o tej godzinie. Zabrałem co było - dodał, patrząc przepraszająco na zawartość stołu, na którym znajdowały się krakersy, dwa Tymbarki i malutkie opakowania Nutelli - Do stołu podano - powiedział Damian i widząc pojawiające się w moich oczach gwiazdki, chyba uznał, że taki komplet bardzo mi odpowiada.
- Jesteś wielki - powiedziałam, wpatrując się w czekoladową miłość mojego życia, zamkniętą w tycim opakowaniu. Nie byłam specjalnie głodna, ale nie jestem człowiekiem, który odmawia krakersów z Nutellą. Nie jestem człowiekiem, który w ogóle odmawia czegokolwiek z Nutellą (chociaż zapewne powinien).



Po specyficznym śniadaniu każde z nas udało się do łazienki, celem uporządkowania tego, co po wczorajszej imprezie zostało z twarzy i zmiany odzienia na nieco bardziej wyjściowe. Piżamka w baranki była w porządku, ale jako strój balowy wypadała dość słabo.
Odczekałam swoje w kolejce i odkryłam zupełnie nowy design łazienek, które w przeciągu kilku godzin całkowicie zmieniły swój styl. Przede wszystkim były dużo mniej czyste niż o siódmej rano, zamiast cytrynowego środka czyszczącego, dominującym zapachem stała się woń przetrawionego alkoholu i mieszanki kobiecych perfum. Kilka osób najwidoczniej nie trafiło też swoimi wydzielinami do muszli i kolorowe plamy ozdabiały niemal całą podłogę. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty niczego dotykać, ani kłaść tu swoich rzeczy, ale nie za bardzo miałam jakikolwiek wybór. Zrobiłam swoje i jak najszybciej opuściłam to pomieszczenie do testów nuklearnych, odziana w czarną sukienkę i przekonana, że ludzie to jednak zwierzęta.
Kiedy dotarłam pod drzwi pokoju, Damian właśnie manewrował kluczami w zamku. 
- Co ja ujrzałem... - powiedział, otwierając drzwi i pozwalając mi wejść pierwszej. Wyglądał jakby zobaczył coś, czego żaden człowiek nie powinien nigdy zobaczyć.
- Czyli u Was też? Damska toaleta wygląda, jakby przeszedł przez nią cały Woodstock - powiedziałam, pakując wszystkie rzeczy do torby.
- Jak pijanym trzeba być, żeby się wysrać do pisuaru?
Spojrzałam na niego, myśląc że żartuje, ale jego zszokowane spojrzenie utwierdziło mnie w tym, że chłopak mówił poważnie.
- Ktoś się u Was wypróżnił do pisuaru - powiedziałam powoli, ważąc każde słowo i próbując sobie tego nie wyobrażać.
- Tak. I to nie był dobry widok - odpowiedział, również kompletując swój bagaż.
- Domyślam się.

Opuściliśmy pokój, zostawiając za sobą porządek i odnieśliśmy klucze na portiernię. Daliśmy też znać reszcie, że czekamy na dole.
Po dłuższej chwili w holu głównym znalazła się już większa część grupy.
- Ktoś wie co z Łukaszem? - spytała Baśka, szperając w torebce - Chyba wszystko wzięłam.
- Może trzeba mu pomóc zejść? - spytałam, pamiętając w jakim stanie chłopak trafił do swojego pokoju jeszcze kilka godzin temu.
- Karola mi napisała, że już idą - odparła Sonia i kilka minut później na schodach ujrzeliśmy tatę misia, mamę misia i małe misiątko. Z tym, że tata miś wyglądał jakby w nocy stoczył walkę z tirem i trzymając się kurczowo poręczy, schodził powoli w dół, jakby bał się, że stopnie mogą w każdej chwili ulec przemieszczeniu, odsłaniając pod sobą rzekę lawy.
- Oj coś cienko wyglądasz bracie - rzekł Mateusz, widząc zwłoki kolegi.
Łukasz spojrzał na nas, jakby widział nas pierwszy raz w życiu i przyłożył palec wskazujący do ust.
- Csiii - szepnął - Głowa mnie boli.
- Przepraszam - odszepnął Mateusz - A zdajesz sobie sprawę, że idziesz na imprezę z głośną muzyką?
- Przegiął, to teraz niech cierpi - rzuciła Karolina, poprawiając kwiecistą sukienkę córki.
- Kocham Cię żono - zaczął Łukasz, pokonując ostatnie stopnie - ale błagam mów ciszej.
- Na pewno. Na moją litość nie licz - odparła Karolina, wywołując u męża zmarszczki bólu na twarzy.
- Pomóż - wyszeptała do Damiana ofiara kaca, licząc na wsparcie w niedoli.
- Na mnie nie patrz, ja na wojenną ścieżkę z Twoją żoną nie mam zamiaru wchodzić - odparł mój partner - Poza tym, sam się tak urządziłeś.
- Dziękuję - doceniła poparcie Karolina i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie brutalne promienie słońca zaatakowały Łukasza i chłopak, wlokąc się za nami jak przypalany wampir i chowając głowę pod marynarką, przemaszerował do domu weselnego, gdzie czekała nas dalsza zabawa.

Na miejscu okazało się, że jedna czwarta gości w ogóle nie opuściła lokalu, ponieważ nikt nie był w stanie dowlec ich pozbawionych życia ciał do hotelu. Obsługa postanowiła się zlitować i nie wyrzucać ludzkich szczątek na mróz, więc panowie (oraz panie) odnalezieni zostali w takiej pozycji, w jakiej polegli na polu bitwy. Wokół cuconych kręcili się już kelnerzy i rozstawiali naczynia na stołach, jakby taka sytuacja była dla nich codziennością.
- A dziadkowi co? - spytała zdziwiona Baśka, lokalizując naszego człowieka przy stole państwa młodych.
- Nie będzie z nami dzisiaj siedział? - spytała Sonia.
- Chyba ma areszt domowy - odparła Baśka - Wygląda jakby nie chciał tam być.
- O, nie! Uprowadzili go - rzekłam rozgoryczona, bo wizja imprezowania bez dziadka wydała mi się bardzo smutną koncepcją.
Zasiedliśmy do stolika i kiedy ciało Łukasza z hukiem zwaliło się na krzesło, dziadek odwrócił głowę w naszą stronę i pomachał do nas, wskazując na młodych i przeciągając palcem wskazującym po swojej szyi.
- Co on chce ich zabić? - spytała zdezorientowana Baśka.
- To by urozmaiciło wesele w znacznym stopniu - odparła Karolina, ale bardziej to on chce tam chyba zabić siebie.
- Ratujemy go? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Jak? - odparły chórkiem Basia z Sonią - Przecież nie podejdziemy do stolika i go po prostu stamtąd nie wywieziemy.
- Spokojnie, myślę, że sobie poradzi - powiedział Damian - W końcu to dziadek.

- Nowe hasło awaryjne - szepnął Damian, widząc na horyzoncie kobietę "zatańczmy tak wolno, że zdążymy zasnąć".
- Ze starym coś nie tak? - spytałam, szukając w tłumie moich osobistych wrogów.
- Nie, ale używanie dwa dni tego samego hasła może być ryzykowne.
- Ok - odparłam, zastanawiając się chwilę - Zimno. We wszelkich odmianach i synonimach.
- Dobre, zupełnie inne od banana.
- Wolność! - usłyszeliśmy znajomy głos i ujrzeliśmy dziadka, sunącego na swoim pojeździe w naszą stronę. Kręcił kołami szybciej niż zawodowi kajakarze wiosłami, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Wyhamował w ostatniej chwili. Ułamek sekundy później i skasowałby połowę stołu.
- Dziadek! - zakrzyknęli wszyscy. 
- Dzisiaj dziadek siedzi koło mnie! - dodała Baśka, odsuwając zbędne krzesło na bok.
- A bardzo chętnie panienko. Ja to zawsze obok pięknej damy - odparł dziadek, oglądając się za siebie i upewniając się, że młodych wciąż nie ma przy stoliku.
- Ty komplemenciarzu, Ty - droczyła się Baśka.
- Ale co się stało? - spytałam - Więzili dziadka przy ich własnym stole?
- O, kochana, niech Ci opowiem - odparł dziadek, przeciskając się wózkiem na miejsce utworzone przy Basi.
- No mów, mów dziadku - niecierpliwiła się Baśka.
- A Ty to taka niecierpliwa. Lubię takie. No, ale do rzeczy. Wy sobie nie zdajecie sprawy jakie ja wczoraj miałem suszenie głowy w hotelu.
- Nie!
- A, tak! Zaczęło się od tego, że jak ja się zachowuję, że tak przy wszystkich pannę młodą obrażać, że się do nich nie przyznawać, że jak to tak z TAKIMI ludźmi siedzieć. To nie wypada, że jaki ja daję przykład i tak dalej, szkoda gadać.
- Z TAKIMI ludźmi, popatrz - rzekła z udawanym przejęciem Baśka.
- No, muszę Wam powiedzieć, że kilka nieprzychylnych epitetów w Waszym kierunku z ust tej siksy padło. Nawet z ust mojego wnuka, ale jego to już zje*ałem, bo na nią to nie ma co sobie języka strzępić.
- Dziadek się nie przejmuje - powiedział Damian - Jesteśmy przyzwyczajeni do epitetów. Nie Krycha?
- Jak najbardziej - potwierdziłam, przypominając sobie plotkę wytwórni M&M Company pod tytułem "Paulina jest w ciąży bliźniaczej z księdzem". Śmiałam się dobre piętnaście minut i nikt nie mógł ze mnie wydobyć co mi jest.
- A idźcie. Przykro się tego słuchało, nawet po dziecku pojechali - przyciszył głos dziadek, wskazując dyskretnie na Kasię.
- A to jest bardzo ciekawe - uaktywniła się Karolina - Co oni mają do małej?
- Też się chętnie dowiem - ożywił się Łukasz.
- A pierdoły zupełne, niewarte uwagi. Coś, że z nieprawego łoża, nawet już później nie słuchałem - machnął ręką dziadek.
- Dobra jest - zaśmiała się Karolina - Niech się lepiej swoim łożem zajmie, bo tam to by trzeba prowadzić ewidencję ludności już.
- O, to samo jej powiedziałem. No prawie. Uderzyłem tam gdzie boli i jej wyjechałem z tym, że dobrze jest czasem borsuka przewietrzyć, ale takie przeciągi jak ona robi, to grożą zawianiem.
- No pięknie dziadku - oceniła Baśka - A ona co?
- Udała, że się poryczała i oczywiście ta ciemna masa na to poszła i ją zaczęła pocieszać, jadąc mnie na czym świat stoi.
- Klasyk - odpowiedzieliśmy zgodnie.
- Zabronili mi dzisiaj z Wami siadać i kazali ze sobą czas spędzać. To im pokazałem ładnie gdzie mam ich zakazy i jak tylko wyszli razem na kuchnię, to czmychnąłem. 
- A co jak zaraz wrócą? - spytała Sonia.
- No przecież mnie siłą stąd nie wyciągną. Najwyżej pogryzę po rękach i tyle będzie. A od protezy to boli jak pierun.
- My dziadka obronimy - odparł Mateusz.
- Dobre z Was dzieciaczki są. Ciekawe takie. A temu co jest? - spytał dziadek, przyglądając się skrzywionemu Łukaszowi.
- Kac morderca - odparł Damian.
- Jak się nie umie pić, to się nie pije chłopcze. Dzyń, dzyń - powiedział dziadek, stukając widelcem o szklankę i znęcając się tym samym nad Łukaszem.
- Dziadku, miej litość - wyszeptał pokonany, starając się nie wykonywać głową gwałtownych ruchów.
- Litować to się może Twoja żona, a nie ja synek.
- Kiedy żona właśnie nie ma litości - odparłam, zerkając na Karolinę.
- Bo mądra jest - rzekł dziadek - Litować to się trzeba jak się komuś dzieje krzywda przypadkiem, a nie przez jego własną winę.
- Słyszysz? - krzyknęła do męża Karolina - Głos mądrości przemówił.
- Strasznie bolesny ten głos mądrości!
- Bo mądrość czasem boli, dlatego takie puste łby jak ta lafirynda się jej tak panicznie boją - skwitował dziadek.

- Dobra - rzekł Damian, zerkając na rozkładającego sprzęt bartendera - Jakie zamówienia?
- Cuba Libre - odparłam.
- Dla mnie Mojito. Możesz od razu dwa - rzekła Baśka.
- Mai Tai - powiedziała Sonia.
- Dla mnie też i Pina colada - dodała Sara.
- A Wy? - spytał Damian drugą część stolika.
- Ja to pojadę w czystą dzisiaj - stwierdził Mateusz - Za dużo kolorków mi szkodzi.
- Dziadku?
- A nie tam. Ja jestem klasyczny chłopak. Wódka to nie może być barwiona.
- Karola? Malibu? 
- Może być.
- Dla mnie wiesz co - szepnął Łukasz.
- Kamikaze - potwierdził Damian - Jedno?
- Tak, na razie tak. Nie będę dzisiaj szarżował. Czemu tu tak jasno?
- Iść z Tobą? - spytałam, bo lista była dość potężna.
- Nie, ogarnę - odparł Damian, wstając, bo kolejka do barmana zaczęła już rosnąć.
- W życiu tego nie zapamiętasz - odparł Łukasz. Słowa wychodziły z jego ust z takim wysiłkiem, jakby jego gardło jeździło po tarce.
- Raz Cuba, dwa razy Mojito, dwa razy Mai Tai, raz Pina colada, raz Malibu, raz Kamikaze i raz Daiquiri, dla mnie - rzekł Damian z prędkością rapera, co zrobiło na wszystkich niemałe wrażenie. Szczękę z ziemi zbierał nawet dziadek. 
- Ten człowiek to maszyna - powiedziała z aprobatą Baśka, patrząc na znikającego w kolejce Damiana.
- Chciałbym mieć taką pamięć - westchnął dziadek - Mógłbym sobie dokładnie odtworzyć każde cycki jakie kiedykolwiek wymacałem.
- Aż tyle ich było? - spytałam.
- Oho, cała kolekcja. Małe, duże, okrągłe i takie bardziej podłużne. Nawet takie bez sutka sobie raz macałem.
- Bez sutka?
- No. Kobitka miała coś wycinane i jej musieli usunąć sutek. Takie gładziutkie były, fajne nawet.
- Niech się dziadek tak nie nakręca - ostrzegł Mateusz.
- A co? Boisz się konkurencji?
- Co on tam tyle gada z tym barmanem? - spytała Karolina, przyglądając się Damianowi, rozmawiającemu żywo z bartenderem, mimo że tacka była już zapełniona trunkami.
- Może go podrywa - ocenił sytuację dziadek - Casanova jeden.
- Jak już to ten barman jego - odparła Baśka.
- Dzieci z tego nie będzie, ale może być ciekawie - odparł dziadek.
Po chwili Damian wrócił do stolika i rozdając każdemu zamówienie, odparł:
- Nie uwierzycie co się dowiedziałem.
- No?
- Bartender wcale się nie ukrywa z faktem, że całował się z Marceliną.
- No co Ty? Może chce się popisać, że co to nie on - powiedziałam, odbierając swojego drinka.
- Nie wydaje mi się. Brzmiał dość przekonująco. Jakby to była jego osobista zabawa weselna w "Ile młodych mężatek da sobie wymacać podniebienie językiem". 
- No proszę - powiedziałam, zerkając na pannę młodą, która rozglądała się już za zagubionym dziadkiem.
- Gość był bardzo otwarty. Dowiedziałem się przy okazji, że jest panseksualny.
- O, to faktycznie bardzo otwarty chłopak jest - pokiwała głową Baśka.
- Tak, no tego się raczej nie mówi obcym ludziom przy pierwszej rozmowie, ale skoro gość tak wesoło rozpowiada, że poleciał w ślinę z Marceliną w dniu jej ślubu, to mnie to nawet nie dziwi.
- Byś się zakręcił koło niego - podpowiedziała Baśka - Takie ciacho nawet. Z Hiszpańską urodą.
- Chcesz to leć, ja raczej podziękuję. Jakoś ktoś, kto tylko patrzy którą pannę młodą da się namówić na wymianę śliną, nie budzi mojego zaufania - odparł Damian, zasiadając do stołu.
- O i tutaj dobrze mówisz - powiedział dziadek, chowając się za Łukaszem przed wzrokiem panny młodej - Takie siksy najwidoczniej występują niezależnie od płci.

Panna młoda bardzo szybko znalazła zgubionego staruszka na wózku i krzyżując ręce na piersi, stanęła przed naszym stołem.
- Dziadku, rozmawialiśmy o tym - powiedziała, ignorując całe nasze towarzystwo.
- Nie. To Ty rozmawiałaś, a ja miałem to tam gdzie mi się włosy na jajkach kończą.
- Proszę natychmiast wrócić na swoje miejsce.
- Proszę się natychmiast odpie*dolić - zripostował dziadek.
- Dziadku, proszę nie rób scen chociaż dzisiaj.
- No dobrze. Nie gniewaj się już. Mam dla Ciebie prezent - odparł dziadek, sięgając pod stół, czym wywołał zaskoczenie zarówno u nas, jak i u panny młodej.
- Dla mnie? - spytała niepewnie Marcelina, już łagodniejszym tonem.
- Ano. Tylko poczekaj, bo nie chce wyjść - siłował się dziadek, wyciągając powoli spod stołu zaciśniętą w pięść rękę i ukazując pannie młodej swój środkowy palec. Przekaz był bardzo jasny i cały rząd parsknął śmiechem.
Purpurowa twarz Marceliny ładnie kontrastowała z jej jasną sukienką, ale dziewczyna była bliska wybuchu. Królowa balu zapowietrzyła się, złapała kilka rybich oddechów i uciekła do swojego stolika.
- Pamiętaj żeby się sztucznie popłakać. Pokrop się wodą czy coś - krzyknął za nią dziadek.
- To było mistrzostwo - przyznałam, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Bo prostym ludziom, to się należą proste przekazy - odparł dziadek, klaszcząc w dłonie na widok wędrujących z wódką starostów i druhen - No nareszcie! - zakrzyknął - Tak kazać ludziom siedzieć o suchym pysku to grzech.

Wódka lała się rzeką po stołach, a DJ zaczynał myśleć nad podkładem muzycznym dzisiejszego dnia, kiedy na salę wpadł wodzirej i sięgając po mikrofon, ogłosił że już za chwilę będziemy wiwatować na cześć młodej pary.
- Hurra... - ogłosiła bez przekonania Sonia.
- Matko, a było tak cicho - jęczał Łukasz - Jak to jest, że tylko mnie to boli? Czemu Wy jesteście tacy rześcy?
- Pozwól, że zdradzę Ci sekret pewnego hotelowego bufetu - zaczęłam, przybliżając się krzesłem do Łukasza - Mają tam kawę, która ani nie przypomina kawy, ani jak kawa nie smakuje, ale działa lepiej niż kawa i w sumie mało mnie obchodzi co nadawało jej tę smołowatą konsystencję.
- Dowiesz się na wylocie - zaśmiał się dziadek.
- To Damian się dowie pierwszy i mi opowie - powiedziałam, zerkając na partnera.
- Ze szczegółami - potwierdził Damian, kończąc swojego drinka.
- Dlaczego ja nic nie wiem o tej kawie? - spytał z wyrzutem Łukasz.
- Tobie by wiadro nie pomogło - powiedział dziadek - Jak się pije na umór to tak jest. Ciebie to teraz trzeba pod zimny prysznic i rosołek do ręki, o.
- O, rosołek to bym zjadł. Pomoże mi rosołek? - spytał Łukasz, spoglądając w moją stronę.
- Mnie nie pytaj, ja nigdy kaca nie miałam.
- Damian?
- Zły adres. Też nigdy nie miałem kaca.
- Sonia?
- Ja raz miałam, ale nic nie pamiętam. Trzydniowy zgon.
- Tylko Sonia tutaj wie jak się bawić? - skrytykował otoczenie Łukasz.
- Ciekawe kto się będzie dzisiaj lepiej bawił kolego - powiedział dziadek - Bo Ty to chyba nie.
- O nie - westchnęła Sara - Nie zgadniecie kto nas namierzył.
Odwróciliśmy się przodem do parkietu i oczom naszym ukazała się Viola, razem ze swoim małżonkiem.
- O nie, nie. Odwrót taktyczny, zwijamy się - stwierdziła Baśka, szukając ucieczki.
- Za późno, widzieli nas - sapnął Łukasz.
- Jeszcze zdążymy. Dziadku, zrobisz za kulę do kręgli i wjedziesz w nich, a my zwiejemy oknem - zaproponowała Baśka.
- Mogę wjechać, zwłaszcza w nią. Ma takie fajne, długie nogi, a kto to?
- Taka Marcelina, tylko wersja light.
- Czyli takie mleko bez tłuszczu, ale za to skisłe - pokiwał głową dziadek.
- Oj tak - odparłam i ujrzałam stojącą przy nas, uśmiechniętą od ucha do ucha Violę.
- Cześć kochani. Nie potrafiłam Was wczoraj odnaleźć - zaćwierkała Viola i Łukasz złapał się za skroń, czując prawdopodobnie narastającą migrenę.
- Violuś, no popatrz, a my tu cały czas siedzieli - odpowiedziała równie promiennie Karolina.
- Ojej, a Ty z dzieckiem?
- Ojej, a Ty bez?
- No oczywiście, że bez - powiedziała Viola, przewracając oczami - Przecież takie wesele to nie jest impreza dobra dla dziecka. Tu się przecież polewa alkohol. Nie chcę żeby moje dziecko wyrosło na alkoholika. Poza tym - zaśmiała się Viola, przyklejając się do swojego faceta - W nocy po takich ślubach to się dzieją rzeczy, których dzieci nie powinny oglądać, zgodzicie się?
- Chyba znaleźliśmy naszych hotelowych sąsiadów - szepnął do mnie Damian, czym zwrócił na siebie uwagę księżniczki.
- Czekajcie, to jak od patrzenia na alkohol można zostać alkoholikiem, to od patrzenia na cycki mogę zostać cyckiem, czy cyckoholikiem? - wtrącił dziadek.
- O, Damian - zaćwierkała Viola.
- O, Viola - odćwierkał Damian.
- Nie spodziewałam się Ciebie tutaj. To Twój partner? - spytała Viola, wskazując na dziadka, wpatrzonego w odsłonięte nogi przybyłej.
- Mogę być Twoim partnerem, złotko - wtrącił dziadek, wyraźnie zahipnotyzowany.
- Ej, ej - uaktywnił się samiec alfa, odsuwając swoją żonę na bok - Uważaj se dziadek.
- O, ten od razu wie jak się do mnie zwracać - uśmiechnął się staruszek.
- To z kim jesteś złotko? - spytała Viola, nie odrywając oczu od Damiana.
- Ze mną, złotko - odparłam, mierząc się z dziewczyną na spojrzenia.
- Ojej, ale żeście się dobrali. Piękna i bestia, tylko że bez pięknej.
- Wiesz jak się sprawdza arbuzy? Jeśli arbuz jest dojrzały, po stuknięciu w niego palcami usłyszysz taki specyficzny, dudniący dźwięk. Jakby tak popukać w Twoją głowę, to nie wydobyłby się żaden dźwięk, słońce - odparłam z udawaną troską.
- A ja to bym tak puknął w jej arbuzy! - nakręcił się dziadek, którego na szczęście od męża Violi oddzielał długi stół.
- Zacząłeś gustować w... kobietach? - odparła Viola, lustrując mnie spojrzeniem z góry do dołu - Powiedzmy, że tak można to nazwać.
- Uuuuu! Będą się pizg*ć! - zawył dziadek, podskakując na wózku - Dawajcie kisiel, kobity się tu będą bić!
Damian odsunął nagle swoje krzesło od stołu, z zamysłem wstania i bronienia mojego imienia, ale zrobiłam to pierwsza i kładąc mu rękę na ramieniu, zmusiłam do pozostania na miejscu. Nie miałam zamiaru dopuścić do bezpośredniej konfrontacji między Damianem, a Mateuszem (mężem Violi, nie tym naszym, ani panem młodym, utrapienie z tymi popularnymi imionami).
- Ale spokojnie, nie ma co się unosić o nic - odparłam - Od unoszenia niczego są biustonosze z push-upem, nie Viola?
- Że niby co? - oburzyła się Violetta. Tu ją bolało - Że niby to nie jest dla Ciebie duży biust? - spytała, łapiąc się za klatkę piersiową.
- Mnie pokaż! Ja ocenię - krzyczał dziadek, którego Baśka usiłowała trzymać z dala od konfliktu.
- Nie no, całkiem pokaźny. Jak na dwunastolatkę - odpowiedziałam - Zdaje się, że Twoje cycki nadążają za Twoim wiekiem umysłowym.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nie zamierzałam się wycofać. Ta kobieta działała na mnie jak płachta na byka.
- Moje bynajmniej siedzą w jednym miejscu i nie muszę ich szukać na plecach jak podskoczę - zripostowała Viola, za co byłam skłonna przyznać jej punkt. To nie była najgorsza odpowiedź. Nie miałam jej jednak zamiaru tłumaczyć na czym polega różnica między "przynajmniej", a "bynajmniej". Sama sobie sprzedała kopniaka.
- No tak, Ty ich musisz szukać nawet jak nie podskakujesz - odparowałam, czując zażenowanie niskim poziomem tej konwersacji. Niewiele mogłam na to jednak poradzić. Mogłam po prostu odpuścić i nie wdawać się z tym człowiekiem w jałowe dyskusje, ale coś pchało mnie do przodu.
- Gdzie ten kisiel?! - pokrzykiwał dziadek.
- Oj Damian, Damian. Gdzie Ty szukasz, że takie pasztety znajdujesz? - odpowiedziała Viola. To było bardzo niskich lotów, nawet jak na nią. Byłam rozczarowana.
- Zejdź z niego złotko, bo jak ja na Tobie usiądę, to stracisz powietrze - odparłam, robiąc kilka kroków w stronę księżniczki, która przyklejała się coraz bardziej do swojego rycerza, robiąc sobie z niego żywą tarczę.
- Na mnie można usiąść! - oferował się dziadek.
- Aż tak Ci się wypaczył gust? - spytała, cały czas kierując swoje słowa do Damiana - Wszystkich wartych uwagi już porozjeżdżali pijani kierowcy?
Ujrzałam czerwoną płachtę tuż przed moimi oczami. Powietrze wstrzymała nawet Baśka i przyglądała się Violi z szeroko otwartymi ustami. Cały stolik zamarł, a ja miałam ochotę złapać to chuchro za fraki i razem z przyklejonym do niej słupem wyprowadzić na zewnątrz. Tego jednak zrobić nie mogłam i to z bardzo wielu powodów. Kierowana impulsem chwyciłam pierwszą rzecz ze stołu jaka mi wpadła w ręce (a był nią widelec) i zrobiłam kilka szybkich kroków w kierunku Violetty, zatrzymując jej się właściwie przed samą twarzą. Gdyby powiedziała wtedy chociaż jedno słowo, prawdopodobnie widelec skończyłby w jej podniesionym pod same oczy biuście i mogłaby się chwalić nowym piercingiem. Jednak nawet taka Viola posiadała pewien instynkt samozachowawczy. Doskonale wiedziała, że przekroczyła granicę i postanowiła dla odmiany siedzieć cicho.
- Masz cztery sekundy żeby mi zniknąć z oczu Violuś - powiedziałam bardzo cicho, ściskając kurczowo widelec i obracając go w dłoni - I nie wiem czy dam radę policzyć do czterech zanim stracisz oczy, więc radzę się sprężyć.
Musiałam wyglądać jak psychopata, ale w tamtym momencie mało mnie to obchodziło. Oczywiście, że nie miałam zamiaru wydłubać jej oczu (jeszcze), ale moje groźby chyba zabrzmiały realnie, bo nawet Mateusz (ten jej Mateusz) patrzył na mnie z niepewnością, odsuwając ode mnie Violę na bezpieczną odległość.
- Chodź, to są psychole, mówiłem Ci - cedził słowa mąż księżniczki, prowadząc swoją lubą w głąb sali i oglądając się przez ramię.
- Ty się tu pie*dolnij! - odkrzyknęła Viola, wybudzona z chwilowego szoku, kiedy znalazła się już z daleka od naszego stołu - Po*ebana szmata. Wszyscy jesteście po*ebani!
Zrobiłam głęboki wdech i odwróciłam się przodem do naszego stolika tylko po to, by ujrzeć twarze pełne niedowierzania. W tym momencie czułam straszne zażenowanie. Nie powinnam dać się tak ponieść emocjom, ale z drugiej strony cieszyłam się, że nie doszło do rękoczynów.
Zorientowałam się też, że Damian nie siedział już na swoim krześle. Nie zauważyłam kiedy wstał, ale musiał tkwić w tej pozycji od dłuższego czasu, zastanawiając się czy wkroczyć pomiędzy mnie, a Violę zanim komuś stanie się krzywda, czy odpuścić i czekać na rozwój wydarzeń.
Wróciłam do stołu, unikając kontaktu wzrokowego z resztą i odkładając widelec na swoje miejsce.
- Wow - podjęła rozmowę Baśka - Oficjalnie zaczynam się Ciebie bać.
- Przepraszam - powiedziałam, kręcąc słomką w drinku - Wiem, poniosło mnie, nie powinnam w ogóle reagować. To było bez sensu.
- Ale jakie widowiskowe! - zakrzyknął dziadek, któremu całe przedstawienie najwyraźniej przypadło do gustu - Do końca liczyłem, że sobie jednak skoczycie do gardeł.
- Dziadku! - zganiła go Sonia.
- No co? Nie ma nic lepszego niż tłukące się laski. Dobrze, że mam luźne spodnie od garnituru, bo aż się młody ucieszył.
- Boże, proszę bez szczegółów - odparła Karolina, zasłaniając uszy córce, tak na wszelki wypadek.
- Szczegółów nie będzie, bo przestały - westchnął dziadek - A było tak blisko.
Nie byłam z siebie dumna. Rozglądałam się z niepokojem po sali, szukając gapiów, którzy mogli ewentualnie widzieć całe zajście, ale na szczęście każdy pogrążony był w swoim talerzu i oprócz najbliższych sąsiadów, ludzie nie zdawali się zwracać na nasz stolik uwagi.
- Ja Cię jeszcze nigdy nie widziałem w takim stanie - odparł Damian, przyglądając mi się i wędrując spojrzeniem po sali w poszukiwaniu Violi - Rozniosłaś ją!
- Ja ją raz widziałam w takim stanie - odparła Sara - Znaczy w podobnym, tylko bez widelca. 
- Sara, proszę Cię, odpuść - powiedziałam do koleżanki, bo zaczynały mnie dręczyć wyrzuty sumienia.
- Jak jej ktoś najeżdżał na siostrę od "obrzydliwych", jak młoda dostała ataku padaczki na chodniku - dokończyła Sara.
- No ruszyła mnie, no - próbowałam się tłumaczyć, chociaż wiedziałam, że to bez sensu - Było zabawnie do momentu jak sobie cisnęłyśmy tylko po sobie, ale potem przekroczyła cienką czerwoną.
- Byłoby krucho jakby ten byk wszedł do akcji - włączył się do rozmowy Łukasz - Znaczy, ja Ci jestem wdzięczny, że wyłączyłaś to jej świergolenie, ale tego kabana to ja z Damianem i jeszcze Mateuszem moglibyśmy nie utrzymać.
- Wiem, należało utrzymać dystans - powiedziałam, ale zanim zdążyłam coś dodać, wtrącił się dziadek.
- Ale co Wy tu pitolicie? Dziewczyna była jak PaK-40!
- Jak co? - spytała Sonia.
- Taka niemiecka armata przeciwpancerna. Za młoda jesteś żeby wiedzieć. Jak się już coś takiego zacznie, to się nie można wycofać dopóki jedna ze stron się nie podda, albo nie straci zębów.
- Tylko, że ja jestem z natury pacyfistą - powiedziałam, czując jak wyrównuje się moje ciśnienie.
- I bardzo dobrze, bo tacy wybuchają tylko jak są doprowadzeni do ostateczności. Ty i tak trzymałaś nerwy na wodzy. Ja bym jej wbił ten widelec w gardło, albo w te piękne, jędrne pośladki.
- Myślicie, że to dojdzie do Marceliny? - spytałam niepewnie, zastanawiając się nad jej ewentualną reakcją.
- Ale co ma dojść? - spytał Damian - My poświadczymy, że nic tu nie zaszło, racja?
- Pewnie - powiedziała Baśka - bo przecież nic nie zaszło. Dziewczyny porozmawiały, po czym jedna wyszła. Normalka.
- Ja nic nie widziałam - poparła pomysł Sonia.
- Mnie boli głowa - dodał Łukasz.
- Ja zgłodniałam - powiedziała Sara, sięgając po roladki.
- A ty dziadku? - spytał Damian.
- Ale co ja?
- Co się tu działo?
- A co się działo? - spytał dziadek, mrugając jednym okiem - Ja stary jestem, sklerozę mam, może się zdrzemnąłem wtedy.
- No - potwierdził Damian - Nie przejmuj się, nikt nic nie widział. Ten widelec to tak sam nagle ze stołu spadł, a Ty go poszłaś podnieść.
- Dzięki - odparłam.
- Ja dziękuję. Ona przeginała. Byłem bliski wystartowania do tego klocka i to by mi mogło przemieścić nieco twarz.
- Chyba mi zimno - powiedziałam, patrząc wymownie na Damiana.
- To chyba trzeba potańczyć na rozgrzewkę - odpowiedział, łapiąc sygnał.
- Chyba tak.
- To idziemy - rzekł, wstając z miejsca.

- Tequila! - krzyczał tłum gości, w odpowiednim momencie piosenki The Champs o tym samym tytule. Kto zna, ten wie, że "tequila" jest jedynym słowem w tekście całej piosenki i pojawia się całe trzy razy. Resztę wypełnia linia melodyczna i to stanowi cały urok utworu. 
Zapętlona "Tequila" leciała w tle do zabawy wodzireja, która polegała na energicznym podrzucaniu pana młodego i panny młodej przez weselnych gości tej samej płci, co podrzucani. Marcelina siedząc na krzesełku, trzymała się go kurczowo i walczyła z grawitacją, która przeważała dziewczynę do tyłu, natomiast zespół pana młodego postawił na swobodę i zrezygnował z ograniczeń jakie stanowiły meble. Mateusz w pozycji żabki leciał więc pionowo w górę i w dół, z każdym podrzuceniem znajdując się coraz wyżej.
- Tequila! - wydzierali się ludzie.
Krzesełko panny młodej zaczynało już tracić kontakt z rękami osób podrzucających, a Pan młody, amortyzowany ramionami męskiej części gości, lawirował twarzą bliżej parkietu i żyrandoli niż powinien.
- Tequila! - wydarł się nasz stolik, ku uciesze małej Kasi i utrapieniu Łukasza.
Niestety, stało się to, co było nieuniknione i pan młody skończył swój wysoki lot w dość kiepskim stylu. Asekurujące dłonie w końcu nie wytrzymały ciężaru łapanego i ciało Mateusza opadło z hukiem na parkiet, wywołując poruszenie wśród gości i panikę panny młodej, która zapragnęła znaleźć się na ziemi tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Tequila! - krzyknął dziadek, podczas gdy panowie zbierali rozpłaszczonego pana młodego i sprawdzali stan jego żeber.
Rozbujana panna młoda wyglądała jakby próbowała się utrzymać na mechanicznym byku i jej rodeo dobiegło końca tuż po upadku jej męża. Co prawda twarde lądowanie Marceliny zamortyzowała grupa (wciąż trzymających krzesełko w powietrzu) kobiet, ale i tak były z tego siniaki.
- Tequila! - zakrzyknął ponownie podpity dziadek, bawiąc się świetnie na swojej własnej imprezie na kółkach.

- Czemu nie tańczysz? - spytał Damian, siedzącą przy stole Kasię, kiedy wróciliśmy z parkietu.
- Tata jest zepsuty - odparło dziecko, szturchając palcem rozłożonego na stole ojca - Mama wyszła do łazienki, a chłopcy nie chcą ze mną tańczyć.
- A dziewczynki? - spytałam, rozglądając się po sali za rówieśnikami sześciolatki.
- Tańczą z chłopakami.
- Aha. A jakie masz wymagania względem partnera? - spytał Damian.
- To znaczy?
- No, jaki musi być? Wysoki, niski, młody, stary?
- Obojętnie, byle umiał tańczyć. Nawet dziadek tańczy - westchnęła Kasia, patrząc na wirującego solo na parkiecie staruszka.
Damian podszedł do dziewczynki, poprawił marynarkę i ukłonił się nisko, wyciągając przed siebie prawą dłoń.
- Można Panią prosić? - spytał i widok wydał mi się jednocześnie tak uroczy i komiczny, że nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Oczy Kasi zaiskrzyły się i dziewczynka spojrzała na mnie, a potem na Damiana.
- A ja mogę? - spytała niepewnie.
- No pewnie, że możesz - odparłam - Nawet powinnaś, bo możesz urazić dżentelmena, który Cię prosi o taniec.
- No ja się poczuję bardzo dotknięty jak odmówisz - powiedział Damian, pozostając w swojej zgiętej pozycji.
- Tak! - krzyknęła Kasia, podając chłopakowi swoją dłoń - Ale mi będą zazdrościć - dodała, prowadząc go na parkiet.

- A gdzie jest Kasia? - spytała Karolina, wracając do stołu.
- A tańczy sobie z Damianem na parkiecie - powiedziałam, wskazując wirującą w rytm "Don't Threaten Me With A Good Time" parę. Dziewczynka w kwiecistej sukience wyglądała na bardzo uradowaną i rozbawioną pląsami energicznego kolegi.
- O matko jakie to urocze - powiedziała Karolina, szturchając umierającego męża - Jeszcze Ci nie przeszło?
- Niee. Gdzie Kasia?
- A tańczy z jakimś kolesiem.
- Co? Z kim? Pilnujesz jej?
- Z Damianem kretynie.
- To mów, że z Damianem.
- Podprowadzili Ci ją sprzed nosa, a Ty nawet nie zauważyłeś. A jakby ją ktoś porwał?
- To by ją szybko oddał - uśmiechnął się Łukasz.
- Głupek - odwzajemniła uśmiech Karolina.

Usiłowałam właśnie wydłubać ślimaka ze skorupki (z masłem i czosnkiem jakoś wchodzą), kiedy podeszła do mnie dziewczynka kilka lat starsza od Kasi.
- Przepraszam Panią - powiedziała do mnie.
- Słucham Cię słoneczko - odparłam, podziwiając kreację młodej damy i wpięte we włosy sztuczne stokrotki.
- Czy ja mogę zatańczyć z panem Damianem? - spytała niepewnie dziewczynka.
- A to musisz jego spytać. Zaraz wróci z łazienki, o ile się w niej nie zatrzaśnie. Czemu przychodzisz z tym do mnie?
- Bo mama mówi, że partnerka musi wyrazić zgodę.
- Ahaa - odparłam, ale moje serce topniało z nadmiaru słodyczy, jaką emanowało to dziecko.
- To mogę?
- A bier go na ile chcesz jak się zgodzi - odparłam, czym niezmiernie ucieszyłam małolatę - Tylko umowa jest taka, że musisz mi go oddać zmęczonego. Ok?
- Ok, jasne - odpowiedziało dziecko.
- Czekaj, jak Ci na imię? - spytałam.
- Valencia - przedstawiła się dziewczynka.
- Bardzo ładnie. A skąd Ty znasz Damiana?
- Ja go nie znam, ale Kasia mi o nim mówiła i widziałam jak tańczyli. Nasze chłopaki już mówią, że nie mają siły, a głupio tak samemu - wyznała Valencia.
- No tak, rozumiem - odparłam - Tylko nie mów do niego na "Pan". Nie jest jeszcze taki stary. Dobra?
- To mogę tak po imieniu?
- Jak najbardziej. Do mnie też nie mów na "Pani". Też jeszcze nie jestem taka stara.
- Ok.
- Ok - powiedziałam, widząc jak Damian przeciska się przez pary, żeby dojść do stolika - Idzie Twój partner do tańca.
- Damian - rzekłam, kiedy chłopak dotarł już na miejsce - ta młoda dama ma do Ciebie ważne pytanie.
- To zamieniam się w słuch - uśmiechnął się Damian.
- Zatańczyłbyś może ze mną jedną piosenkę? - spytała najcichszym głosem jaki mogła z siebie wydobyć, miętosząc róg sukienki.
Damianowi chyba też rozmiękło serce, bo spojrzał na mnie, na dziewczynkę i odparł:
- No nie mogę odmówić prośbie tak uroczej damy.
- Znaczy, że tak? - podniosła wzrok dziewczynka i ujrzałam w jej oczach te same ogniki, co w oczach Kasi.
- No pewnie - odparł Damian i zniknęli razem wśród zmieniających się świateł.

Panna młoda próbowała podejść do naszego stołu w celu wydobycia z niego dziadka jeszcze wielokrotnie, ale za każdym razem kończyło się to krótką wymianą zdań, uciekaniem do swojego stołu i bardzo silną gestykulacją w rozmowie z panem młodym.
Co do Violi... widziałam ją tylko przelotnie wśród bawiących się gości, ale nie zaglądała do nas więcej.

- Ja to się zawsze ubabram - powiedziała Baśka, wycierając sukienkę z kropel soku, który popijała i którym parsknęła, kiedy panna młoda rozjechała się szpagatem pod wpływem niefortunnego stanięcia na jej trenie podczas tańca w grupach - Dobrze, że nie tłustym, nie będzie widać.
- Ja bym to wyssał jak wampir krew - rzekł dziadek, wpatrując się w Baśkowy biust.
- Pewnie dziadku, pewnie. Pomarzyć można. 
- Ale się wykopyrtła - powiedział dochodzący do siebie Łukasz - dobrze, że jej dół tej kiecki nie został na podłodze, bo nie tylko plecy by miała odkryte.
- Patrz - powiedziałam do Damiana, wskazując na grupkę rozglądających się po sali dziewczynek w przedziale wiekowym 5-12 - Szukają Cię małe predatory.
- Oho. Namierzyły mnie. Ratuj - odparł Damian, łapiąc kontakt wzrokowy z ekipą poszukiwawczą, która zmierzała truchtem w naszym kierunku.
- Za późno - powiedziałam, klepiąc partnera po ramieniu - Już Cię mają. Żegnaj.
- Krysia, one tu biegną.
- Tak to jest jak się pokaże, że się potrafi tańczyć i ma się energię dziesięciolatka na kofeinie.
- Damian! - przekrzykiwały się nawzajem dziewczynki - A zatańczysz?
- A z którą z Was? - spytał Damian.
- Ze wszystkimi! - odparły chórkiem i musiałam zakryć usta dłonią, żeby chłopak nie widział mojego uśmieszku.
- Ze wszystkimi? O matko.
- No chodź, prawie ostatni raz. Nie bądź taki.
- Prawie?
- No prawie, bo to nie jest ostatni, ale też nie jest pierwszy - odparła jedna z gaduł, kalkulując szybko swoje obliczenia.
- No dobra - westchnął Damian, patrząc na mnie pokonanym wzrokiem.
- Hurra! Mówiłam Wam, że się zgodzi - powiedziała z dumą Kasia, która nagle stała się liderem dziewczęcej grupy tanecznej.
- Oj, ktoś tu nie potrafi odmawiać dzieciom - drażniłam się z chłopakiem, którego dziewczynki już prowadziły na parkiet.
Chwilę później podszedł do mnie (na oko) dziesięcioletni chłopiec i przyglądając się swoim butom, wyrecytował:
- Mogę prosić do tańca?
Patrzyłam na tego Kajtka w malutkiej marynarce i nie wierzyłam w to, co się właśnie stało.
- Ze mną chcesz zatańczyć? - spytałam zdziwiona, podczas kiedy Karolina z Baśką zabijały mnie rozczulonymi uśmiechami.
- No tak, bo dziewczyny Pani cały czas zabierają chłopaka i go biorą do tańca, to pomyślałem, że też panią wezmę... do tańca zaproszę, żeby Pani nie było smutno tak siedzieć.
Skalę słodyczy wyrzuciło w kosmos i chwytając się za serce, odparłam:
- No oczywiście, że z Tobą zatańczę. To bardzo ładnie z Twojej strony.
Po czym przy "ochach" dziewczyn przy stole (które też chwilę później zostały uprowadzone, tylko że przez nieco starszych kawalerów), ruszyłam z Kajtkiem na parkiet. 
To nic, że sięgał mi do pępka i nadawaliśmy tańczonej piosence zupełnie różne tempo. Sunęliśmy sobie z karzełkiem po parkiecie jakby jutra miało nie być, a kiedy natknęłam się na drepczącego w kółeczku pełnym młodocianych samic Damiana, obdarował mnie tym samym uśmiechem, którym przed chwilą ja obdarowałam jego i odrzekł:
- Ktoś tu nie potrafi odmawiać dzieciom.
- Goń się pan - odparłam - Ja tu tańczę z kawalerem.

- Co robisz dziadku? - spytała Sonia, zaglądając mężczyźnie do talerza, na którym spoczywała kopiasta góra sałatki warzywnej, którą dziadek uklepywał łyżeczką.
- Robię pupę - odparł dziadek, oglądając swoje dzieło z różnych kątów.
- Ok, a po co?
- Chcę to dać tej siksie, żeby jej pokazać gdzie ją mam. Tylko nie wiem z czego zrobić odbyt.
- Spróbuj z daktyla - zaproponowała Baśka.
- O, dobry pomysł - odparł dziadek, rzeźbiąc dalej w jedzeniu.
- A ta co kombinuje? - spytałam, chrupiąc szyszkę z preparowanego ryżu i przyglądając się poczynaniom Violi, która podeszła do stołu panny młodej i szepnęła jej coś do ucha, wskazując miejsce, w którym tańczyło kilku ludzi, a Damian tworzył długi pociąg pełen dzieci. Następnie Violetta przeszła do druhen i schemat się powtórzył.
- Mam złe przeczucia - powiedział Łukasz.
- Ja też - odpowiedziałam, nie spuszczając księżniczki z oczu.
- Jednak będziecie się bić? - zapytał z nadzieją w głosie dziadek, odrywając się chwilowo od swojego projektu.
- Nie - zapewniłam go, chociaż kiedy patrzyłam na Violę, ręka jakoś sama leciała mi po widelec.
- Idź się lecz! - usłyszałam ze stołu, w którym rozpoznawałam matkę jednej z dziewczynek, znajdujących się teraz na parkiecie - Jakaś nienormalna jesteś? Sensacji szukasz? Idź zatańczyć czy coś, bo mam Cię powyżej kokardy dzisiaj!
Viola nie pozostała dłużna takim obelgom i przystąpiła do kolejnych słownych przepychanek.
- Ona chyba bez tego nie potrafi żyć - stwierdziła Sonia, ale dzieląca nas od stołu odległość uniemożliwiała podsłuchanie o co tym razem poszło.
- Zimno - wysapał Damian, który podbiegł właśnie do naszego stołu po skończonej piosence - Chłodno bardzo Krysia - powtórzył, oglądając się za siebie i było to błaganie o litość, ponieważ w sali panował niesamowity gorąc, wywołany dużym nagromadzeniem ludzi i nokautującymi oczy światłami reflektorów.
- Znowu gadacie szyfrem? - spytał dziadek, nie odrywając się jednak od głaskania sałatkowych pośladków.
- Dobra, załatwię to - odpowiedziałam równo z przybyciem do nas bezlitosnych tancereczek.
- Dziewczynki, ja niestety muszę Wam na chwilę porwać Damiana - powiedziałam i spotkałam się z falą rozżalonych westchnięć - Ale zaraz go Wam oddam, dobra? Za jakieś dwie, trzy piosenki. Poradzicie sobie jakoś?
- Poradzimy - westchnęły dzieci i wróciły na parkiet, by tańczyć same.
- Chodź na zewnątrz, bo jak zobaczą, że siedzisz, to Cię znowu oblegną - powiedziałam, prowadząc chłopaka do drzwi.
- Oj tak, chwilka przerwy mi się przyda - odpowiedział Damian, zmierzając do wyjścia.
- Ja je powinnam wcześniej zatrudnić, żeby z Tobą pląsały - stwierdziłam, wychodząc na mróz.
- Żebyś ty mogła nie tańczyć? Tak łatwo to nie ma.
- Uwielbiasz mnie torturować, co? A, właśnie. Viola coś kombinuje przy stołach.
- To znaczy?
- Nie wiem dokładnie, chodziła i szeptała coś do panny młodej i druhen, a jak poszła dalej nieść wesołą nowinę, to ktoś jej odwarknął i się zaczęły żreć. Wskazywała na parkiet, może wyjść z tego awantura.
- Żadna nowość niestety.
Nasze telefony odezwały się w tym samym momencie i spojrzeliśmy oboje na ekrany, na których widniała ta sama wiadomość od Baśki:
"Wróćcie. Teraz! Już! Szybko!"
- Co tam się wydarzyło? - spytałam samą siebie, wchodząc do środka.

Oczom naszym ukazała się scena rozbierana, w której jakiś pan usiłował odpiąć guziki koszuli innego pana, a reszta panów tańczyła w parach w bardzo jednoznaczny sposób do piosenki "Sexy and I Know It" - LMFAO.
- Nie no, właściwy lokal - odparł Damian, spoglądając na tabliczkę z napisem "Dom Weselny".
- Dobrze, że jesteście - kwiczała ze śmiechu Baśka, nie mogąc złapać oddechu.
- Co jest grane? Z pięć minut nas nie było - powiedziałam, obserwując jak jeden z panów (bez koszuli) ujeżdża plecy drugiego pana (w koszuli, ale za to bez spodni) - Zepsułaś wesele Basia! Coś Ty zrobiła?
- Ja nic - odparła Baśka, łykając powietrze - To wodzirej.
- To jakaś prowokacja, czy o co chodzi? - spytał Damian, patrząc na poczynania coraz mniej ubranych mężczyzn w przedziale wiekowym 20-70.
- Wodzirej wymyślił zabawę - wtrąciła Sonia, ocierając łzy śmiechu - Zespół samych facetów i samych lasek miał przed państwem młodym odstawiać taneczny striptiz i co utwór wykluczana będzie jedna para, aż nie wyłonią zwycięzcy. 
- Ja to czekam aż kobitki zaczną tańczyć - ekscytował się dziadek, który wyjechał na przód tłumu obserwatorów, by mieć lepszy widok - Nie żebym miał coś do panów, ale jednak ja to z tych co wolą kobitki - dodał, spoglądając na Damiana.
- Co tu się odjaniepawla? - zastanawiał się na głos chłopak, podczas gdy na parkiecie coraz więcej panów pozbawiało się nawzajem odzieży wierzchniej. Niektórzy tak mocno dali się ponieść zabawie, że przyciągnęli sobie krzesło, przy którym wili się jak striptizerzy na rurze.
- Ja muszę zobaczyć minę Marceliny, gdzie ona siedzi? - spytał Damian.
- Tam na samym przedzie - odparł Łukasz, wskazując na młodą palcem.
Panna młoda nie potrafiła ukryć zażenowania i zakrywając oczy ręką, podziwiała wzory na swojej sukience. Pan młody za to bawił się świetnie. Przyklaskiwał i tupał nogą w rytm muzyki i pląsających mężczyzn.
- Co on im za to obiecał? - spytałam, będąc pełna podziwu dla poświęcenia biorących udział w zabawie panów.
- Wódkę - odparła Baśka.
- Jedną?
- Tak.
- Mało im alkoholu dookoła? - spytał Damian, widząc jak skarpetki jednego z panów lądują na kreacji panny młodej - O Jezu...
W tym momencie zabawa została przerwana przez bordową na twarzy pannę młodą, która oświadczyła, że ona się z tym "gej party" nie utożsamia i wyszła na kuchnię, trzaskając głośno drzwiami.
- Gej party? - spytał dziadek, patrząc wymownie na Damiana.
- Na mnie dziadku nie patrz, ja taką akcję widzę pierwszy raz w życiu.
- E tam - machnął ręką dziadek - Na słabe imprezy chodzisz.
Zwycięzca został wybrany przez pana młodego, ale wersję striptizu kobiet odwołano ze względu na "samopoczucie panny młodej".
- Ale jak to? - spytał rozczarowany do granic możliwości dziadek, kiedy ludzie zaczęli ponownie zasiadać do stołów - To jest niesprawiedliwe!
Panowie w tym czasie zaczęli kompletować własne ubrania i szukać zagubionych koszul.

- Najlepsze wesele w moim życiu - stwierdziła Baśka, wpatrując się w parkiet, na którym kilku zagubionych żołnierzy nawoływało swoje buty.
- Panna młoda chyba twierdzi inaczej - odparłam, widząc jak młodzi wrzeszczą coś na siebie to wbiegając na salę, to z niej wybiegając.
- Pier*olić młodych - odpowiedział dziadek - Ważne, że goście się dobrze bawią. Ładny mi tyłeczek wyszedł? Hę? Chcesz sobie macnąć? - spytał dziadek Baśki, prezentując ukończone sałatkowe dzieło - Zrobiłem wielki odbyt, żeby się cała Marcelinka zmieściła.
- Będzie mi dziadka brakować - powiedziałam, patrząc na szczęśliwego staruszka.
- No co Ty - odparł Damian - Zabieramy dziadka ze sobą. Zmieści się w bagażniku może, jak się jakoś ładnie poskłada.
- Jak byłem młodszy, to potrafiłem sobie sam loda zrobić! Jestem gibki - rzekł dziadek, upychając pestki z winogron wokół odbytu z daktyla.
- Ja go potrzebuję w moim życiu - powiedział Damian i chyba wszyscy poczuliśmy to samo.
- Będziemy go sobie wypożyczać - odparłam - Biorę weekendy i dni parzyste.
- Nie, weekendy są ze mną - zaprzeczył Damian.
- Ej, ja chcę przynajmniej trzy dni dziadka u siebie - wtrąciła Baśka.
- A ja to co? - spytała Sonia - środy i piątki są moje.
- Ale jestem rozchwytywany - odrzekł dziadek - Tyle kobit do obrobienia! A, no i jeden chłop. Nie obraź się chłopcze, ale ja dalej wolę cycuchy - powiedział dziadek do Damiana.
- Jasne dziadku - odparł mój partner i każdy zgodnie stwierdził, że dziadek potwornie marnuje się w tej rodzinie.

Zaczęliśmy się zbierać jako jedni z ostatnich gości. Jednym z powodów była konieczność rozstania się z dziadkiem.
- Tak, chodź przytul dziadka - mówił wózek-man do Baśki - Ja to lubię takie bliskie pożegnania.
- Ja go tu nie chcę zostawiać - powiedziałam do Damiana, zmierzając od panny młodej do pana młodego, ponieważ małżeństwo, będąc na siebie śmiertelnie obrażone, żegnało gości stojąc od siebie dobre dwadzieścia metrów.
- Ja też nie, ale mielibyśmy pościg z żądnych pieniędzy młodych na ogonie - odparł Damian, kierując się w stronę pana młodego.

Pożegnaliśmy się z państwem młodym, znajomymi i z dziadkiem (z nim to nawet trzy razy), zabraliśmy torby i czekaliśmy na parkingu na Julkę, która miała zabrać nas do domu.
- On powiedział, że będzie za nami tęsknił - rzekł smętnie Damian, zerkając na machającego nam dziadka, trzymającego talerz z tyłkowym ciastem na kolanach.
- Nie mów mi. Chyba będę ryczeć - odparłam, kiedy na podjazd zajechał znajomy nam samochód.
Wrzuciliśmy torby do bagażnika i załadowaliśmy się do pojazdu.
- Rządzisz dziadek! - krzyczała ze swojego pojazdu Baśka - Jesteś najlepszy!
- Ciebie lubię najbardziej! - odkrzyknął dziadek.
- Kto to jest? - spytała Julka, odpalając silnik.
- To jest dziadek - powiedział Damian - I jak mu powiesz na "pan" to da Ci w zęby.
- Na szczęście Damian to względnie szybko pojął i zachował jedynki - dodałam.
- No, to musicie mi teraz wszyściutko opowiedzieć - rzekła Julka, wyjeżdżając z parkingu.
- Ale tyle tego było - odparłam.
- To tak nie można na sucho - odparł Damian - Pojedziemy do mnie, otworzymy wino i Ci wszystko wyśpiewamy.
- O, super. Popieram inicjatywę - powiedziała Julka.
- Ja odpadam - rzekłam - W domu czeka na mnie głodny pies.
- Przecież ma nianię.
- Miała nianię. Do wieczora. Zanim dotrę do mieszkania będzie grubo po trzeciej w nocy. Muszę z nią wyjść, dać jej leki, wrzucić coś do miski.
- No i wszystko fajnie. Zabierzesz co Ci trzeba, przejdziemy się z nią i pojedziemy do mnie. Przenocuję Was, a Julka sobie odbierze samochód jak będzie we wtorek jechała do pracy. Na którą masz? - spytał Damian, który najwidoczniej wszystko już rozplanował.
- Na wieczór, także jestem wolna.
- No i świetnie. No dalej, Paulina, nie każ mi tego wszystkiego opowiadać samemu.
- Dobra, ale tylko po to, żebyś nie pominął niczego ważnego - odparłam, poddając się pomysłowi.
- Kryśka chciała dźgnąć widelcem Violę - wypalił uradowany Damian.
- Że co?! - zapowietrzył się nasz kierowca.
- Wyolbrzymia, do niczego nie doszło i wcale nie chciałam jej dźgnąć... zbyt mocno - odpowiedziałam, próbując się bronić.
- Ty byś widziała przerażenie na twarzy Violki i tego jej matoła - kontynuował Damian.
- Czekaj, ale to po kolei mi musicie powiedzieć, a nie tak wyrywkowo - odparła Julka i opowiedzieliśmy jej całą historię od początku, podczas gdy na zewnątrz leniwe słońce budziło się do życia.


4 komentarze:

  1. Dziewczyno, zacznij książki pisać - kupię każdą! GR

    OdpowiedzUsuń
  2. O mamo, jak mi się podobały te dwa wpisy. Czuję się jakbym wróciła z najlepszego wesela na świecie i już sama za tym dziadkiem tęsknię haha.
    Czułam wielką satysfakcję kiedy te zołzy się złościły. Pozdrowienia dla pozytywnej ekipy i zdecydowanie ja też kupię książkę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też uwielbiam czytać Twój blog. Masz we mnie kolejnego kupca jak wydasz książkę (kupię nawet kilka egzemplarzy na prezenty :-) )

    OdpowiedzUsuń