Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

poniedziałek, 29 lipca 2019

Znalezione psy

Zabrzmi to bardzo źle, ale czasem żałuję, że oddaję znalezione psy ich prawowitym właścicielom.

Pozwólcie, że wyjaśnię.
Mam bardzo dziwny talent do odnajdywania zagubionych zwierząt. Można to chyba porównać do Morfinowego daru wykrywania pluszaków w zasięgu kilku kilometrów.
Zwierzęta właściwie same wpadają mi w ręce. Przestałam liczyć jak wiele bezpańskich psów napotkałam już na swojej drodze i jak wiele z nich dzięki ogłoszeniom na słupach i tych zamieszczanych w internecie odnalazło swoje rodziny.

Niektóre wracały do mnie wielokrotnie, ponieważ uciekały nieroztropnym właścicielom, którzy spuszczali je ze smyczy.

Tak jak ten oto kawaler, który jak widać na załączonej fotografii niczego nie żałował.


Większości z tych psów nie zobaczyłam już nigdy więcej, ponieważ wróciły szczęśliwie do domów.

Bywały jednak i takie których powrotu żałowałam, ponieważ miałam podejrzenia, że ich właściciele wcale nie byli szczególnie zadowoleni z faktu, że ich przyjaciel został odnaleziony.

Jak wygląda takie typowe zjednoczenie psa i człowieka po rozłące?
Rodzina się cieszy, pies się cieszy, wszyscy piszczą, miziają się i przytulają. Zwierzak skacze wesoło na swoich ludzi i merda intensywnie ogonem. Czasem pojawiają się łzy, czasem odbywa się to spokojniej, ale jednak towarzyszą temu wydarzeniu mniejsze lub większe emocje. 
Niestety nie zawsze tak jest.

Pies wabił się Atom i był Goldenem. Znalazłam go zagubionego na środku dosyć ruchliwej ulicy. Udało mi się odciągnąć psiaka na chodnik z pomocą Morfiny. Był łagodny, spokojny i nie wyrywał się na widok smyczy. Zapięłam go na drugi koniec Morfinowej linki i obejrzałam dokładnie obrożę. Pies miał medalik ze szczepienia i adresówkę, na której z jednej strony widniało jego imię, a na drugiej telefon do właściciela.
Rozglądając się dookoła czy na horyzoncie nie widać człowieka poszukującego puchatego zwierza, wykręciłam numer z adresówki i zadzwoniłam.
Po kilku głuchych telefonach odpowiedziała mi sekretarka. Stwierdziłam więc, że właściciel musi być w pracy, lub nie słyszy komórki. Uznałam, że najbezpieczniej będzie zabrać miśka ze sobą do domu, napoić go i wydrukować ogłoszenia.
Podczas długiego przemarszu usiłowałam dodzwonić się do właściciela wielokrotnie, jednak nikt nie odpowiadał. Kiedy byłam już właściwie pod domem, w słuchawce usłyszałam głos mężczyzny.
- Halo?
- Dzień dobry. Chyba znalazłam pana pieska, dzwonię na numer z adresówki która jest przy obroży.
- Mojego psa?
- Tak.
- To mojego syna, podam pani numer.
- W porządku - odpowiedziałam i zadzwoniłam pod drugi numer. 
Odebrał młody chłopak (prawdopodobnie nieletni) i próbując przebić się przez odgłosy czegoś, co zidentyfikować mogłam jako grę strzelankową, spytał:
- A gdzie on teraz jest?
- Nikt nie odbierał, więc zabrałam go do siebie.
- Aha.
- To... odbierze go ktoś?
- Teraz?
Zapaliła mi się pierwsza czerwona lampka. Gdyby ktoś zadzwonił do mnie z informacją, że odnalazł mojego psa, byłabym w stanie wybiec boso z mieszkania i osiągnąć prędkość Usaina Bolta. Ten człowiek o znudzonym głosie pytał natomiast czy ma to zrobić teraz.
- W sumie mi się nie spieszy - odparłam i podałam chłopakowi adres okolicy gdyby łaskawie zdecydował się jednak po psiaka przyjść.
- To będę za jakieś dwie godzinki - rzekł domniemany właściciel i rozłączył się. Żadnego pytania czy z psem wszystko w porządku, żadnej troski o to czy przebywa u właściwego człowieka. Byłam prawdziwie oszołomiona i usiłowałam bezskutecznie zagłuszyć wycie alarmu w mojej głowie.
Chłopak pojawił się w okolicy dużo wcześniej, bo już po pół godzinie. Podejrzewałam, że ojciec małoletniego zmusił go do ruszenia czterech liter i odebrania psa.
- No, jestem już - usłyszałam, kiedy odebrałam telefon, więc zabrałam psa i ruszyłam w umówione miejsce.
Widziałam już wiele spotkań zgubionych psiaków z właścicielami, ale to nie przypominało żadnego z nich.
Nie było żadnego głaskania, witania się, ani merdania. Nie było w tym żadnej radości. Atom bezceremonialnie został zapięty na smycz i razem ze swoim panem (który przyjechał na rowerze) potruchtał w kierunku z którego wcześniej przyszedł.
Chłopak nie odezwał się do mnie słowem. Po prostu zabrał zwierzę i odjechał. Byłam w takim szoku, że stałam na środku chodnika jak posąg, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Nie było żadnych pytań, żadnych przywitań, o podziękowaniach nawet nie wspomnę. Odniosłam wrażenie (być może błędne), że pies który nie cieszy się na widok właściciela nie jest w jego domu szczęśliwy. Zaczęło mną targać silne poczucie winy względem psiaka i obiecałam sobie, że kiedy napotkam go ponownie bez właściciela (miałam wrażenie, że takie sytuacje mogą w tym przypadku powtarzać się regularnie), nie będę sobie zawracała głowy telefonami i rozwieszę tylko ogłoszenia, zmuszając właścicieli żeby to oni zgłosili się do mnie. W przypadku braku zainteresowania miałam zamiar zaadoptować Atoma.

Niestety nigdy więcej nie spotkałam już uroczego Goldena, a takie sytuacje powtórzyły się kilkukrotnie przy innych znajdach. Za każdym razem serce mi pękało i czułam się jak zdrajca, wydając psy do ich domów. 
Walczyłam ze sobą, ponieważ z jednej strony było to słuszne, lecz z drugiej martwiłam się o los tych zwierząt. To z jakimi właścicielami miałam do czynienia okazywało się jednak dopiero przy odbiorze psa, co blokowało moje alternatywy. Nie mogłam przecież wyszarpać zwierzęcia i zabrać go ze sobą zamiast oddać opiekunowi.

Za każdym takim przypadkiem miałam jednak nadzieję, że dziwnym zrządzeniem losu znajdę tego samego psa ponownie i tym razem zareaguję inaczej.
To jednak nigdy nie nastąpiło i pozostało mi żyć z mieszanymi uczuciami i wrażeniem, że bardzo kogoś zawiodłam.

Mam nadzieję, że mylę się co do swoich wniosków i wszystkie odnalezione przeze mnie zwierzęta zgubiły się przypadkiem, a ich właściciele mieli tego dnia po prostu gorszy dzień.

Bardzo chcę w to wierzyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz