Trzecia w nocy. Nie śpię. Właściwie zapominam już co to sen. Lista zadań nie ma końca i nieistotne jak bardzo staram się je wykonać co chwila dochodzą nowe paląc moje nadzieje, że kiedyś dotrę do mety.
Już wiem jak czuł się Herakles w stajni Augiasza, lub Syzyf taszczący na górę swój kamień.
W pokoju obok dzwoni dzwonek napędzany psią łapą. Czas więc na spacer.
Zarzucam kurtkę na piżamę i wychodzę z puchatą potworą na zewnątrz. Spacerujemy dłuższą chwilę, ale widząc bezowocność działań wracam do domu. Fałszywy alarm. Jestem w trakcie ściągania drugiego buta, kiedy dzwonek odzywa się ponownie.
Czyżby czerwony alarm?
Pies nie wygląda jakby był w potrzebie, ale zakładam ponownie obuwie na wypadek gdyby jednak wezbrały fale i nieprzychylnie szumiały wody. Zwierz kołuje w pobliżu krzaków, zamiata ogonem i szczerzy się do gałęzi. Żadna materia nie opuszcza jej puchatego ciała, więc przerywam jej podrywanie buszu i wracamy ponownie na klatkę. Morświn wpada do domu i patrząc mi głęboko w oczy siada przy dzwonku.
- Ani mi się waż, nic Ci się nie chce - mówię, lecz córka anarchii już uderza z uśmiechem w narzędzie zagłady.
Sama jestem sobie winna, stworzyłam potwora.
*dzyń* *dzyń*
- Morfina byłaś dwa razy i dobrze wiem, że Ci się nie chce.
*dzyń*
- Kojarzysz tę bajkę o chłopcu, który wołał "wilk"? Wiesz jak to się skończyło?
*dzyń*
- Chłopaka w końcu zeżarło.
*dzyń* *dzyń*
- Dobra wyjdziemy, ale ostatni raz. Jeśli jeszcze raz zadzwonisz bez potrzeby odbiorę Ci przywilej dzwonka.
Ta bajka ma jeden mankament. Niezależnie od tego ile razy chłopiec bezzasadnie wołałby "wilk" matka i tak by przybiegła. Za dziesiątym razem, setnym i tysięcznym, bo chociaż dzieciak to kretyn, to jest to jej kretyn którego sama urodziła.
Tym razem spacerujemy dłużej. Piętnaście minut, pół godziny, czterdzieści minut. Może to co pobudza mechanizm łapa-dzwonek musi się trochę rozruszać.
Morświn ma jednak gdzieś zasady, Morświn tańcuje przy krzakach i usiłuje coś od nich wynegocjować. Przyglądam się roślinności i kiedy zbliżam się znacząco do buszyku psi ogon uderza energicznie na boki.
Sąsiedzi i tak mają mnie już za wariatkę, co mi szkodzi wymolestować krzaki o 4 nad ranem. Po przeszukaniu żywopłotu wyciągam z niego smoczek. Morfina piszczy i podskakuje. Dla świętego spokoju zabieram smoczek, by dołączyć go do dziwnej psiej kolekcji i kieruję się w stronę domu.
Pies buntuje się przy schodach i widać, że jeszcze nie skończył. Świnkowy nos kieruje się na trawnik po przeciwnej stronie ulicy. Człapię za psem w kurtce, czapce i piżamie i rozglądam się po zasłoniętych oknach. Ludzie jeszcze śpią, a ja szukam z psem skarbów o 4 nad ranem, mając do zrobienia jeszcze trzy projekty na dziesiątą. Co jest nie tak z moim życiem?
Psia łapa kopie w trawie i daje sygnały, że mam się łaskawie schylić i pomóc jej w tym co robi.
Znajduję drugi smoczek.
Puchaty radar nie wykrywa w okolicy więcej dziecięcych zgubisk, więc finalnie udaje mi się wprowadzić psa na schody, a następnie do domu i nie uruchomić systemu wczesnego ostrzegania pod postacią dzwonka.
Gdyby ktoś pytał Morfina traktuje swoje hobby bardzo poważnie.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń