Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Nie kradnij jedzenia młodszej siostrze

Tak więc. Moja siostra jest na diecie i szczerze mówiąc, ja też powinnam być, ale moje uzależnienie od cukru jest zbyt silne, żeby z nim walczyć.
W związku z tym, dostała od dietetyka mnóstwo przepisów na pycha rzeczy, których ja nie mogłam jeść, bo nie byłam na diecie, a czasem bardzo chciałam.
Może nie wtedy, kiedy na śniadanie były płatki owsiane z mlekiem, ale kiedy na deser serwowane były lody z bananami i gorzką czekoladą, byłam bardzo chętna.
Nie było w tym deserze nic nadzwyczajnego: banany, mleko, czekolada. Właściwie ciężko nazwać to lodami ale fakt, że całość była mrożona przemawiał na plus. 
Właśnie naszła mnie chcica na cukier, a w domu nie było nic słodkiego. Postanowiłam więc ukraść małą łyżeczkę... to jest, sprawdzić czy mleko na pewno było dobre i moja kochana siostrzyczka nie zachoruje. Bo jestem dobrą siostrą. Tylko dlatego.
Poczekałam więc na moment w którym wszyscy opuszczą kuchnię i otworzyłam lodówkę. W salaterce leżało białe, kremiste cudo z ciemniejszymi kawałkami (zapewne czekolada albo bakalie), więc niewiele myśląc zakopałam tam łyżeczkę i przeszmuglowałam zawartość do ust, zanim ktokolwiek mógłby się zorientować co robię.
Szybko tej decyzji pożałowałam. To były najgorsze lody, jakie w życiu jadłam, ale postanowiłam to przełknąć jak dorosły człowiek. Może faktycznie coś się stało z mlekiem? Okazało się, że z tym przełknięciem to nie będzie taka prosta sprawa i zawartość moich ust nigdzie się nie wybierała. Towar wylądował w koszu, ale smaku dalej nie mogłam się pozbyć. Smaku, który trącił... mięsem? Można to było tłumaczyć tym, że lody przeszły zapachem innych produktów w lodówce, co nie zmieniało faktu że nie nadawały się do spożycia.
Kilka chwil później, deser został podany właściwej odbiorczyni i czekałam z napięciem na jej reakcję. Nie mogłam przecież oświadczyć, że te lody są chyba zepsute, bo zostałabym przyłapana na kradzieży.
- Smakuje Ci? - spytałam niepewnie
- Dobre - usłyszałam. Co nie było zgodne z prawdą i to dziecko prawdopodobnie zupełnie straciło smak. Należało ją powstrzymać zanim się zatruje. Kiedy rodzicielka weszła do pokoju i padło pytanie, co wyprawiam, zaproponowałam żeby sama skosztowała. Zrobiła to. Bez skrzywienia i dezaprobaty dla smaku.
Byłam święcie przekonana, że albo się zmówiły i obie mnie nabierają albo ja całkowicie straciłam zmysł, który był mi najlepszym przyjacielem od zawsze. Skończyło się moim przyznaniem, że skosztowałam lodów wcześniej i nie smakowały dobrze.
Okazało się, że w tej salaterce to leżał smalczyk ze skwareczkami, a lody leżały nieco dalej w misce.
Dowiedziałam się więc, dlaczego zalatywały mięsem.
To już drugi przypadek tak złej pomyłki (kto czytał post o pierogach, ten wie).
Smak mam w ustach do tej pory i powiem szczerze, nie polecam.
Lekcja na dziś? Jak już się kradnie, to trzeba mieć pewność co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz