Byliśmy ostatnio ze
znajomymi na wystawie sztuki nowoczesnej (nie pytajcie, to był dziwny pomysł).
Konkretnie abstrakcjonizm. Jak ktoś kiedyś był w takiej galerii to wie że nazwa
jest akuratnia.
To jest tak, że patrzy
się na taki obraz który jest na przykład cały czerwony (nie żartuje tam nic
więcej nie było, tylko płótno całe zamalowane na czerwono) i bogatsi ludzie
albo znawcy sztuki zachwycają się i opowiadają co tam widzą, a Ty się
zastanawiasz co oni wzięli że to widzą i masz ochotę też to wziąć. Stoisz przed
takim dziełem 15 minut i rozkminiasz o co autorowi chodziło. Zaczynasz mieć lepsze
egzystencjalne rozterki niż pod prysznicem, a kiedy zdajesz sobie sprawę ile
jest warty ten cud sztuki to szybko dochodzisz do wniosku że coś podobnego
namalowałoby półtoraroczne dziecko w 10 minut, w przerwie między kreskówkami.
Jednak zachwycać się trzeba, bo jak się nie zachwycasz ludzie zaczynają na
Ciebie patrzeć jak na wyrzutka z brakiem gustu.
Stanęłam przed obrazem,
na którym było tylko koło i dwie kreski. To wszystko, serio. Bardzo chciałam
zobaczyć tam coś więcej ale widziałam tam tylko to co było namalowane… czyli
koło i dwie kreski.
Wtedy przeżyłam szok.
Zobaczyłam że do galerii wchodzi grupka dzieci (na oko z pierwszej klasy
podstawówki), z dwoma nauczycielkami. Zastanawiałam się po co. Co te małe
dzieci mają wyciągnąć z tych bohomazów. Po co je tak torturować. To już lepiej
je zabrać do teatru, do kina, gdziekolwiek. Jednak kiedy podeszły do obrazu
przy którym stałam to zrozumiałam czemu tutaj są.
Nauczycielki spytały
dzieci co widzą na obrazie. Padały odpowiedzi: słoneczko, guziczek,
niekompletny bałwanek, talerz i sztućce, połowa pomarańczy. Te dzieci nie
widziały tylko kółka i kresek, one widziały coś więcej. Grupa przeszła do następnego
obrazu, a ja zostałam tam uświadamiając sobie jak bardzo dorastając zostałam
pozbawiona abstrakcyjnego widzenia świata. Czemu nie potrafiłam już patrzeć tak
jak te dzieci.
Spojrzałam po raz
pierwszy na tytuł obrazu: „Wewnętrzne rozterki – autoportet”. Zwątpiłam.
Przechodziłam już przez różne rozterki życiowe i przeżywałam wiele stanów
emocjonalnych ale jeszcze nigdy nie czułam się kółeczkiem i dwoma kreskami.
Poważnie, przeżyliście kiedyś coś takiego że ktoś spytał Was: „Hej, jak się
czujesz nie wyglądasz najlepiej”, a Wy odpowiedzieliście: „O stary niedobrze,
jak kółeczko z dwoma kreskami”? Ktoś zagląda w głąb Waszej duszy, a tam
kółeczko z dwoma kreskami? To się nie dzieje. Ja wiem, że to ma być metafora i
nie należy brać tego dosłownie ale ta metafora chyba powinna być zrozumiała dla
każdego albo przynajmniej dla większości. Zrezygnowałam z prób zrozumienia
autorów tych arcydzieł i postanowiłam podążać za grupką dzieci, przynajmniej
było wesoło.
Jedna dziewczynka na
pytanie co jej to przypomina (obraz, na którym była długa, gruba, brązowa
kreska na białym tle), odpowiedziała bezceremonialnie: „Kupa, to jest ślad po
kupie, mój pies taką kiedyś zostawił na dywanie”. Nauczycielki poczuły się
zgorszone, tym bardziej że obok stał jakiś ważny krytyk.
Osobiście przybiłam tej
dziewczynce piątkę. Jakkolwiek by się ten obraz nie nazywał, nowy tytuł był sto
razy lepszy. Chwytliwy, krótki i opisujący co się faktycznie znajduje na
obrazie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz