Morświn chrapie, księżyc świeci, w klatkach śpią futrzane dzieci.
Jak raz cisza i spokój, promienie słońca zaraz zaczną nieubłaganie przebijać się do mojego pokoju.
Coś nagle uderza z dużą prędkością w moje okno. Obiekt jest ciemny i robi niemiłosierny huk.
Przybyły demony. Lepiej późno niż wcale, muszę spakować walizkę.
Czarny przybysz z krzykiem odbija się od mojej szyby i w panice usiłuje od niej odlecieć, ale z jakiegoś powodu tylko nokautuje framugę. Moje małe zoo zaniepokojone hałasem budzi się i nie wiedząc cóż to za straszliwe stworzenie usiłuje wedrzeć się do mieszkania, wszczyna histerię. Rozpętuje się chaos i zamieszanie.
Nietoperz (na pierwszy rzut oka) obija się o szybę jak ćma i zbliża się do uchylonej części okna. Morfina z niewiadomych powodów znosi mi na łóżko wszystkie pluszaki jakie jest w stanie znaleźć i chyba ma zamiar pertraktować z kosmitami i negocjować własne życie. Popcorn ewidentnie chce walczyć i z nastroszonym futrem usiłuje odgonić obcego, Masło odstawia taniec brzucha przy kratach, a Karmel podskakuje siedząc zadkiem w misce z jedzeniem jakby chciał odlecieć. Zapewne utożsamia się ze szczurzym aniołkiem pucującym zewnętrzną część mojego okna. Panowie Bartek i Kuba, znajdujący się najbliżej oszołomionego nietoperza, biegają natomiast w kółko, przewracając wszystko co znajduje się na ich drodze. Wszędzie fruwa confetti z jedzenia i żwirku.
Muszę zatrzymać to szaleństwo. Nietoperz zaraz dostanie się do mieszkania i wywołanej tym faktem anarchii nie uda mi się już poskromić.
Staczam się więc z łóżka po omacku, lądując na Morfinich zabawkach i odpychając na bok dywan z pluszaków. Nie orientuję się w porę, że moja lewa noga opuściła pokład i utraciła kontakt z wieżą, a tym samym z centrum dowodzenia. Kiedy próbuję stanąć na zdrętwiałej kończynie, ta ugina się pode mną i sunę na kolanie po jakiejś bardzo kolczastej piłce. Zderzam się twarzą z oparciem krzesła i wspinając się na parapet jak zawodowy himalaista, udaje mi się zatrzasnąć okno w odpowiednim momencie. Skrzydlaty wysłannik szatana miota się jeszcze chwilę po drugiej stronie i odlatuje.
Widoczność zasłaniają mi różowe bąbelki i wielki, falujący teleport. Skutek zbyt szybkiego wstania. Po kilku głębszych wdechach wracam do swojego wymiaru i spoglądam na pokój, w dalszym ciągu pogrążony w ciemnościach.
Złote i puchate trzyma w pysku Pieczarka Piotrka, Maślane i tłuste odwala pozę z "Egzorcysty", robiąc pełen mostek do tyłu i spoglądając na mnie spod własnego ogona, Prażony kukurydz dalej spięty jak tygrys na polowaniu przygląda się szybie, Cukrowy książę ciągnie za sobą kocyk i usiłuje wtaszczyć go do najwyższego koszyka (skoro nie poleciał z aniołkiem, poleci na swoim magicznym dywanie), a panowie pensjonariusze usilnie próbują wcisnąć się pod przewróconą miskę i stworzyć tym samym bardzo unikatowego, dwugłowego żółwia.
Upewniając się, że stwór odleciał, otwieram okno. Coś czarnego znajduje się na parapecie - pozostałość po nocnym gościu dzięki któremu odkryłam, że potrafię zginać się w połowie uda i bez problemu dotknąć czołem kolana.
To nie był nietoperz. To był ptak.
Kruk, wrona, gawron, czy inny czarny bocian wpakował mi się w szybę w środku nocy i darł się tak, że jeszcze trochę a wskrzesiłby dinozaury, robiąc z siebie naklejkę w kształcie orła.
Czemu mnie to już nie dziwi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz