Człapią włochate łapki w kolorze złotym, które niosą 30 kg szczęścia i miłości w puchatym etui. Łapki z gracją niedźwiedzia uderzają o chodnik i zatrzymują się przed przeszkodą.
Robal.
Na środku przejścia wije się zwabiona deszczem gąsienica. Psi pysk trąca zwierzątko nosem i spogląda na nie z zaciekawieniem. Morfina ostrożnie obchodzi glizdę i wącha ją z drugiej strony. Pachnie zapewne tak samo.
Przywołuję ją.
Psa, nie gąsienice.
Morświn nie wie co zrobić. Za duży wybór. Zostać i popatrzeć jeszcze na demo węża, czy iść? Zostać, czy iść? Co robić? Na psim pysku maluje się dezorientacja. Dlaczego życie jest takie trudne?
W końcu zostaje podjęta najbardziej nieoczekiwana dla mnie decyzja i robal ląduje w psim paszczu. Bear Grylls byłby dumny z takiego wykorzystania darmowego białka. Ja natomiast jestem zaskoczona krwiożerczością mojej waty cukrowej i jej instynktem łowieckim.
Wybór zostaje jednak podjęty.
RIP mały wężu.
Ale co to?
Makaron wciąż żyje i niesiony jest teraz na psim języku. Morfina maszeruje dumnie ze spaghetti w paszczy i spogląda na mnie triumfalnie.
"Jeśli nie możesz się zdecydować wybierz dwie opcje na raz."
W ten sposób może iść ze mną i nie zostawiać swojego nowego przyjaciela samego. Same plusy.
Robaczek ma jednak inne zdanie i nie podoba mu się przejażdżka. Stanowczo woli być na ziemi, co próbuje przekazać ucieczką z jaskini śmierci. Glizdka wypada z psiego pyska na trawę. Morfina spogląda na nią i merdając ogonem pragnie przekazać żywej sznurówce:
"Pardon. To było niechcący."
Pies usilnie próbuje załadować wijącą się gąsienice z powrotem na pokład, ale robak walczy dzielnie. On nie chce już iść dalej, on ma dość takiej zabawy. Morświn rezygnuje więc z wydobycia niesfornego robaczka z trawy i obserwuje jego wędrówkę wgłąb ziemi. Kiedy glizda znika całkowicie pies obwąchuje teren i patrzy na mnie jakby chciał powiedzieć:
"Makaron uciekł, widziałam jak wszedł pod ziemię. Widziałaś też? Magia."
Udaje mi się odciągnąć psa od miejsca pożegnania z nowym kolegą i przejść całe pół kilometra zanim puchata miłość nie postanawia obdarzyć swą troską i zainteresowaniem żuczka, który mężnie wspina się po drzewie.
Żuczku nie chce pomocy, ale żuczku pomoc otrzymuje. Morfina trąca owada nosem i dopinguje go chuchaniem w pancerzyk. Z niewiadomych powodów robaczek przyspiesza i udaje mu się wspiąć po korze znikając z oczu psa.
Może to ze strachu przed pożarciem, a może czekała na niego pani żuczkowa z obiadem.
Ja myślę jednak, że pomogło mu kibicowanie puchatej potwory i jej wyraz pyska uświadamia mi, że ona myśli tak samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz